Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#37
Odbieramy plecaki z informacji i pytamy, gdzie tanio można tu zjeść. Kobieta sili się na sarkazm, czy niby w Polsce to tak mamy wszystko tanio. Nasze portfele to  nie jej zasmarkany interes. Zdaje się uważać za nasz obowiązek, żebyśmy jako turyści z zagranicy zostawili tu kawał grosza. Przez Czepełare biegnie deptak, przy którym mieszczą się kafejki, sklepy, bary.
Zatrzymujemy się w jednym. Zamawiamy jakąś potrawę, której cena  w menu dla nas wygląda na 12 lewa, kelnerka jednak gdy dochodzi do płacenia w oschły sposób i bez zbędnych uśmiechów tłumaczy, że to 14 lewa.

[Image: BULGARIA%202009%20634.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20633.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20635.JPG]
Modliszka?

Wspinamy się na wzgórze do cerkwi, niestety jest czynna tylko w piątki i niedziele.

[Image: BULGARIA%202009%20636.JPG]

Jest strasznie gorąco, koło 13-tej, wracamy na przystanek  autobusowy.
Gdy bus przyjechał, po włożeniu bagaży, zaczynamy konsultować z kierowcą, pokazując mu mapkę okolic otrzymaną w centrum informacji  turystycznej (na tej mapce  nota bene jest błąd – wsie Soliszta i Geła są zamienione miejscami), dokąd powinniśmy dojechać, bo mamy problem czy dojechać do Nareczenski Bani, gdzie jest przystanek busa, czy też wysiąść wcześniej na skrzyżowaniu i podejść do Kosowa. Kierowca bardzo uprzejmie wysłuchuje nas  i radzi, abyśmy wysiedli na skrzyżowaniu i podeszli do Kosowa. W busie okazuje się, że   wpadło mi coś do oka i że bardzo mnie boli. Tata bierze chusteczkę, zagląda, nic tam nie widzi. W Chwojna autobus ma 10 minut „pocziwki”, więc kupujemy wodę, przemywamy oko, niewielka ulga. Kierowca wysadza nas na skrzyżowaniu na Kosowo- pieszo do przejścia kilka km.
Oko  ciągle mnie  boli, mojemu mężowi  dwa razy wpadło coś do oka i utkwiło w rogówce i musiał jechać do szpitala. Tata  ogląda oko ponownie i drugie oko też, aby porównać czy są takie same, bo widzi jakąś kreseczkę w rogu tego chorego oka, ale w drugim też jest taka sama - widocznie jakaś żyłka. Nie bardzo Tacie wierzę i staram się przekonać go, że musi tam coś być. Wpadamy na pomysł zrobienia zdjęcia oka i zobaczenia go w powiększeniu, ale na licznych zdjęciach obu oczu nie widać żadnych zmian patologicznych.
Zastanawiamy się, co by było, gdyby to coś wpadło mi do oka nie w momencie wsiadania do busa tylko trochę wcześniej. Ano pewnie, po wykonaniu oględzin oka,  byśmy pojechali do szpitala w Płowdiw i byśmy stracili resztę wyprawy, a okazałoby się to zupełnie niepotrzebne,  a tak byliśmy wysadzeni  na odludziu, gdzie nie mogliśmy jechać do szpitala, natomiast poszliśmy, a właściwie zostaliśmy skierowani! do Kosowa doradzonego nam przez kierowcę busa, co okazało się dla nas bardzo korzystne.
Drogą asfaltową pełną serpentyn pniemy się w górę  do Kosowa.  Może to wyjątkowo upalna i parna pogoda, może piwo wypite do obiadu, ale czujemy się bardzo zmęczeni i ledwo docieramy do wsi.


[Image: BULGARIA%202009%20638.JPG]

