Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#21
[Image: DSC_7332.jpg]

[Image: DSC_7333.jpg]

[Image: DSC_7334.jpg]

[Image: DSC_7335.jpg]

Poniższe zdjęcia można okupić co najmniej ich stratą.

[Image: DSC_7325.jpg]

[Image: DSC_7326.jpg]

[Image: DSC_7327.jpg]

Z zaciekawieniem obserwujemy prawosławny obrządek, cała msza wyśpiewywana jest niskimi głosami przez mnichów.
Reply
#22
Przygoda 10.
Idziemy z Rilskiego Monastyru  asfaltową drogą w kierunku Kiryłowej Poliany. Słońce pali, jest prawie południe. Droga po asfalcie nie jest przyjemnością, więc próbujemy łapać stopa. Trafiamy na turystów francuskich podróżujących samochodem kempingowym. 
Jak widać, turyści zagraniczni nie są tu rzadkością, można nawet powiedzieć, że tutejsze rejony Bułgarii stają się popularnym celem wypadów wakacyjnych dla Francuzów, Belgów, Holendrów, Niemców. Wydaje się, że jako kraj z byłego bloku radzieckiego Bułgaria stanowi namiastkę egzotyki dla europejczyków poszukujących nowości i chyba nie bez znaczenia jest, że zarówno poznani przez nas Belgowie jak i Niemcy byli albo naukowcami, albo nauczycielami, albo dziennikarzami.
Rzeczonym samochodem kempingowym docieramy do samej Kiryłowej Poliany. Polana jest przepiękna, otoczona przez las, obrośnięta malinami, a z niej wspaniałe widoki gór jak na wyciągnięcie ręki.

[Image: 100_0667.jpg]

[Image: 375%20Kiry%B3owa%20P..jpg]

Jest jeszcze wcześnie, ale postanawiamy zatrzymać się tu do jutra i dobrze wyspać po trudach wczorajszego dnia. W planach mamy kolejne dni przez góry, z dala od oddechu cywilizacji, więc tu nabierzemy sił. 

[Image: 100_0661.jpg]

[Image: 100_0663.jpg]
Uprawitel prowadzi nas  do bazy turystycznej Jawora.

Załatwiamy nocleg za 10 lewa od osoby. Jest to duży obiekt składający się z kilku dużych baraków. W każdym baraku jest po  kilka pokoi 2-3 osobowych. W oddzielnych barakach jest restauracja i łazienka z ubikacjami.
Po załatwieniu noclegu wracamy do baru na skrzyżowaniu dróg. Jemy kiufte, chleb z grilla, sałatkę szopską, wszystko razem jedynie za 10 lewa. Spędzamy resztę dnia popijając piwo i rakiję i grając w scrabble.

[Image: 100_0674.jpg]

Wychodzimy o 8-mej rano, naszym celem jest schron Kobilino Braniszte.

[Image: 100_0686.jpg]
Zabytkowa biała brzoza.

[Image: 100_0696.jpg]
Jezioro Suche.

Niebo jest bezchmurne, po czterech godzinach wspinaczki dochodzimy bez żadnych przygód.
Rozglądamy się po miejscu, w którym mamy zostać na noc. Schron górski tym różni się od schroniska, że oferuje jedynie miejsce do spania i dach nad głową, nie ma zaś żadnej obsługi, bieżącej wody, kuchni, ani prądu.

[Image: 100_0709.jpg]

[Image: 100_0710.jpg]

[Image: 100_0713.jpg]
Ubikacja.

Na dwupiętrowych drewnianych pryczach przygotowane są koce.

[Image: 100_0700.jpg]

[Image: 100_0702.jpg]

[Image: 100_0703.jpg]

[Image: 100_0708.jpg]

O tym, że jednak jakieś oko czuwa nad docierającymi tu wędrowcami świadczy też apteczka na ścianie wyposażona w plastry, bandaże, wodę utlenioną, a nawet nieprzeterminowane tabletki od bólu głowy.

[Image: 100_0711.jpg]

[Image: 100_0712.jpg]

