16-12-2022, 03:40
Nasza wakacyjna, samochodowa wędrówka w 2022 roku ograniczyła się jedynie do regionu południowo-zachodniego. Nie, nie dlatego że wybrzeże straszyło ponownie covidem -19, po prostu zainteresowały nas obiekty w głębi kraju, zdala od plaży.
Tak przebiegał początek naszych wakacji. Etap pierwszy.
Zaczęliśmy od Banska, najpierw typowy spacer po mieście, pieszą ulica 1pełną sklepów z pamiątkami na tle panoramy wysokich gór Pirynu.
Dalej kościół św. Trójcy z początku XIX w. w egzotycznym ogrodzie, skryty za wysokim murem bo takie były wymagania przy konstrukcji kościołów pod tureckim panowaniem. Wystaje zza niego jedynie wysoka wieża, ulubiona siedziba bocianów.
Potem włóczęga po starej, zabytkowej dzielnicy typowych, folklorystycznych bułgarskich domów. Jak co roku są pięknie odnowione, tonące w kwiatach, zaglądamy na podwórce, podobnie, orgia kwiatowa.
Te domy kryją najczęściej restauracje, zwane „mehany”, o ludowym wystroju z eksponatami z codziennego życia z minionej epoki. Następnie zasiadamy do biesiady w najbliższej mehanie.
Jeszcze odwiedziny bazarku jarzynowo-owocowo-miodowo-konfiturowo-alkoholowego doskonale zaopatrzonego.
Program dzienny wypełniony.
Z Banska wyjechaliśmy drogą biegnącą wzdłuż torów wąskotorowej kolejki prowadzącą między dwoma masywami górskimi, Riłą od północy a Rodopami od południa. Kolejka ”tesnilinejka” po bułgarsku, łączy górski region z miastami doliny Maricy. Budowano ją etapami od 1921 do 1945 roku. Obecnie, jest nie tylko atrakcją turystyczną, stanowi ważny środek lokomocji dla miejscowej ludności.
Zaczyna swój kurs u podnóża Rodopów, przejeżdża miedzy nimi a Pirynem, potem doliną rzeki Mesty, wspina się na górskie zbocza wykonując liczne meandry i pokonując wiele tuneli, przejeżdża przez znany z wód termalnych Velingrad i dociera na nizinę.
Pasażerowie mogą podziwiać wspaniałe górskie widoki, strome, skaliste szczyty, rwące strumienie pod mostami, głębokie przepaście a nawet wyjeżdżając z tunelu zobaczyć ogon własnego pociągu, który właśnie do niego wjeżdża. Długość jednotorowej lini wynosi 125 km, przebiega przez 10 tuneli a pociąg zatrzymuje się na 25 stacjach.
Na stacji w Bansku można oglądać dawną parową lokomotywę i wagonik.
Warto przejechać się tą kolejką, choćby kilka stacji, powrócić do Banska można już autobusem. Wrażenia z podróży są niepowtarzalne, pamiętamy je do dziś, mimo że minęło już parę lat, gdy jechaliśmy nią ostatni raz. Teraz już tyko obserwujemy jej przejazd z pobocza torów i wspominamy ...
Nasz następny cel podróży to Jundola, maleńka osada na skrzyżowaniu dróg, właściwie to tylko wielki bazar; kilkadziesiąt stoisk z „darami lasu”; niezliczone słoiczki i słoje z konfiturami z malin, jagód, borówek, grzybków, ponadto różne miody, „kisieło mlako”, sery ... Obok kilka restauracji dla zgłodniałych klientów z nieodzowną gromadką żebrzących kotków i piesków. Upychamy zakupy w bagażniku auta i idziemy coś przekąsić ... i popić w tradycyjnej, folklorystycznej mehanie. Pod naszym stołem psia rodzinka; „pan” pies śpi rozciągnięty pod ławą, „pani pieskowa” żebrze to tu to tam przy stolikach, pieskowe dzieci plączą się wokół i popiskując proszą o jedzenie... Potem przybiega jeszcze kotek, milutki burasek z białym brzuszkiem. Nasze porcje są obfite, dokarmiamy wszystkich !
