Dawna, zabytkowa cerkiew Sveti Ilja z XIV w. jest niedaleko, wystarczy podejść uliczką pod górę wymykając się szczekającym, nieco złośliwym pieskom dorodnych rozmiarów. Zgrabna cerkiew o ciekawym, unikalnym planie posiada freski z XIX w. a także zachowała framenty, skromne wprawdzie tych starszych z XVII w. a to rzadkość w Bułgarii. Historyczny krzyż podarowany klasztorowi w XIV w. przez króla Ivana Sziszmana; drewniany w srebrnej oprawie, z 12 scenami biblijnymi przetrwał wieki i znajduje się w Sofii w muzeum katedry Aleksander Newski.
Nieco poniżej cerkwii zachował się dawny bydynek gospodarczy z kuchnią, pięknie odnowiony, za to dalsze zabudowania klasztornie popadają w ruinę.
Po skromnym posiłku w bezalkoholowym barze zapadamy na piwko w bardziej reprezentacyjnym lokalu tuż przy parkowej, centralnej promenadzie miejskiej. Prawie niezauważalnie, dla nas, aura zaczyna się zmieniać, chmury zachodzą na słońce i nagle spada ulewa. Uciekamy biegiem z tarasu do wnętrza, zamawiamy kolejne piwa, kawę… Gdy nisko wiszące, sine chmury pozbyły się już wodnego balastu a dzień zbliżał się wyraźnie ku końcowi, odważyliśmy się pojechać w góry w kierunku łowieckiego schroniska « Koznica » , licząc na możliwość postawienia namiotu i skorzystania z ciepłego prysznica. Nic bardziej mylnego, zastaliśmy maleńkie schronisko przysłowiowo zamknięte na cztery spusty, działające tylko « na zamówienie » jak głosiła tablica z numerem telefonu. I to już nie pierwszy raz w czasie naszych bułgarskich podróży tak « pocałowaliśmy schroniskową klamkę ».
Podjechaliśmy drogą wyżej i tafiliśmy na zieloną łączkę przy ruinach domostwa, porośniętą lucerną i miętką i blisko potoku w dole.
Przezornie rozstawiliśmy namiot, przygotowaliśmy parasol a po wieczornym posiłku schowaliśmy krzesła pod stół. Deszcz zaczął podać w nocy, jeszcze przed świtem, bębniąc o tropik namiotu. Rano co przestał to uwolnione z wody chmurki szły w górę aby szybko skroplić się na nowo i spaść deszczem. Taka huśtawka trwała prawie do południa nie pozwalając nam wyjść z namiotu ani zrobić śniadania. Gdy zaczęło się przejaśniać i ujrzeliśmy skrawki błękitu, napełniliśmy wodą ze strumienia worki « solar shawer » i zaczęliśmy je grzać na masce auta aby wziąć ten wymarzony przysznic. Ledwo zdążyliśmy zażyć improwizowanej łaźni jak przyszła deszczowa chmura i zmoczyła na nowo namiot.
Gdy wreszcie zwinęliśmy biwak i zjechaliśmy w dół do miejsca skąd « ekopateka » prowadzi żółtym szlakiem do wodospadu « Skoka » zastanawialiśmy się czy warto tam iść wobec chmurnej i niepewnej pogody. Dopiero świadomość, że po tak obfitych opadach siklawa zapewne prezentuje się imponująco popchnęła nas w górę po śliskiej ścieżce przez wigotny, błotnisty las wzdłuż strumienia. Po około 15 minutach byliśmy u celu, warto było ! W nagrodę, zapewne, przy zejściu już towarzyszyło nam słońce.
Opuściliśmy Teteven, nie zobaczyliśmy wszystkich ciekawych miejsc, nie zobiliśmy planowanych pieszych wycieczek, to będzie preteks aby tu powrócić przy łaskawszej aurze.
Nieco poniżej cerkwii zachował się dawny bydynek gospodarczy z kuchnią, pięknie odnowiony, za to dalsze zabudowania klasztornie popadają w ruinę.
Po skromnym posiłku w bezalkoholowym barze zapadamy na piwko w bardziej reprezentacyjnym lokalu tuż przy parkowej, centralnej promenadzie miejskiej. Prawie niezauważalnie, dla nas, aura zaczyna się zmieniać, chmury zachodzą na słońce i nagle spada ulewa. Uciekamy biegiem z tarasu do wnętrza, zamawiamy kolejne piwa, kawę… Gdy nisko wiszące, sine chmury pozbyły się już wodnego balastu a dzień zbliżał się wyraźnie ku końcowi, odważyliśmy się pojechać w góry w kierunku łowieckiego schroniska « Koznica » , licząc na możliwość postawienia namiotu i skorzystania z ciepłego prysznica. Nic bardziej mylnego, zastaliśmy maleńkie schronisko przysłowiowo zamknięte na cztery spusty, działające tylko « na zamówienie » jak głosiła tablica z numerem telefonu. I to już nie pierwszy raz w czasie naszych bułgarskich podróży tak « pocałowaliśmy schroniskową klamkę ».
Podjechaliśmy drogą wyżej i tafiliśmy na zieloną łączkę przy ruinach domostwa, porośniętą lucerną i miętką i blisko potoku w dole.
Przezornie rozstawiliśmy namiot, przygotowaliśmy parasol a po wieczornym posiłku schowaliśmy krzesła pod stół. Deszcz zaczął podać w nocy, jeszcze przed świtem, bębniąc o tropik namiotu. Rano co przestał to uwolnione z wody chmurki szły w górę aby szybko skroplić się na nowo i spaść deszczem. Taka huśtawka trwała prawie do południa nie pozwalając nam wyjść z namiotu ani zrobić śniadania. Gdy zaczęło się przejaśniać i ujrzeliśmy skrawki błękitu, napełniliśmy wodą ze strumienia worki « solar shawer » i zaczęliśmy je grzać na masce auta aby wziąć ten wymarzony przysznic. Ledwo zdążyliśmy zażyć improwizowanej łaźni jak przyszła deszczowa chmura i zmoczyła na nowo namiot.
Gdy wreszcie zwinęliśmy biwak i zjechaliśmy w dół do miejsca skąd « ekopateka » prowadzi żółtym szlakiem do wodospadu « Skoka » zastanawialiśmy się czy warto tam iść wobec chmurnej i niepewnej pogody. Dopiero świadomość, że po tak obfitych opadach siklawa zapewne prezentuje się imponująco popchnęła nas w górę po śliskiej ścieżce przez wigotny, błotnisty las wzdłuż strumienia. Po około 15 minutach byliśmy u celu, warto było ! W nagrodę, zapewne, przy zejściu już towarzyszyło nam słońce.
Opuściliśmy Teteven, nie zobaczyliśmy wszystkich ciekawych miejsc, nie zobiliśmy planowanych pieszych wycieczek, to będzie preteks aby tu powrócić przy łaskawszej aurze.