Po godzinie od naszego przybycia na niebie stopniowo zaczynają gromadzić się chmury i nasila się wiatr.
Do schronu dociera kilkuosobowa grupa Bułgarów. Jedna z Bułgarek, mówiąca płynnie po angielsku i po rosyjsku, mówi nam, że prognozy pogodowe są złe. Po południu ma zacząć intensywnie padać, zapowiadane są też burze i tak ma być aż do wtorku, w niedzielę zaś i w poniedziałek w ogóle nie powinno się być w górach. Niepokojące. Wygląda na to, że jesteśmy tu uziemieni na parę dni, w dodatku na odludziu i wcale nie wiadomo czy w do końca bezpiecznym miejscu.
Postanawiamy jak najszybciej się spakować i uciekać z powrotem na dół do Kiryłowej Poliany. Jesteśmy jednak trochę zdezorientowani, bo wzdłuż naszej ewentualnej drogi już wyraźnie ciągną granatowe chmury. Z drugiej strony wolelibyśmy uniknąć kilku dni samotnie spędzonych w górach wśród ulewnego deszczu i grzmotów. Ruszamy zatem w dół, biegiem, o ile to możliwe. Serce bije mi mocno z wrażenia i ze strachu. Zaczyna kropić, potem coraz wyraźniej padać, a my z każdym krokiem oddalamy się od schronu. Deszcz zaczyna się mieszać z gradem, a gradowe chmury zazwyczaj przynoszą burzę. I rzeczywiście, po chwili nad naszymi głowami rozlegają się grzmoty. Panika. Jesteśmy już z 10 minut od schroniska, na odsłoniętym terenie, wysoko w górach. Zmierzać dalej do przodu czy wracać? Gdy słyszę nad sobą kolejny grzmot, puszczają mi nerwy, zatrzymuję się i zaczynam płakać. Tata decyduje więc, że wracamy. Odwrót i z powrotem w górę, znowu biegiem. Wokół błyska i grzmi. Śniadanie jedliśmy już dawno temu, więc teoretycznie powinniśmy mieć mniej sił, ale adrenalina robi swoje. Biegnę ile sił w płucach, głośno dysząc. Wreszcie dobiegam do schronu, po jakichś dwóch minutach jest i Tata.
W schronie czekają już Bułgarzy, mówią pocieszająco, że i oni zostaną tu na noc. To dobrze, w więcej osób zawsze raźniej. Siadamy na piętrowych pryczach i tak zostajemy w bezruchu przez jakiś czas, trochę oszołomieni. Mnie trzęsą się z emocji ręce, więc staram się pocieszyć dwiema tabletkami ziołowymi na uspokojenie - jak się okazuje i one mogą znaleźć ważne zastosowanie w górach. Deszcz i burza nie ustają. Do schronu dociera jeszcze para Serbów i para Niemców. Z pięcioma Bułgarami i nami jest nas w sumie 11 osób zamkniętych w małej chatce w środku gór na kilka dni, bez prądu, wody i tylko z zapasem swojego jedzenia. 
Policzyłam nasze jedzenie: mamy jeszcze 5 chlebów, 9 zupek Gorący Kubek Knorra, jedną dużą torebkę barszczu Knorra, która starczy na kilka porcji, 4 pasztety, 8 batoników müsli. Z głodu nie umrzemy, ale gdybyśmy musieli tu zostać ze trzy dni, jak zapowiadają, to będziemy musieli dozować jedzenie, a to, choć pachnie przygodą, to jednak trochę niepokoi.
Po pół godziny burzy i deszczu robimy się jeszcze bardziej otępiali. Wyciągamy śpiwory, najlepiej teraz ciepło się w nich zagrzebać i trochę zdrzemnąć.
Nagle śmieszna sytuacja. Koło schronu, nawet do niego nie wstępując, przechodzą 2 lub 3 osoby lekko ubrane i, zupełnie nie przejmując się paskudną pogodą i ewentualnymi niebezpieczeństwami, idą dalej szlakiem. Jeden z nich tylko zagląda do środka i pyta czy nie zostały tu jego okulary. Rzeczywiście wiszą na ścianie koło apteczki przyciemnione okulary. Chwycił je i zadowolony ruszył dalej.
Staram się zajmować głowę różnymi myślami. Sytuacja nasza jest socjologicznie bardzo ciekawa. 11 osób w zamkniętym pomieszczeniu ma spędzić razem parę dni. Póki co każdy trzyma się raczej swojego stada, nie ma jeszcze między nami komitywy. Bułgarów jest najwięcej, są tu więc najsilniejsi. Serbowie wspinają się na górne łóżka i tam sobie siedzą. Niemcy przytuleni do siebie zajmują mały kawałek pryczy w rogu. Po kilku godzinach jednak relacje między tymi podgrupami na pewno by się zagęściły. Czy mogłaby się też rozwinąć jakaś bardziej zaawansowana mini organizacja społeczna? Co by ją mogło stworzyć? Wiedza i doświadczenie oraz dostęp do informacji mogłyby wyłonić jakiegoś tymczasowego lidera. Jeden z Bułgarów ma przecież radyjko i słucha informacji o pogodzie. Pogoda i spokój ducha, poczucie humoru, otwarcie, odwaga też mogłyby skupić uwagę reszty wokół niektórych. Potencjalni kandydaci to Tata i ja, ale ja teraz jestem w rozsypce. Inna ważna kompetencja to np. znajomość języków - Tata zna rosyjski, ja niemiecki i angielski, Bułgarka - angielski i rosyjski. Niemcy byliby raczej zawsze zależni od innych jako obcy w kraju słowiańskim. Rozglądam się po schronie. Jest jeden drewniany stół i 2 taborety. Nie wszyscy mogą z niego korzystać naraz, nie można też przy nim wiecznie przesiadywać. Stół zatem, jako dobro ograniczone, także wymuszałby pewną organizację. A woda? Najbliższy potok jest dopiero 10 minut drogi stąd. Zorganizowanie wyprawy po wodę mogłoby być istotnym źródłem grupowej solidarności.
