Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#22
Przygoda 10.
Idziemy z Rilskiego Monastyru  asfaltową drogą w kierunku Kiryłowej Poliany. Słońce pali, jest prawie południe. Droga po asfalcie nie jest przyjemnością, więc próbujemy łapać stopa. Trafiamy na turystów francuskich podróżujących samochodem kempingowym. 
Jak widać, turyści zagraniczni nie są tu rzadkością, można nawet powiedzieć, że tutejsze rejony Bułgarii stają się popularnym celem wypadów wakacyjnych dla Francuzów, Belgów, Holendrów, Niemców. Wydaje się, że jako kraj z byłego bloku radzieckiego Bułgaria stanowi namiastkę egzotyki dla europejczyków poszukujących nowości i chyba nie bez znaczenia jest, że zarówno poznani przez nas Belgowie jak i Niemcy byli albo naukowcami, albo nauczycielami, albo dziennikarzami.
Rzeczonym samochodem kempingowym docieramy do samej Kiryłowej Poliany. Polana jest przepiękna, otoczona przez las, obrośnięta malinami, a z niej wspaniałe widoki gór jak na wyciągnięcie ręki.

[Image: 100_0667.jpg]

[Image: 375%20Kiry%B3owa%20P..jpg]

Jest jeszcze wcześnie, ale postanawiamy zatrzymać się tu do jutra i dobrze wyspać po trudach wczorajszego dnia. W planach mamy kolejne dni przez góry, z dala od oddechu cywilizacji, więc tu nabierzemy sił. 

[Image: 100_0661.jpg]

[Image: 100_0663.jpg]
Uprawitel prowadzi nas  do bazy turystycznej Jawora.

Załatwiamy nocleg za 10 lewa od osoby. Jest to duży obiekt składający się z kilku dużych baraków. W każdym baraku jest po  kilka pokoi 2-3 osobowych. W oddzielnych barakach jest restauracja i łazienka z ubikacjami.
Po załatwieniu noclegu wracamy do baru na skrzyżowaniu dróg. Jemy kiufte, chleb z grilla, sałatkę szopską, wszystko razem jedynie za 10 lewa. Spędzamy resztę dnia popijając piwo i rakiję i grając w scrabble.

[Image: 100_0674.jpg]

Wychodzimy o 8-mej rano, naszym celem jest schron Kobilino Braniszte.

[Image: 100_0686.jpg]
Zabytkowa biała brzoza.

[Image: 100_0696.jpg]
Jezioro Suche.

Niebo jest bezchmurne, po czterech godzinach wspinaczki dochodzimy bez żadnych przygód.
Rozglądamy się po miejscu, w którym mamy zostać na noc. Schron górski tym różni się od schroniska, że oferuje jedynie miejsce do spania i dach nad głową, nie ma zaś żadnej obsługi, bieżącej wody, kuchni, ani prądu.

[Image: 100_0709.jpg]

[Image: 100_0710.jpg]

[Image: 100_0713.jpg]
Ubikacja.

Na dwupiętrowych drewnianych pryczach przygotowane są koce.

[Image: 100_0700.jpg]

[Image: 100_0702.jpg]

[Image: 100_0703.jpg]

[Image: 100_0708.jpg]

O tym, że jednak jakieś oko czuwa nad docierającymi tu wędrowcami świadczy też apteczka na ścianie wyposażona w plastry, bandaże, wodę utlenioną, a nawet nieprzeterminowane tabletki od bólu głowy.

[Image: 100_0711.jpg]

[Image: 100_0712.jpg]