Za Velingradem skręcamy w Rodopy, w stronę jeziora Batak. Jest to jezioro zaporowe i kąpiel w nim jest zwyczajowo zabroniona lecz gruntowe drogi prowadzą na piaszczysty brzeg, gdzie swobodnie biwakują głównie rybacy. Pod wieczór, w początku sierpnia, wszystkie najlepsze, ocienione miejsca w rzadkim świerkowym lasku już były zajęte. Rozbiliśmy namiot na „względnie” płaskim terenie, pod drzewami, stolik i krzesełka zmieściły się jeszcze obok, auto musiało zostać nieco niżej. Skoro jeszcze nie czas na kolację, robię mały spacer w stronę jeziora i .... wracam biegiem do namiotu.
Z brzegu widać ogromne, granatowe chmury, pędzące od wschodu w naszą stronę. Zdażyliśmy pochować wrażliwe rzeczy do namiotu, nagle zrobiło się ciemno i rozpętała się nawałnica. Trwała godzinę. Wciągnięta w ostatniej chwili do namiotu skrzynka z zaopatrzeniem ... pozwoliła nam ją przetrwać ... w dobrym humorze ! Kolację zjedliśmy już „na sucho”, po burzy, przy stoliku.
Następnego dnia, wyglądając z namiotu znajdujemy niebo mocno zachmurzone, o słonecznej pogodzie i plażowaniu możemy tylko pomarzyć. Opuszczamy jezioro gruntową drogą w kierunku północnym... bo tak robią inni. Droga długo kręci wzdłuż brzegu, dalej, bliżej, wyżej, niżej, aż wreszcie osiągamy asfaltową szosę. Ta też ma wiele zakrętów i prowadzi po stromym, zalesionym zboczu z przepaścistymi wąwozami. Potem lesisty teren staje się bardziej płaski, na rozległej polanie widzimy nową kaplicę i wielki plac piknikowo-rekreacyjny obok. Ludno tu dzisiaj, ponieważ jest niedziela.
c.d.n.
Tak przebiegał początek naszych wakacji. Etap pierwszy.
Zaczęliśmy od Banska, najpierw typowy spacer po mieście, pieszą ulica 1pełną sklepów z pamiątkami na tle panoramy wysokich gór Pirynu.
Dalej kościół św. Trójcy z początku XIX w. w egzotycznym ogrodzie, skryty za wysokim murem bo takie były wymagania przy konstrukcji kościołów pod tureckim panowaniem. Wystaje zza niego jedynie wysoka wieża, ulubiona siedziba bocianów.
Potem włóczęga po starej, zabytkowej dzielnicy typowych, folklorystycznych bułgarskich domów. Jak co roku są pięknie odnowione, tonące w kwiatach, zaglądamy na podwórce, podobnie, orgia kwiatowa.
Te domy kryją najczęściej restauracje, zwane „mehany”, o ludowym wystroju z eksponatami z codziennego życia z minionej epoki. Następnie zasiadamy do biesiady w najbliższej mehanie.
Jeszcze odwiedziny bazarku jarzynowo-owocowo-miodowo-konfiturowo-alkoholowego doskonale zaopatrzonego.
Program dzienny wypełniony.
Z Banska wyjechaliśmy drogą biegnącą wzdłuż torów wąskotorowej kolejki prowadzącą między dwoma masywami górskimi, Riłą od północy a Rodopami od południa. Kolejka ”tesnilinejka” po bułgarsku, łączy górski region z miastami doliny Maricy. Budowano ją etapami od 1921 do 1945 roku. Obecnie, jest nie tylko atrakcją turystyczną, stanowi ważny środek lokomocji dla miejscowej ludności.
Zaczyna swój kurs u podnóża Rodopów, przejeżdża miedzy nimi a Pirynem, potem doliną rzeki Mesty, wspina się na górskie zbocza wykonując liczne meandry i pokonując wiele tuneli, przejeżdża przez znany z wód termalnych Velingrad i dociera na nizinę.