Nagle w schronie robi się jaśniej. Na niebie coraz większe fragmenty czystego błękitu. Wychodzę i 3 metry ode mnie, jak na wyciągnięcie ręki rozciąga się przepiękna tęcza, nie widziałam jeszcze czegoś takiego. Jeden z Bułgarów, duży i silny, od razu wkłada kurtkę i plecak, żegna się i wychodzi. My jesteśmy znowu zdezorientowani. Czy to chwilowe przejaśnienie czy może dłuższe i zdążylibyśmy zejść do Kiriłowej Poliany? Serbowie zaczynają zbierać manatki i mówią, że idą w dół. Serb przekonuje mnie, że ciężkie chmury odchodzą od nas i zaczyna się ładna pogoda. Trudno mi w to uwierzyć uwzględniając powtarzające się złe prognozy. Nie powinniśmy tu jednak zostawać, więc chyba warto zaryzykować, wykorzystać okazję i ruszyć razem z Serbami. Pakuję wszystkie metalowe rzeczy, aparat fotograficzny, lornetkę, komórki i elektryczną szczoteczkę do zębów głęboko do plecaka.
Wychodzimy. My znamy już drogę więc idziemy przodem. Staram się narzucić szybkie tempo marszu, bo choć niebo jest teraz zupełnie niespodziewanie czyste, z dala na horyzoncie znowu pojawia się biała czapa i nie wiadomo, co się z niej rozwinie w ciągu najbliższych dwóch godzin. Wąziutka i często dość stroma ścieżka jest całkiem podmokła i, co gorsze, śliska, chwilami wręcz zamieniła się w potok. Po pół godziny marszu i przedzierania się przez mokre krzaki jagód i kosodrzewiny mam już buty i spodnie całe nasiąknięte wodą.
Po ponad dwóch godzinach dochodzimy wreszcie na dół, przemoczeni ale szczęśliwi, że już bezpieczni.
Wita nas poznany już wczoraj Bułgar z baru, cieszy się, że wróciliśmy. Mówi, że na dole nie wyglądało to wszystko dobrze, piorun trafił nawet w jedną z gór i zapaliły się drzewa. Zamawiamy u niego przede wszystkim dwie rakije (po 100 ml), Kamenicę i Sprita, a do tego 4 kebabcze, 4 chleby z grilla i 2 sałatki szopskie,  wszystko razem za 15 lewa. Przebieramy się w suche ubrania, zmieniamy opatrunki na stopach, najadamy się i uspokajamy. Barman zaprasza nas do małej świetlicy do środka, tam jest cieplej. Przysiadają się jeszcze Serbowie, który rozbili namiot nieopodal. Dzień był pełen wrażeń, więc Tata wlewa w siebie kolejne rakije – tym razem już domaszni wyrób gościnnego barmana. Wreszcie każę Tacie wstawać, musimy jeszcze przejść przez las 0,5 km do naszego kempingu, a robi się już ciemno.
Wolno, kulawo, z rozwieszonymi na plecakach mokrymi skarpetami, ale dochodzimy. Tata odnajduje uprawitela, ten nas prowadzi do pokoju, tego samego co wczoraj. Fakt, że ulokowani zostajemy w tym samym pokoju, umyka jednak Tacie, w którego głowie wciąż silny jest szum rakiji. Nie chce się rozpakowywać, przekonany, że wciąż jesteśmy w pokoju uprawitela i dopiero czekamy, aż nas zaprowadzi dalej. Jednocześnie przykuwa jego uwagę ciekawy szczegół na dywanie, mianowicie resztka talku. W głowie Taty narasta prawdziwe zdziwienie: czyżby uprawitel także używał talku do stóp? No cóż ... I z taką błogością ducha, pozwala się przekonać, że to nasz wczorajszy pokój, a talk to ślad po naszej porannej operacji przygotowywania stóp do długiej drogi. Idziemy spać, za oknem leje, a my zasypiamy jak niemowlęta.
Reply
#23
Trudno się  wydostać z naszego kempingu, strasznie leje i nie wygląda na to, żeby miało przestać. Gotujemy sobie na prymusie wodę na herbatę i kawę, robimy śniadanie z naszych zapasów. Połowa ubrań mokrych, nie bardzo mamy się w co ubrać. Tata pogadał z uprawitelem, za 10 lewa jakiś człowiek zawiezie nas 7 km do Rilskiego Monastyru. Iść w takim deszczu nie ma sensu, na złapanie stopa są małe szanse, 10 lewa po przemyśleniu wydaje się zatem ceną rozsądną.
Wysiadamy na parkingu przy monastyrze i próbujemy zorganizować dalszą drogę na Bansko, bo ukuliśmy powiedzenie jak trwoga to do B....ańska. Taksówkarz chce nas tam zawieźć natychmiast za 100 lewa. Nam się natomiast nie spieszy, wolimy poczekać na autobus. Kobieta pracująca przy monastyrze mówi nam, że będzie autobus do Riły o 15.00, czyli za 3 godziny. Stamtąd o 15.50 mamy inny do Błagoewgradu i stamtąd już do Banska. Idziemy zatem spędzić te 3 godziny w jakimś suchym i ciepłym miejscu. W okolicy Rilskiego Monastyru nie ma jednak miejsca taniego, w którym górski turysta mógłby sobie w spokoju posiedzieć parę godzin. Są raczej niezbyt tanie restauracje nastawione na bogatszych turystów z zachodu. W jednej restauracji nie pozwolono nam zamówić jedynie piwa i frytek, musieliśmy się wynieść na zewnątrz.
O 14.30 jesteśmy już na parkingu i okazuje się, że dobrze zrobiliśmy, bo autobus przyjechał wcześniej i zdążyliśmy zająć miejsca siedzące. Na tabliczce przyczepionej nad kierowcą widnieje napis po francusku: miejsc siedzących 53, stojących 0, a tymczasem w przejściu między siedzeniami ciągnie się sznureczek ludzi, turystów z najróżniejszych stron świata. I tak obładowany autobus rusza. Droga jest dość stroma i śliska od deszczu. Jedziemy bardzo powoli i ostrożnie, niemalże przytuleni do skał, z których raz na jakiś czas staczają się na drogę kamienie. W pewnym momencie kierowca musi zatrzymać autobus, żeby je uprzątnąć, pomaga mu w tym jeden z pasażerów.
W Rile przesiadamy się, odbywa się to bardzo sprawnie. Droga między Riłą a Błagoewgradem jest już mniej górzysta, ale jak się okazuje też niezbyt bezpieczna. W pewnym momencie zatrzymuje nas korek. Na przeciwnym pasie tir wyjeżdżający z tunelu stoczył się do przepaści. Przejeżdżając widzimy tył jego przyczepy zaczepiony o drogę, a przednią część zwieszoną w dół w przepaść.