Po godzinie od naszego przybycia na niebie stopniowo zaczynają gromadzić się chmury i nasila się wiatr.
Do schronu dociera kilkuosobowa grupa Bułgarów. Jedna z Bułgarek, mówiąca płynnie po angielsku i po rosyjsku, mówi nam, że prognozy pogodowe są złe. Po południu ma zacząć intensywnie padać, zapowiadane są też burze i tak ma być aż do wtorku, w niedzielę zaś i w poniedziałek w ogóle nie powinno się być w górach. Niepokojące. Wygląda na to, że jesteśmy tu uziemieni na parę dni, w dodatku na odludziu i wcale nie wiadomo czy w do końca bezpiecznym miejscu.
Postanawiamy jak najszybciej się spakować i uciekać z powrotem na dół do Kiryłowej Poliany. Jesteśmy jednak trochę zdezorientowani, bo wzdłuż naszej ewentualnej drogi już wyraźnie ciągną granatowe chmury. Z drugiej strony wolelibyśmy uniknąć kilku dni samotnie spędzonych w górach wśród ulewnego deszczu i grzmotów. Ruszamy zatem w dół, biegiem, o ile to możliwe. Serce bije mi mocno z wrażenia i ze strachu. Zaczyna kropić, potem coraz wyraźniej padać, a my z każdym krokiem oddalamy się od schronu. Deszcz zaczyna się mieszać z gradem, a gradowe chmury zazwyczaj przynoszą burzę. I rzeczywiście, po chwili nad naszymi głowami rozlegają się grzmoty. Panika. Jesteśmy już z 10 minut od schroniska, na odsłoniętym terenie, wysoko w górach. Zmierzać dalej do przodu czy wracać? Gdy słyszę nad sobą kolejny grzmot, puszczają mi nerwy, zatrzymuję się i zaczynam płakać. Tata decyduje więc, że wracamy. Odwrót i z powrotem w górę, znowu biegiem. Wokół błyska i grzmi. Śniadanie jedliśmy już dawno temu, więc teoretycznie powinniśmy mieć mniej sił, ale adrenalina robi swoje. Biegnę ile sił w płucach, głośno dysząc. Wreszcie dobiegam do schronu, po jakichś dwóch minutach jest i Tata.
W schronie czekają już Bułgarzy, mówią pocieszająco, że i oni zostaną tu na noc. To dobrze, w więcej osób zawsze raźniej. Siadamy na piętrowych pryczach i tak zostajemy w bezruchu przez jakiś czas, trochę oszołomieni. Mnie trzęsą się z emocji ręce, więc staram się pocieszyć dwiema tabletkami ziołowymi na uspokojenie - jak się okazuje i one mogą znaleźć ważne zastosowanie w górach. Deszcz i burza nie ustają. Do schronu dociera jeszcze para Serbów i para Niemców. Z pięcioma Bułgarami i nami jest nas w sumie 11 osób zamkniętych w małej chatce w środku gór na kilka dni, bez prądu, wody i tylko z zapasem swojego jedzenia. 
Policzyłam nasze jedzenie: mamy jeszcze 5 chlebów, 9 zupek Gorący Kubek Knorra, jedną dużą torebkę barszczu Knorra, która starczy na kilka porcji, 4 pasztety, 8 batoników müsli. Z głodu nie umrzemy, ale gdybyśmy musieli tu zostać ze trzy dni, jak zapowiadają, to będziemy musieli dozować jedzenie, a to, choć pachnie przygodą, to jednak trochę niepokoi.
Po pół godziny burzy i deszczu robimy się jeszcze bardziej otępiali. Wyciągamy śpiwory, najlepiej teraz ciepło się w nich zagrzebać i trochę zdrzemnąć.
Nagle śmieszna sytuacja. Koło schronu, nawet do niego nie wstępując, przechodzą 2 lub 3 osoby lekko ubrane i, zupełnie nie przejmując się paskudną pogodą i ewentualnymi niebezpieczeństwami, idą dalej szlakiem. Jeden z nich tylko zagląda do środka i pyta czy nie zostały tu jego okulary. Rzeczywiście wiszą na ścianie koło apteczki przyciemnione okulary. Chwycił je i zadowolony ruszył dalej.
Staram się zajmować głowę różnymi myślami. Sytuacja nasza jest socjologicznie bardzo ciekawa. 11 osób w zamkniętym pomieszczeniu ma spędzić razem parę dni. Póki co każdy trzyma się raczej swojego stada, nie ma jeszcze między nami komitywy. Bułgarów jest najwięcej, są tu więc najsilniejsi. Serbowie wspinają się na górne łóżka i tam sobie siedzą. Niemcy przytuleni do siebie zajmują mały kawałek pryczy w rogu. Po kilku godzinach jednak relacje między tymi podgrupami na pewno by się zagęściły. Czy mogłaby się też rozwinąć jakaś bardziej zaawansowana mini organizacja społeczna? Co by ją mogło stworzyć? Wiedza i doświadczenie oraz dostęp do informacji mogłyby wyłonić jakiegoś tymczasowego lidera. Jeden z Bułgarów ma przecież radyjko i słucha informacji o pogodzie. Pogoda i spokój