W południe wysiadamy, jesteśmy w słynnej Palenque, zostawiamy bagaże na przechowanie w małej restauracji prowadzonej przez właściciela Francuza.
Upał jest niemożliwy, duszno i parno, wielka wilgoć. Odległość 8 km do zespołu zagubionego w dżungli pokonujemy, wynajmując dwa minibusy tzw colectivo. Mają wrócić po nas po południu. Zwiedzamy w podgrupach, a ja samotnie bo nikt nie ma już cierpliwości do mojego obchodzenia z przewodnikiem w ręku każdego obiektu i jeszcze mniej do mojego fotografowania.
Palenque najprawdopodobniej istniała jako wioska plemienia Majów już 100 lat przed naszą erą. W wyniku rozwoju w VII w. stała się najważniejszym miastem w regionie. Z nieznanych powodów została opuszczona w X w. W XVI w. zespół budowli był już od dawna zagubiony w dżungli, pokryty bujną, tropikalną roślinnością. Teren dostępny do zwiedzania to tylko mały fragment, całość ruin zajmuje kilka km².
Słońce w zenicie a tu trzeba wdrapać się na wysoką, największą piramidę ze Światynią Inskrypcji z interesującymi inskrypcjami. Na górze są schody w dół ... do krypty, 25 metrów niżej. Archeolodzy znaleź1i w niej sarkofag ze szkieletem władcy i drogocenne przedmioty.
Potem cofam się nieco aby zwiedzić zrujnowany pałac o wielu pomieszczeniach i skomplikowanym planie z płaskorzeźbami na ścianach. Jego wieża służyła do obserwacji astronomicznych. Wszędzie widać resztki polichromii, kolorowych stiuków, płaskorzeźby.
I nagle... spada ulewny deszcz, gwałtowna, tropikalna ulewa, ściana deszczu na tle ledwo widocznych drzew dżungli. Deszcz szybko mija ale mury nagrzane słońcem obficie parują a niebo pozostaje zachmurzone.
Następna po drugiej stronie ścieżki jest Piramida Słońca, za nią dwie Piramidy Krzyża.
Wszystkie trzy zbudowano na takim samym planie. Oczywiście nazwy nadali im współcześni odkrywcy. Zwiedzam je w deszczu, ale już tylko w lekkiej mżawce.
Drugą Świątynię Krzyża już odpuszczam i nie wdrapuję się. Wokół rozsypane są jeszcze inne, mniejsze budowle. Zbieram spadłe pamplemusy z drzew rosnących między ruinami, całkiem smaczne, trochę kwaskowe.
Jeszcze oglądam północną grupę ruin, zerkam na niewielką Świątynie Księcia i chowam się do muzeum. Gdy wychodzę deszcz znowu pada, jest ciepły, przyjemny jak prysznic.
Wracam do bramy, inni już czekają, po chwili nadjeżdżają ”nasze” 2 colectiva i zawożą nas na dworzec kolejowy na nocny pociąg do Meridy.
Upał jest niemożliwy, duszno i parno, wielka wilgoć. Odległość 8 km do zespołu zagubionego w dżungli pokonujemy, wynajmując dwa minibusy tzw colectivo. Mają wrócić po nas po południu. Zwiedzamy w podgrupach, a ja samotnie bo nikt nie ma już cierpliwości do mojego obchodzenia z przewodnikiem w ręku każdego obiektu i jeszcze mniej do mojego fotografowania.
Palenque najprawdopodobniej istniała jako wioska plemienia Majów już 100 lat przed naszą erą. W wyniku rozwoju w VII w. stała się najważniejszym miastem w regionie. Z nieznanych powodów została opuszczona w X w. W XVI w. zespół budowli był już od dawna zagubiony w dżungli, pokryty bujną, tropikalną roślinnością. Teren dostępny do zwiedzania to tylko mały fragment, całość ruin zajmuje kilka km².
Słońce w zenicie a tu trzeba wdrapać się na wysoką, największą piramidę ze Światynią Inskrypcji z interesującymi inskrypcjami. Na górze są schody w dół ... do krypty, 25 metrów niżej. Archeolodzy znaleź1i w niej sarkofag ze szkieletem władcy i drogocenne przedmioty.
Potem cofam się nieco aby zwiedzić zrujnowany pałac o wielu pomieszczeniach i skomplikowanym planie z płaskorzeźbami na ścianach. Jego wieża służyła do obserwacji astronomicznych. Wszędzie widać resztki polichromii, kolorowych stiuków, płaskorzeźby.
I nagle... spada ulewny deszcz, gwałtowna, tropikalna ulewa, ściana deszczu na tle ledwo widocznych drzew dżungli. Deszcz szybko mija ale mury nagrzane słońcem obficie parują a niebo pozostaje zachmurzone.
Następna po drugiej stronie ścieżki jest Piramida Słońca, za nią dwie Piramidy Krzyża.
Wszystkie trzy zbudowano na takim samym planie. Oczywiście nazwy nadali im współcześni odkrywcy. Zwiedzam je w deszczu, ale już tylko w lekkiej mżawce.
Drugą Świątynię Krzyża już odpuszczam i nie wdrapuję się. Wokół rozsypane są jeszcze inne, mniejsze budowle. Zbieram spadłe pamplemusy z drzew rosnących między ruinami, całkiem smaczne, trochę kwaskowe.
Jeszcze oglądam północną grupę ruin, zerkam na niewielką Świątynie Księcia i chowam się do muzeum. Gdy wychodzę deszcz znowu pada, jest ciepły, przyjemny jak prysznic.
Wracam do bramy, inni już czekają, po chwili nadjeżdżają ”nasze” 2 colectiva i zawożą nas na dworzec kolejowy na nocny pociąg do Meridy.