Z rozkładu jazdy w Błagoewgrad

[Image: BULGARIA%202009%20093.JPG]

wynika, że  mamy godzinę, więc idziemy do miasta. Miasto jak większość bułgarskich miast i wsi w tym czasie wygląda na zaniedbane z jednej strony, z drugiej są ludzie i miejsca, które potrafią nadać wyprawie przytulny, ciepły i ciekawy klimat. Znajdujemy przyjemną uliczkę, taka prawie  uliczka paryska, a na niej knajpka zadymiona papierosami, narożna, z pyszną kawą w prawdziwie parysko–lumpowskim stylu. I do tego banica.

[Image: BULGARIA%202009%20098.JPG]

Stąd czeka nas już najdłuższy odcinek drogi do Banska. Przejeżdżając przez mniejsze miejscowości kierowca pozdrawia klaksonem siedzących w barach mężczyzn a ci radośnie mu odkrzykują. Podróż autobusem wokół Riły i Pirinu jest szalenie ciekawa i piękna. Bałkańskie żółte grzbiety gór upstrzone zielonymi kępkami traw jak olbrzymie wielorybie ciała rozciągają się aż po horyzont.

Zakaz jedzenia i palenia w autobusie.
[Image: BULGARIA%202009%20100.JPG]

Wczesnym wieczorem docieramy do Banska,  a w Bansku pada deszcz. Odszukujemy znaną nam już Hadżipopową Kasztę. Niestety nie mają dla nas noclegu, ale załatwiają nam kwaterę u znajomych sąsiadów, 25 lewa za 2 osoby na dobę. Czysto, ładnie, sympatycznie, tu się zatrzymamy aż na 5 noclegów.

Nasz pokój ...
[Image: 100_0728.jpg]

[Image: 100_0730.jpg]

[Image: 100_0731.jpg]

...i widok z niego
[Image: 100_0732.jpg]

Wyruszamy kolejką wąskotorowa do Banicy.
Wagoniki są malutkie, przypominają trochę takie z westernu, lokomotywka też mała, spalinowa. Zawiadowca stacji daje sygnał odjazdu dużym, czerwonym lizakiem. Kolejka rusza pomalutku  i jedzie cały czas wolno, w międzyczasie konduktor sprawdza bilety. Tory biegną wzdłuż szosy, z prawej strony widać góry. Ładnie.

[Image: 100_0777.jpg]

[Image: 100_0778.jpg]

[Image: 100_0779.jpg]

Od stacji do samej miejscowości jest jeszcze 4 km.

[Image: 100_0796.jpg]
Budynek dworca kolejowego.

[Image: 100_0798.jpg]
Pozostałość po dworcu autobusowym?

[Image: 100_0799.jpg]

[Image: 100_0803.jpg]
Reply
#24
Droga zajęła nam ok. 40 min. Wejście do Belicy otwiera wielki tartak. Ulicami zmierzają pochody ludzi, prawdopodobnie robotników, wszyscy idą w jednym kierunku, nie wiadomo w jakim.  W pobliżu jest stacja benzynowa, jakieś mini-biuro o europejskiej powierzchowności i policja. Wydają się bezpiecznym źródłem informacji.

