5.
Nadszedł wreszcie czas na pielgrzymkę na Śląską Fudżijamę. Tak nazywana jest Ostrzyca Proboszczowicka, najwyższe wzniesienie Pogórza Kaczawskiego (501 m npm). To stary (i mam nadzieję, że już nie jary) wulkan, przyciągający spojrzenia, obiektywy oraz piechurów. Kształt ma iście fudżijamski!
Wejście nie zajmuje więcej niż godzinę, licząc z popasem i wizytami w krzaczkach. Pod samym wierzchołkiem robi się bardzo bazaltowo. Rezerwat obejmujący tę górę chroni m.in. bazaltowe gołoborza, należące w naszym kraju do unikatów geologicznych. Po gołoborzu chodzić nie wolno, ale gdyby było wolno, to chodziłoby się bardzo chwiejnie, więc nie warto
No i w końcu, ludzie-ludziska, wlazłam!!!!!
Mój Pan i Władca zasiadł na tronie i rozmyślał nad losem jarzyny...
Gdy już zeszliśmy z nieba na ziemię, podjechaliśmy na małą stacyjkę, by nakarmić głodny bak. I tam zwątpiliśmy w to, że jesteśmy na naszej planecie. Aż się musieliśmy uszczypnąć...
W pobliskich Twardocicach natrafiliśmy na ciekawostkę historyczną w postaci rozsypującego się już na ostatnie okruchy kościoła szwenkfeldystów. Ki diabeł ci szwenkfeldyści? To jakiś odłam ewangelików, których zagorzali jezuici przepędzali skąd tylko mogli. Zadekowali się więc biedni szwenkfeldyści w Twardocicach i postawili sobie na przełomie XVII i XVIII wieku olbrzymi kościół (mogło się tam zmieścić aż 11000 wiernych, pewnie "na śledzia" i warstwami, ale zawsze). Niestety, służył im niedługo, gdyż zostali namierzeni i po raz kolejny przepędzeni. I tak sobie stoi po dziś dzień świątynia wyklętych i straszy... Prawdę mówiąc lepiej po tych ruinach nie łazić, bo przy mocniejszym podmuchu wiatru ażurowa od ubytków wieża może runąć i utrzeć nosa ciekawskim.
Nie muszę chyba jednak mówić, że ja tam poszłam i bawiłam się świetnie. Najbardziej podobało mi się "zielone patio" czyli wnętrze kościoła.
Las w kościele - tego jeszcze nie przerabiałam!
Czas leci, drogie dzieci!
cdn
Nadszedł wreszcie czas na pielgrzymkę na Śląską Fudżijamę. Tak nazywana jest Ostrzyca Proboszczowicka, najwyższe wzniesienie Pogórza Kaczawskiego (501 m npm). To stary (i mam nadzieję, że już nie jary) wulkan, przyciągający spojrzenia, obiektywy oraz piechurów. Kształt ma iście fudżijamski!
Wejście nie zajmuje więcej niż godzinę, licząc z popasem i wizytami w krzaczkach. Pod samym wierzchołkiem robi się bardzo bazaltowo. Rezerwat obejmujący tę górę chroni m.in. bazaltowe gołoborza, należące w naszym kraju do unikatów geologicznych. Po gołoborzu chodzić nie wolno, ale gdyby było wolno, to chodziłoby się bardzo chwiejnie, więc nie warto
No i w końcu, ludzie-ludziska, wlazłam!!!!!
Mój Pan i Władca zasiadł na tronie i rozmyślał nad losem jarzyny...
Gdy już zeszliśmy z nieba na ziemię, podjechaliśmy na małą stacyjkę, by nakarmić głodny bak. I tam zwątpiliśmy w to, że jesteśmy na naszej planecie. Aż się musieliśmy uszczypnąć...
W pobliskich Twardocicach natrafiliśmy na ciekawostkę historyczną w postaci rozsypującego się już na ostatnie okruchy kościoła szwenkfeldystów. Ki diabeł ci szwenkfeldyści? To jakiś odłam ewangelików, których zagorzali jezuici przepędzali skąd tylko mogli. Zadekowali się więc biedni szwenkfeldyści w Twardocicach i postawili sobie na przełomie XVII i XVIII wieku olbrzymi kościół (mogło się tam zmieścić aż 11000 wiernych, pewnie "na śledzia" i warstwami, ale zawsze). Niestety, służył im niedługo, gdyż zostali namierzeni i po raz kolejny przepędzeni. I tak sobie stoi po dziś dzień świątynia wyklętych i straszy... Prawdę mówiąc lepiej po tych ruinach nie łazić, bo przy mocniejszym podmuchu wiatru ażurowa od ubytków wieża może runąć i utrzeć nosa ciekawskim.
Nie muszę chyba jednak mówić, że ja tam poszłam i bawiłam się świetnie. Najbardziej podobało mi się "zielone patio" czyli wnętrze kościoła.
Las w kościele - tego jeszcze nie przerabiałam!
Czas leci, drogie dzieci!
cdn