Na górze przy jednym z pierwszych domów stoi kobieta. Wydaje się, jakby na nas czekała i wiedziała, że potrzebujemy noclegu. Zna język rosyjski i angielski. Radzi nam, abyśmy szli dalej prosto, minęli hotel za 80 lewa  i szli dalej aż na samą górę – tam będzie dobry dla nas nocleg za 10 lewa w pensjonacie Beli Roży. Koło niej na kamieniu jest żółty szlak z napisem Asenowgrad wskazujący kierunek naszej dalszej trasy. Uznajemy to wszystko za znak z nieba! i  idziemy zgodnie z radą kobiety.
Wspinamy się dalej drogą pod górę, zawijamy na drugą stronę doliny.
Za hotelem, za kolejnym zakrętem siedzi przy domu dziewczynka z pieskiem. Piesek do nas podbiega radośnie, Tata woła do niego Mopsik i go głaszcze, czym od razu zdobywa sympatię dziewczynki. Dziewczynka  pokazuje, że wyżej. Doczłapujemy ostatkiem sił do pensjonatu. To jest tylko kilka metrów wyżej, ale nikogo tam nie ma – zamknięte. Jest tylko tabliczka  z numerem telefonu.
Schodzimy do dziewczynki z pieskiem. Pojawiła się w międzyczasie babcia dziewczynki. Pytamy, co jest z tym pensjonatem wyżej, uzgadniamy, że zadzwonię tam z mojej komórki i babcia powie sąsiadce, że jesteśmy i zapyta ją kiedy przyjedzie. Właścicielka pensjonatu wkrótce oddzwania i mówi, że na tę noc nie może przyjechać, może na następną.  Co mamy robić? Nie chce nam się schodzić. Mopsik tymczasem całkiem się z Tatą zaprzyjaźnił. Mówię, że my chcemy na tę noc i pytam, czy może by tutaj. Starsza pani odpowiada, ze u niej jest bardzo mało miejsca, bo to mały domek i są w trójkę jeszcze z małym chłopcem, a rodzice dzieci są w Płowdiw. Widać jednak, że i babcia i wnuczka, a zwłaszcza Mopsik bardzo by chcieli, żebyśmy u nich przenocowali. Wnuczka,  ma na imię Marinka, dzwoni ze swojej komórki do mamy i pyta, czy możemy być przez jedną noc. Radośnie obwieszcza, że mama się zgodziła. My też bardzo się cieszymy.
Idziemy tylko na górę po plecaki i gospodyni ugaszcza nas w swoim pokoju, na stryszku - maleńkiej dziupli.  Jest tam tylko duży materac i okienko na wzgórza.  Dostajemy jeszcze kołdry  i pościel i robi się bardzo przytulnie.


[Image: BULGARIA%202009%20639.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20640.JPG]

Zostajemy zaproszeni na kąpiel pod prysznicem z gorącą wodą i na wspólną kolację w kuchni. Babcia  robi w garnku okrągłe mielone kotleciki (bardzo dużo) i sałatkę z pomidorów papryki i cebuli. My przynosimy naszą kiełbasę z Polski.  Robimy wspólne fotki,  wymieniamy się adresami.

[Image: BULGARIA%202009%20642.JPG]

Na deser dostajemy kompot malinowy, a także Marinka prosi Tatę by wybrał jakieś wino, którego w kuchni jest dużo, bo jej mama pracuje w hurtowni wina w Płowdiw. Pijemy w trójkę za sympatyczne spotkanie. Pytamy, przezornie, czy możemy coś zapłacić. Ależ mowy nie ma, jesteśmy traktowani niemalże jak rodzina.  Wieczorem jeszcze Marinka idzie z nami na spacer pokazać nam którędy idzie żółty szlak. Na moje pytanie jak się nazywa ten miły piesek, Marinka odpowiada, że Mopsik!

[Image: BULGARIA%202009%20644.JPG]

Starsza pani mówi z dumą i nutką żalu w głosie, ze sama była turystką, teraz jest emerytowaną nauczycielką. Marinka ma 12 lat, mówi całkiem ładnie po angielsku, służy nam jako tłumacz, bo pani zna tylko słabo rosyjski. Gdy w nocy budzę się, na chwilę wyglądam przez okienko na gwiaździste niebo i oddycham rześkim górskim powietrzem. Takie chwile właśnie zostają w głowie na całe życie. Rano, już w zasadzie pro forma, dopytujemy delikatnie ile płacimy, ale pani i dziewczynka odpowiadają, że jesteśmy ich gośćmi.
Populacja ludzi dzieli się na dobre i złe plemiona. W Kosowie niewątpliwie trafiliśmy na dobre, roślinożerne plemię. Od początku niezmiernie przyjazne, serdeczne, gościnne.
Kosowo to bardzo przytulna mała wioseczka, jakby zawieszona po dwóch stronach małej doliny, w dole zaś szemrze strumyk. Można stąd zrobić 2 godzinną (w jedną stronę) wycieczkę do Białej Czerkwy, bądź 2 godzinną (w jedną stronę) do Nareczenski Bani. Jest tu bardzo cicho i spokojnie. Na placyku koło cerkwi w soboty  odbywają się zabawy. Jeśli ktoś szuka ciszy i spokoju, to naprawdę warto tu zajrzeć, nawet na 2-3 dni.
Reply


Messages In This Thread
Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 14-12-2020, 06:13
RE: Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 11-03-2021, 03:48



Users browsing this thread: 1 Guest(s)