[Image: 100_0805.jpg]

[Image: 100_0808.jpg]

W rezultacie naszym pierwszym przewodnikiem po miasteczku okazuje się policjant, sympatyczny 30-40 lat, najprawdopodobniej sąsiad lub kolega ze szkoły reszty gromady, która się już dokoła nas zebrała. Mówi, że  możemy się do tego czasu pożywić w restauracji Zdrawec - dobra i nie taka droga, a sama Belica nie jest niestety szczególnie atrakcyjna dla turystów. Zagłębiając się w uliczki tej małej mieściny odkrywamy jednak, że jest wręcz przeciwnie. Belica jest miejscem ciepłym i przytulnym. Na pierwszy rzut oka widać, że ma swoją bogatą historię i tradycję.

[Image: 100_0811.jpg]

[Image: 100_0813.jpg]

[Image: 100_0819.jpg]

[Image: 100_0822.jpg]
Restauracja Zdrawec.

Idziemy znowu w kierunku centrum. Na głównym placu zupełnie niespodziewanie zaczepia nas młoda Amerykanka. Przyjechała tu na 2 lata, w ramach wolontariatu, uczy w szkole angielskiego i zdaje się dobrze znać to miasto.  Poleca nam informację turystyczną niedaleko.
I tam się też kierujemy. Tu wita nas pani Adrianna, dobrze znająca język rosyjski. Zaprasza nas do dużego owalnego stołu i  poświęca nam całą swoją uwagę.
Opowiada o Rezerwacie Tańczących Niedźwiedzi 17 km stąd, wreszcie zaprasza do zwiedzenia muzeum miejscowości Belica.

[Image: 100_0823.jpg]
Informacja turystyczna z zewnątrz.

[Image: 100_0824.jpg]
Pani Adrianna.

Zgadzamy się z  wielką przyjemnością. Po muzeum oprowadza nas sympatyczny archeolog Izydor, koło 30-tki. Wpierw pokazuje pozostałości po starożytnych mieszkańcach tych okolic - plemionach trackich. Etnicznie Bułgarzy chętnie przyznają się do swych trackich korzeni. Później czas na nowszą historię bułgarską, a więc okres 500-letniej brutalnej okupacji tureckiej i rewolucji wyzwoleńczych w końcu XIX wieku przy pomocy słowiańskich braci- mocarstwa rosyjskiego. Bułgarzy w podobnym stopniu co Polacy byli narodem dumnym i upartym. Beliczanie chwalą się historią - legendą, gdy chrześcijańscy mieszkańcy chcieli wznieść tu cerkiew. Turecki zarządca nie godził się na to. Budowali więc nocami, a w dzień wojska tureckie ich wysiłki obracały w ruinę. I tak przez tydzień aż oprawca zrobił się naprawdę zły. Bułgarzy przekonali go jednak, że centralnym punktem cerkwi będzie wieża z zegarem, który będzie pożyteczny zarówno dla muzułmanów jak i chrześcijan. Cerkiew wreszcie zbudowano. I tak narodowa duma połączyła siły z duchem wielokulturowości. 
Z Belicy wylądowaliśmy w Razłogu.
Szukamy wzrokiem jakiegoś informatora. Dostrzegamy znowu samochód policyjny, więc nie zastanawiając idziemy do nich. Tata podchodzi do samochodu i mówi dzień dobry. Policjanci zaczynają się śmiać i pytają , czy Tata wie że są z policji. Tata mówi, że lubi policję i nie zrobił nic złego. Pytają więc czego chce. Tata pyta o podstawowe sprawy topograficzne czyli: w którą stronę do centrum i gdzie można dobrze i tanio zjeść., Jeden z policjantów wysiada i sympatycznie udziela informacji. Tu na rogu jest dobry i niedrogi bar, a do centrum tam, pokazuje subtelnym lecz wprawionym gestem. Język ciała Bułgarów, podobnie jak Greków i Włochów to prawdziwe arcydzieło. Wskazany bar okazuje się świetny. Najadamy się smacznie po uszy za około 10 lewa.

[Image: 100_0827.jpg]

Potem jeszcze spacerujemy po mieście, które inaczej niż sugerował podręcznik jest  naprawdę rozwiniętym, zachodnim i turystycznym miastem z mnóstwem tawern i ładnym deptakiem. 

[Image: 100_0833.jpg]

[Image: 100_0835.jpg]

[Image: 100_0836.jpg]

[Image: 100_0837.jpg]

[Image: 100_0841.jpg]

[Image: 100_0842.jpg]
Reply
#25
Przygoda 11.
O 8.30 ruszamy autobusem z  Banska   do Goce Dełczew. Gdy zbliżamy się do Rodopów, robi się coraz dziwniej. Dość trudno to opisać. Jakbyśmy zaglądali do jakiegoś nieco bardziej niż na co dzień diabelskiego i prymitywnego świata. Jakbyśmy byli goszczeni przez złe plemiona barbarzyńskie, krwiożercze i jednocześnie jakieś magiczne.
W centrum Goce Dełczew  zaraz przy dworcu przy  ul. Kabała jest synagoga.