Pasażerowie mogą podziwiać wspaniałe górskie widoki, strome, skaliste szczyty, rwące strumienie pod mostami, głębokie przepaście a nawet wyjeżdżając z tunelu zobaczyć ogon własnego pociągu, który właśnie do niego wjeżdża. Długość jednotorowej lini wynosi 125 km, przebiega przez 10 tuneli a pociąg zatrzymuje się na 25 stacjach.
Na stacji w Bansku można oglądać dawną parową lokomotywę i wagonik.
Warto przejechać się tą kolejką, choćby kilka stacji, powrócić do Banska można już autobusem. Wrażenia z podróży są niepowtarzalne, pamiętamy je do dziś, mimo że minęło już parę lat, gdy jechaliśmy nią ostatni raz. Teraz już tyko obserwujemy jej przejazd z pobocza torów i wspominamy ...
Nasz następny cel podróży to Jundola, maleńka osada na skrzyżowaniu dróg, właściwie to tylko wielki bazar; kilkadziesiąt stoisk z „darami lasu”; niezliczone słoiczki i słoje z konfiturami z malin, jagód, borówek, grzybków, ponadto różne miody, „kisieło mlako”, sery ... Obok kilka restauracji dla zgłodniałych klientów z nieodzowną gromadką żebrzących kotków i piesków. Upychamy zakupy w bagażniku auta i idziemy coś przekąsić ... i popić w tradycyjnej, folklorystycznej mehanie. Pod naszym stołem psia rodzinka; „pan” pies śpi rozciągnięty pod ławą, „pani pieskowa” żebrze to tu to tam przy stolikach, pieskowe dzieci plączą się wokół i popiskując proszą o jedzenie... Potem przybiega jeszcze kotek, milutki burasek z białym brzuszkiem. Nasze porcje są obfite, dokarmiamy wszystkich !
Za Velingradem skręcamy w Rodopy, w stronę jeziora Batak. Jest to jezioro zaporowe i kąpiel w nim jest zwyczajowo zabroniona lecz gruntowe drogi prowadzą na piaszczysty brzeg, gdzie swobodnie biwakują głównie rybacy. Pod wieczór, w początku sierpnia, wszystkie najlepsze, ocienione miejsca w rzadkim świerkowym lasku już były zajęte. Rozbiliśmy namiot na „względnie” płaskim terenie, pod drzewami, stolik i krzesełka zmieściły się jeszcze obok, auto musiało zostać nieco niżej. Skoro jeszcze nie czas na kolację, robię mały spacer w stronę jeziora i .... wracam biegiem do namiotu.
Z brzegu widać ogromne, granatowe chmury, pędzące od wschodu w naszą stronę. Zdażyliśmy pochować wrażliwe rzeczy do namiotu, nagle zrobiło się ciemno i rozpętała się nawałnica. Trwała godzinę. Wciągnięta w ostatniej chwili do namiotu skrzynka z zaopatrzeniem ... pozwoliła nam ją przetrwać ... w dobrym humorze ! Kolację zjedliśmy już „na sucho”, po burzy, przy stoliku.
Następnego dnia, wyglądając z namiotu znajdujemy niebo mocno zachmurzone, o słonecznej pogodzie i plażowaniu możemy tylko pomarzyć. Opuszczamy jezioro gruntową drogą w kierunku północnym... bo tak robią inni. Droga długo kręci wzdłuż brzegu, dalej, bliżej, wyżej, niżej, aż wreszcie osiągamy asfaltową szosę. Ta też ma wiele zakrętów i prowadzi po stromym, zalesionym zboczu z przepaścistymi wąwozami. Potem lesisty teren staje się bardziej płaski, na rozległej polanie widzimy nową kaplicę i wielki plac piknikowo-rekreacyjny obok. Ludno tu dzisiaj, ponieważ jest niedziela.
c.d.n.