Namibijskie znaki drogowe :
Uwaga slonie przebiegające truchtem
Uwaga, nisko przelatujące antylopy
Uwaga, maszerujące przez drogą guźdźce
Uwaga, koniec asfaltu
Uwaga, krokodyle, zakaz kąpieli
Jedziemy między Erongo a Spitzkuppe, niestety nie możemy zostać tu na dłużej, urlop nie jest z gumy.
Szukamy zapowiadanego kampingu, noc zapada, przez pomyłkę zapuszczamy się na drogę trudno przejezdną a prowadzącą do punktu wymarszu na wspinaczkę w górę. Nawracamy przy świetle latarek i trafiamy na właściwy teren pola namiotowego, utrzymywanego przez tybylców, malutki domek recepcji pomalowany jest w lokalne rysunki, stanowiska na namioty wśród skał, stanowiących naturalne stoły i siedziska, oczywiście jest braai. Toaleta malutka, styl: szkielet drewniany, ścianki z plecionych liści palmy i podobny shower - bush, pociągasz za sznurek i leci woda, leci ale dosyć zimna i mało, bo zbiornik jest prawie pusty, tu nie ma źródła ani rzeki.
Z Usakos jest asfaltowa, wygodna szosa do Swakopmund, wjeżdżając, jeszcze mamy słońce ale już widać na co się zanosi; tutejszy region znany jest z gęstych mgieł, niskich chmur nadchodzących nagle od morza. Pierwsze zakupy w wielkim supermarkiecie, przede wszystkim piwo i wino, bo dziś jest piątek, a jutro ani pojutrze już nie sprzedadzą.
Na weekend zostajemy w Swakopmund, jest tu wiele hoteli, restauracji, kawiarenek, sklepów i markietów. Miasto ma szerokie ulice, prawdziwie miejską zabudowę, bardzo sympatyczny park i deptak nadmorski z barami i knajpkami, w tym jedną w starym statku, latarnię morską i akwarium, warte zwiedzania, szczególnie w godzinach karmienia żarłocznych ryb.
Znajdujemy pokój w hotelu tuż przy plaży, oczywiście pogoda nie jest do plażowania, ledwo można wytrzymać spacer w porywistym wietrze przy drobnym kapuśniaczku wzdłuż spienionego morza.
Uwaga slonie przebiegające truchtem
Uwaga, nisko przelatujące antylopy
Uwaga, maszerujące przez drogą guźdźce
Uwaga, koniec asfaltu
Uwaga, krokodyle, zakaz kąpieli
Jedziemy między Erongo a Spitzkuppe, niestety nie możemy zostać tu na dłużej, urlop nie jest z gumy.
Szukamy zapowiadanego kampingu, noc zapada, przez pomyłkę zapuszczamy się na drogę trudno przejezdną a prowadzącą do punktu wymarszu na wspinaczkę w górę. Nawracamy przy świetle latarek i trafiamy na właściwy teren pola namiotowego, utrzymywanego przez tybylców, malutki domek recepcji pomalowany jest w lokalne rysunki, stanowiska na namioty wśród skał, stanowiących naturalne stoły i siedziska, oczywiście jest braai. Toaleta malutka, styl: szkielet drewniany, ścianki z plecionych liści palmy i podobny shower - bush, pociągasz za sznurek i leci woda, leci ale dosyć zimna i mało, bo zbiornik jest prawie pusty, tu nie ma źródła ani rzeki.
Z Usakos jest asfaltowa, wygodna szosa do Swakopmund, wjeżdżając, jeszcze mamy słońce ale już widać na co się zanosi; tutejszy region znany jest z gęstych mgieł, niskich chmur nadchodzących nagle od morza. Pierwsze zakupy w wielkim supermarkiecie, przede wszystkim piwo i wino, bo dziś jest piątek, a jutro ani pojutrze już nie sprzedadzą.
Na weekend zostajemy w Swakopmund, jest tu wiele hoteli, restauracji, kawiarenek, sklepów i markietów. Miasto ma szerokie ulice, prawdziwie miejską zabudowę, bardzo sympatyczny park i deptak nadmorski z barami i knajpkami, w tym jedną w starym statku, latarnię morską i akwarium, warte zwiedzania, szczególnie w godzinach karmienia żarłocznych ryb.
Znajdujemy pokój w hotelu tuż przy plaży, oczywiście pogoda nie jest do plażowania, ledwo można wytrzymać spacer w porywistym wietrze przy drobnym kapuśniaczku wzdłuż spienionego morza.