[Image: BULGARIA%202009%20261.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20262.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20263.JPG]

Dziś w synagodze jest punkt naprawy, stragany itp.

[Image: BULGARIA%202009%20264.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20266.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20274.JPG]

A na bramie klepsydra informuje o 5-tej rocznicy śmierci Rafaela Chaima Baruchowa.

[Image: BULGARIA%202009%20278.JPG]

Przy głównym deptaku widać ślady dawnej ledwo rozkwitłej drobnoburżuazyjnej świetności. Kamieniczki wybudowane w latach 1925- 1927.

[Image: BULGARIA%202009%20268.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20269.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20270.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20271.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20272.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20273.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20279.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20280.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20281.JPG]
Reply
#26
Dziś miasteczko zdaje się być zdominowane przez ludność cygańską bądź muzułmańską.

[Image: BULGARIA%202009%20283.JPG]

Ciemne jak węgiel białe twarze. Chusty na głowach. Wiele kobiet w bardzo charakterystycznym lokalnym stroju: spodnie, fartuszek, płaszcz z troczkiem, chustka na głowie, pantofelki.

[Image: BULGARIA%202009%20284.JPG]

Czy zaraz spod ziemi zaczną wypełzać wielkie jaszczurki, żmija, a dworcowe wiedźmy zaczną rzucać klątwy?

[Image: BULGARIA%202009%20285.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20286.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20287.JPG]

Okazuje się, że autobus do Teszeł a nawet do Dospat w ogóle nie jeździ z powodu, jak się później dowiadujemy, małej ilości pasażerów. Jedyne miejsce, do którego możemy dojechać to Satowcza, bo autobus jedzie do  Waklinowa.  Można wziąć też taksówkę, bardzo zapewne drogą, bądź łapać stopa. Wybieramy autobus.
Kierowca autobusu słysząc, że chcemy dostać się  do Dospat podrzuca nas jeszcze dalej na trasę za Satowcza i wystawia na rozstaju dróg  na skrzyżowaniu na Dospat w szczerym polu.
Stajemy zaraz za skrzyżowaniem, pod drzewem zjadamy coś w rodzaju lunchu. Zaczynamy łapać stopa  i jeden z pierwszych samochodów udaje nam się zatrzymać.
Piękna kobieta z małym chłopcem ufnie nas zabiera, na tylnym siedzeniu leży jej torebka. W mijanych miejscowościach są meczety z minaretami z nowymi blaszanymi dachami na cienkich  wieżyczkach. Jesteśmy na płd. zachodzie Bułgarii, to mniejszość muzułmańska zdaje się dość liczna.

[Image: BULGARIA%202009%20288.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20289.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20290.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20291.JPG]

Wielkie Bałkany zamieniają się w drobne pagórki. Zagłębiamy się w Rodopy. Wysiadamy w centrum  Dospat na awtogara Dospat, który nie funkcjonuje i jest w rozsypce.
Mężczyźni kurzący papierosy, niedaleko przy stoliku, wskazują nam kierunek naszej dalszej drogi - zaraz obok jest skrzyżowanie i szosa do Dewin.
Niebawem łapiemy następnego stopa (młodego chłopaka) i pytamy czy do Borino. Tak. 
W Borino pytamy czy może do Teszeł. Tak.
W Teszeł czy może do Trigrad. Ale aż tak dobrze już nie ma. Wysiadamy w Teszeł, idziemy „na peszeł” to  11 km.
Po drodze mijamy turisticzeską spalnię, gdzie według planu mieliśmy nocować,  ale jest dopiero 14-ta, chcemy więc jechać dalej do Trigrad.  Stoimy przy drodze stoimy, ponad pól godziny, słońce pali, nikt się nie zatrzymuje.
Dopiero jak ruszamy zatrzymują się sympatyczni Bułgarzy z Sofii. Na odcinku Teszeł – Trigrad góry rodopskie udowadniają, że są czymś więcej niż łagodną wersją Riły i Pirinu. Wielkie, potężne i wysokie na kilkadziesiąt metrów bloki skalne zwisają nad wąską drogą, po drugiej stronie drogi wartko płynie Trigradska Reka. Czasem rzeka znika pod ziemią, a skały tworzą wąwóz bądź zamykają się w tunel. Mocne wrażenia, piękne widoki. 
Tu postanawiamy szukać noclegu. Zaraz po wyjściu z samochodu widzimy kobietę handlującą przy drodze strojami regionalnymi i wyrobami własnej roboty.

[Image: BULGARIA%202009%20292.JPG]


[Image: BULGARIA%202009%20294.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20295.JPG]

Zagadujemy na temat noclegu. Ma dla nas nocleg tuż obok -  kwaterę z łazienką za 12 lewa/os. pięknie urządzoną na ludowo z taką np. ręcznie wykonaną tablicą atrakcji przyrodniczych w okolicy. Widać, że chętnie przyjmują turystów.

[Image: BULGARIA%202009%20331.JPG]

Turystów, patrząc później po stolikach, w sumie ok. 20-30, ale to niewielka miejscowość.
Wokół domku jest piękny ogródek.