ducha, poczucie humoru, otwarcie, odwaga też mogłyby skupić uwagę reszty wokół niektórych. Potencjalni kandydaci to Tata i ja, ale ja teraz jestem w rozsypce. Inna ważna kompetencja to np. znajomość języków - Tata zna rosyjski, ja niemiecki i angielski, Bułgarka - angielski i rosyjski. Niemcy byliby raczej zawsze zależni od innych jako obcy w kraju słowiańskim. Rozglądam się po schronie. Jest jeden drewniany stół i 2 taborety. Nie wszyscy mogą z niego korzystać naraz, nie można też przy nim wiecznie przesiadywać. Stół zatem, jako dobro ograniczone, także wymuszałby pewną organizację. A woda? Najbliższy potok jest dopiero 10 minut drogi stąd. Zorganizowanie wyprawy po wodę mogłoby być istotnym źródłem grupowej solidarności.
Nagle w schronie robi się jaśniej. Na niebie coraz większe fragmenty czystego błękitu. Wychodzę i 3 metry ode mnie, jak na wyciągnięcie ręki rozciąga się przepiękna tęcza, nie widziałam jeszcze czegoś takiego. Jeden z Bułgarów, duży i silny, od razu wkłada kurtkę i plecak, żegna się i wychodzi. My jesteśmy znowu zdezorientowani. Czy to chwilowe przejaśnienie czy może dłuższe i zdążylibyśmy zejść do Kiriłowej Poliany? Serbowie zaczynają zbierać manatki i mówią, że idą w dół. Serb przekonuje mnie, że ciężkie chmury odchodzą od nas i zaczyna się ładna pogoda. Trudno mi w to uwierzyć uwzględniając powtarzające się złe prognozy. Nie powinniśmy tu jednak zostawać, więc chyba warto zaryzykować, wykorzystać okazję i ruszyć razem z Serbami. Pakuję wszystkie metalowe rzeczy, aparat fotograficzny, lornetkę, komórki i elektryczną szczoteczkę do zębów głęboko do plecaka.
Wychodzimy. My znamy już drogę więc idziemy przodem. Staram się narzucić szybkie tempo marszu, bo choć niebo jest teraz zupełnie niespodziewanie czyste, z dala na horyzoncie znowu pojawia się biała czapa i nie wiadomo, co się z niej rozwinie w ciągu najbliższych dwóch godzin. Wąziutka i często dość stroma ścieżka jest całkiem podmokła i, co gorsze, śliska, chwilami wręcz zamieniła się w potok. Po pół godziny marszu i przedzierania się przez mokre krzaki jagód i kosodrzewiny mam już buty i spodnie całe nasiąknięte wodą.
Po ponad dwóch godzinach dochodzimy wreszcie na dół, przemoczeni ale szczęśliwi, że już bezpieczni.
Wita nas poznany już wczoraj Bułgar z baru, cieszy się, że wróciliśmy. Mówi, że na dole nie wyglądało to wszystko dobrze, piorun trafił nawet w jedną z gór i zapaliły się drzewa. Zamawiamy u niego przede wszystkim dwie rakije (po 100 ml), Kamenicę i Sprita, a do tego 4 kebabcze, 4 chleby z grilla i 2 sałatki szopskie,  wszystko razem za 15 lewa. Przebieramy się w suche ubrania, zmieniamy opatrunki na stopach, najadamy się i uspokajamy. Barman zaprasza nas do małej świetlicy do środka, tam jest cieplej. Przysiadają się jeszcze Serbowie, który rozbili namiot nieopodal. Dzień był pełen wrażeń, więc Tata wlewa w siebie kolejne rakije – tym razem już domaszni wyrób gościnnego barmana. Wreszcie każę Tacie wstawać, musimy jeszcze przejść przez las 0,5 km do naszego kempingu, a robi się już ciemno.
Wolno, kulawo, z rozwieszonymi na plecakach mokrymi skarpetami, ale dochodzimy. Tata odnajduje uprawitela, ten nas prowadzi do pokoju, tego samego co wczoraj. Fakt, że ulokowani zostajemy w tym samym pokoju, umyka jednak Tacie, w którego głowie wciąż silny jest szum rakiji. Nie chce się rozpakowywać, przekonany, że wciąż jesteśmy w pokoju uprawitela i dopiero czekamy, aż nas zaprowadzi dalej. Jednocześnie przykuwa jego uwagę ciekawy szczegół na dywanie, mianowicie resztka talku. W głowie Taty narasta prawdziwe zdziwienie: czyżby uprawitel także używał talku do stóp? No cóż ... I z taką błogością ducha, pozwala się przekonać, że to nasz wczorajszy pokój, a talk to ślad po naszej porannej operacji przygotowywania stóp do długiej drogi. Idziemy spać, za oknem leje, a my zasypiamy jak niemowlęta.
Reply


Messages In This Thread
Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 14-12-2020, 06:13
RE: Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 18-01-2021, 10:59



Users browsing this thread: 2 Guest(s)