[Image: BULGARIA%202009%20296.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20297.JPG]
Reply
#27
A z domku piękny widok.

[Image: BULGARIA%202009%20299.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20300.JPG]

Z atrakcji są tu blisko jaskinie, via ferrata, parę knajpek i hoteli, muzeum. Warto tu zajrzeć w czasie przejażdżki samochodowej po Bułgarii, ale to też dobry punkt wylotowy do wędrówki po Rodopach.
Zaplanowaliśmy  zwiedzić jaskinię Diabelskie  Gardło, bo to niedaleko.
Do jaskini idzie się szosą, tą samą którą przyjechaliśmy z Teszeł.


[Image: BULGARIA%202009%20306.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20309.JPG]

Patrząc na mapę Rodopów zach. przed wyjazdem miało się wrażenie, że na odcinku od Trigradu do Diawołsko Garło i dalej do Trigradsko Żdrieło i Jagodiny  są dwa równoległe szlaki czerwone w odległości kilkudziesięciu metrów, ale naprawdę jest tylko jeden szlak czerwony, a na mapie czerwony jest rozdwojony chyba dla zmylenia turystów. A dodatkowo w terenie jest jeszcze szlak niebieski, którego z kolei nie ma na mapie.

Jesteśmy przed  jaskinią.
[Image: BULGARIA%202009%20313.JPG]

Idzie się w górę. I są poręcze.

[Image: BULGARIA%202009%20314.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20315.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20317.JPG]

Do  Jagodinskiej  Pesztery  nie poszliśmy, bo to trochę daleko i drogowskazy są mylące.

[Image: BULGARIA%202009%20305.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20307.JPG]

Pozostałe atrakcje, ale tylko tablice informacyjne, nie byliśmy tam, bo spieszno nam było dalej i wyżej.

[Image: BULGARIA%202009%20310.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20311.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20312.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20301.JPG]

Tu jest jakieś muzeum finansowane z projektu unijnego, ale nie wiemy jakie.

[Image: BULGARIA%202009%20302.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20303.JPG]

Projektów unijnych namnożyło się w Rodopach ostatnimi czasy, ot choćby  szlak niebieski. Nie trafiliśmy tylko jeszcze na mapę z tym szlakiem.
Reply
#28
W Trigradzie też są muzułmanie.

[Image: BULGARIA%202009%20325.JPG]

Kolację zjedliśmy w knajpie z krową.

[Image: BULGARIA%202009%20322.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20324.JPG]

A deser w pokoju.

[Image: BULGARIA%202009%20329-1.JPG]

Wstajemy o 7.00, śniadanie, kawa, gospodyni straszy nas, że ma padać, niebo w chmurach, ale wychodzimy. Powietrze pachnie zimą. Od wsi skręcamy za drogowskazem i pniemy się drogą pochodzącą z czasów rzymskich w górę trawersem, po czym wychodzimy na polanę i idziemy po równym przez wzgórza.

[Image: BULGARIA%202009%20332.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20333.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20334.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20338.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20339.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20340.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20341.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20342.JPG]

Ścieżka czasem gubi się wśród traw i kamieni, bądź rozdziela na wiele ścieżek, dlatego ważne  by tu iść z nosem niemalże przy znakach. Szlak czerwony, którym idziemy rozciąga się między hiżą Trigradski Skali a wsią Mugła. Przejście nim trwa 6 godzin jak wskazuje drogowskaz.

[Image: BULGARIA%202009%20321.JPG]

Szlak czerwony  pokrywa się ze szlakiem niebieskim „europejskim” prowadzącym dalej do wsi Geła. Idąc od Trigradu do szlaków dołącza po jakimś czasie inny szlak niebieski prowadzący od Dospatu. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany,  nowymi czerwonymi  (i niebieskimi) plastikowymi tabliczkami. choć równoległe oznakowanie drogi na czerwono i niebiesko wprowadza pewne zamieszanie.

[Image: BULGARIA%202009%20343.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20366.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20362.JPG]
Reply
#29
[Image: BULGARIA%202009%20385.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20387.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20392.JPG]

Po 6-ciu godzinach z ciężkimi plecakami dochodzimy do wsi Mugła.
W drugą stronę też jest 6 godzin.

[Image: BULGARIA%202009%20393.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20394.JPG]

Na pierwszy rzut oka obraz nędzy i rozpaczy. Rozsiane, sypiące się szare domy o czerwonych sypiących się dachach.

[Image: BULGARIA%202009%20408.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20413.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20414.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20416.JPG]

Stary drewniany minaret - pozostałość bytności tureckiej?

[Image: BULGARIA%202009%20404.JPG]

Pierwszego spotkanego człowieka pytamy o kwaterę. Prowadzi nas do sąsiadki. Przechodzimy przez szare kamienisko i rumowisko

[Image: BULGARIA%202009%20403.JPG]

i zostajemy wprowadzeni do przemiłego pokoiku. Poduszeczki, dywaniki, rolety słomiane, wszystko w lokalne wzory.

[Image: BULGARIA%202009%20395.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20399.JPG]

W przedpokoju na ścianie ludowy lokalny strój. Gospodyni zbiera ze stołu bukieciki macierzanki i szykuje dla nas posłanie.

[Image: BULGARIA%202009%20398.JPG]

Pytamy ile kosztuje nosztówka,  wypakowujemy się pomału, przygotowujemy się do robienia obiadu.

[Image: BULGARIA%202009%20397.JPG]

Gospodyni  każe nam  spowolnić. Pyta, czy jesteśmy głodni i co byśmy zjedli. Za jakiś czas przynosi nam kebabcze, chleb, syrene własnego wyrobu od własnej krowy, lutenicę, pomidory z cebulą i kwaśne mleko.

[Image: BULGARIA%202009%20402.JPG]

Nie jesteśmy jej lokatorami ale gośćmi.
Łazienka, pokój – wszystko jest tu urządzone z wyjątkowym jak na okolicę wyczuciem smaku, stylem wykraczającym daleko poza odrapane ramy tej wioski. Sama gospodyni i jej mąż to niezmiernie mili ludzie z pewną specyficzną godnością niemalże arystokratyczną. 
Bierzemy kąpiel. Okazało się, że po drodze, chyba w Bansku, zaginął nam jeden z ręczników. Z drugiego, i tak małego ścierko-ręcznika, robimy więc dwa  przecinając go na pół. Kąpiel i zmiana ubrań po długiej wyprawie działa doskonale. Po czymś takim ma się uczucie,  że dokonało się czegoś dobrego, że jest się porządnym człowiekiem, jakby w momencie gdy ciepłe miękkie strumienie spadają na nas z sitka prysznica, los głaskał nas po głowie, mówiąc – zasłużyłaś.
Reply
#30
Wieś jest prześmiesznym miejscem. W zasadzie to jedno wielkie klepisko, nie ma tu chodników, ulicy, asfaltu. Pole,  a zewnątrz jest przedłużeniem wnętrza domu, nie ma wyraźnej różnicy. Ludzie w knajpce, na macie, na placyku. Duży ruch.

[Image: BULGARIA%202009%20421.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20422.JPG]

Poczta nie działa, dawno zamknięta, sypie się tynk i szyby. Wszystko to wspomina tylko czasy dawnej świetności, jestestwa przynajmniej i czeka na coś nowego. Co to będzie? Unijne fundusze? Turystyka? Lokalna inicjatywa? Harley only,

[Image: BULGARIA%202009%20409.JPG]

pomalowana na kolorowo szopa, jakaś tajemnicza. Ciekawe, śmieszne, pijane miejsce.

[Image: BULGARIA%202009%20418.JPG]

Podchodzi do nas Bułgar w czarnej koszulce, zagaduje po hiszpańsku, pyta skąd jesteśmy. Odpowiadamy. Skoro z Polski, łatwiej mu będzie po rosyjsku, ale nadal mówi raczej po hiszpańsku, więc gadamy po włosku,  po hiszpańsku i po rosyjsku. Był w Hiszpanii 5 lat, wrócił tu do chorych rodziców, ma 3 wnuków.

[Image: BULGARIA%202009%20423.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20424.JPG]
Czytelnia.

Wracamy do domu, a tam na stole czekają na nas gorące kartofle w mundurkach, syrene, kwaśne mleko.

[Image: BULGARIA%202009%20426.JPG]

Jesteśmy urzeczeni gościnnością. Znosimy naczynia do gospodyni i pytamy ile płacimy za nocleg. Gospodyni przy nas konsultuje się z mężem, po czym dyktuje nam cenę po 20 lew/os. Jesteśmy trochę przerażeni, to wyjątkowo drogi nocleg, oczywiście płacimy dodatkowo za jedzenie, ale jedzenie to zostało w nas praktycznie wmuszone. Targujemy do 18 lewa i w końcu płacimy 37 lewa za 2 osoby. Gospodyni dopytuje jeszcze, czy chcemy śniadanie, ale stanowczo już odmawiamy, mówimy,  że mamy własne jedzenie. Rano znajdujemy na stole wysoki stos kromek chleba, zapieczonych na smalcu, słoik pysznej konfitury malinowej i dzbanek zsiadłego mleka.

[Image: BULGARIA%202009%20427.JPG]

Od wsi Mugła szlak czerwony do schroniska Lednicata prowadzi stromo zboczem w górę, planowo 2,3 godziny.

[Image: BULGARIA%202009%20410.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20411.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20415.JPG]

Po wspinaczce zboczem wychodzimy na polną drogę wiodącą wśród wzgórz, która potem przechodzi w trawers.
Po ok. 1,5 godz. dochodzimy na przełęcz polaną. Stąd kierując się dalej najbardziej wyraźną drogą wchodzimy w łąkę. Z traw i sosenek wznoszą się przepiękne zapachy ziół i pszczelego wosku, których aromat wzmagany jest gorącymi promieniami słońca. 

[Image: BULGARIA%202009%20430.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20431.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20432.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20437.JPG]
Reply




Users browsing this thread: 2 Guest(s)