Przygoda 9.
Dupnica w czasach demoludów zwała się Stanke Dimitrow, a teraz zmieniono na nazwę brzmiąca dla Polaka bardziej swojsko. Zresztą dupka to po bułgarsku dziura.
Do Dupnicy z Sofii można dojechać koleją i autobusem.
Jedziemy autobusem o 15.00 za 5 lewa od osoby, ciekawe że nie ma tego autokaru na stronie internetowej Centralnej Avtogary. Kierowca wysadza nas gdzieś i pokazuje którędy na jeden z lokalnych dworców.
W Dupnicy już czeka na nas autobus do Saparewej Bani za 1.10 lewa od osoby. W Saparewej Bani dość szybko znajdujemy nocleg za 15 lewa od osoby. W przewodnikach drukowanych o Saparewej Bani jest napisane, że jest to duży kurort, że są udostępnione dla zwiedzających wykopaliska z czasów rzymskich, że jest zabytkowa cerkiew z XII w., a także lecznicze źródła mineralne i gejzer tryskający na wysokość 10 m. wodą o temperaturze 103.8 st. C. i „turisticzeskaja spalnia Weriła” 300 m od Saparewej Bani. Z tych wszystkich atrakcji zwiedziliśmy tylko gejzer z ładnym dużym parkiem dookoła. Na resztę byliśmy zbyt zmęczeni. Być może kąpiele mineralne by nam dobrze zrobiły, ale już było późno, a musieliśmy jeszcze znaleźć początek jutrzejszej trasy.
A gejzer tak wygląda.
Z Saparewej Bani odbędziemy kolejną długą wycieczkę znowu do Rilskiego Monastyru, znowu przez całą Riłę Zachodnią, znowu z północy na południe.
Wstajemy o 6:00, żeby na 7:00 zdążyć na busik do schroniska przez Panicziszte i Zeleny Presłap. Obok niewidocznego dla oka nie-tubylca przystanku pijemy w małej kafejce kawę, jak zwykle w Bułgarii gęstą i pyszną. Okazuje się, że niedaleko nas siedzi kierowca. Mówi, żebyśmy spokojnie czekali i pili. Za jakiś czas woła nas i wskazuje busik, który za 5 lewa zawiezie nas i nasze bagaże na Zeleny Presłap, na wysokość 1600 metrów.
Stamtąd idziemy pieszo z ciężkimi plecakami. To pierwszy dzień w górach, więc szybko się męczymy. Po godzinie zupełnie nieoczekiwanie udaje nam się zatrzymać samochód terenowy jadący od schroniska Pionierska z kilkoma turystami na pokładzie. Pytamy, czy zabrałby i nas. Udaje się jeszcze wygospodarować dla nas dwa miejsca, z czego jedno, to w bagażniku, przypada mnie. Jazda samochodem terenowym po górskiej, stromej ścieżce jest zupełnie nowym doświadczeniem. Czasem samochód staje prawie na sztorc próbując wjechać na głaz wystający ze środka drogi, czasem z kolei jest tak stromo, że zastanawiam się, czy zaraz nie zaczniemy koziołkować w dół. Oboje z Tatą czujemy się prawie jak na wielbłądzie, rzuca nami na wszystkie strony. Siedząc w bagażniku, wkładam dużo wysiłku, żeby nie uderzyć głową w jakiś pręt albo poręcz. Stanowczo, nie można powiedzieć, że jest to wybór drogi łatwej i wygodnej – taka podróż samochodem terenowym po stromej, kamienistej ścieżce dostarcza wystarczająco dużo emocji.
W ciągu godziny docieramy do samego schroniska Rilske Ezera, które obraliśmy za cel naszej dzisiejszej wędrówki.
Tym właśnie samochodem przyjechaliśmy do schroniska.
Postanawiamy wykorzystać zarobiony czas i ładną pogodę, przechodząc do następnego schroniska, Sedemte Ezera. Te dwa schroniska są położone na sąsiednich górkach i widać jedno z drugiego.
Schronisko widoczne na zdjęciu to Rilskie Ezera.
Gdy dochodzimy na miejsce jest dopiero południe, ale już się zatrzymujemy na nocleg.
Wypijamy po jednym piwie i udajemy się na mały spacer, żeby zbadać jutrzejszy szlak - planujemy dojść do schroniska Iwan Wazow. Około 14:00 za najbliższym pasmem gór zaczyna grzmieć, więc wracamy szybko do schroniska.
Transport żywności do schroniska Sedemte Rilski Ezera.
Schronisko Sedemte Rilski Ezera z zewnątrz.
I w środku.
Noc spędzamy w małym pokoiku na poddaszu, w którym jakimś cudem mieszczą się aż cztery łóżka. Całą noc kołysze się nad nami burza i wieje bardzo silny wiatr. Prawie nie mogę zmrużyć oka. Tata śpi za to głębokim, nieprzerwanym snem.
Rano pogoda nadal paskudna. Jasne staje się, że dziś nigdzie dalej się nie ruszymy. O 6:00, zamiast wstawać, zostaję więc w śpiworze i udaje mi się zasnąć na trzy godziny. Dzień spędzamy w schronisku. Śniadanie jemy w towarzystwie dwóch sympatycznych Bułgarek. Należą do Białego Bractwa, ruchu duchowego założonego na terenie Riły w 1912 roku przez Petyra Dynowa. Mówią, że Żywa Przyroda (tak jest, przez duże „ż” i duże „p”) przemawia do nas za pomocą obrazów i symboli, zaś człowiek, którego każda komórka ciała jest czujna i świadoma, stanowi jej część i ma w niej swoje określone miejsce. Białe Bractwo to ruch wegetariański. Zgodnie z jego założeniami, prawidłowe jedzenie jest podstawą higieny fizycznej, czyli wstępem do życia fizycznego, tak samo jak modlitwa jest wstępem do życia boskiego, a muzyka wstępem do życia duchowego. No i proszę, jak prosto i ładnie. Bułgarki z Białego Bractwa mówią też, że Riła stanowi kontynuację energii kosmicznej Himalajów. Spędzają tu cały sierpień, sypiając w namiotach tuż koło schroniska i spacerując po pobliskich wzgórzach. Pobyt w takim namiocie stanowi podobno wielkie przeżycie i koniecznie należy tego spróbować.
W dalszej kolejności poznajemy Polaka Krzysztofa z teściami Bułgarami. Krzysztof pochodzi z Warszawy. Mówi, że trzeba być twardym, a nie miękkim i iść w drogę. My jednak jesteśmy miękcy. Nie chcemy się pchać w mleczną mgłę i grzmoty z nieokreślonych stron świata - wolimy zostać i poznawać miłe towarzystwo z różnych jego krańców. Krzysztof wychodzi w drogę, po czym wraca mokry – i tak ze trzy razy. Za czwartym razem jego wyjście jest nareszcie uwieńczone sukcesem.
Odwracamy głowy w prawo i widzimy sympatyczną parę mówiącą po angielsku. Czytają „De Wereld van do Sofia”, zatem muszą to być Holendrzy lub Belgowie. Dopytuję się – Holendrzy. Rozmawiają z inną trójką, siedzącą nieco dalej, tym razem z Belgii. Siedzi wśród nich Polka o imieniu Ela - żona Belga. A z drugiej strony jeszcze czwórka Czechów.
I tak się spędza pochmurny dzień, nie wstając od stołu. Podobno jutro ma być ładnie. Już trzeci raz dociera do nas ta pogłoska. Pewnie krąży po zamkniętej sali, a pochodzi z jednego źródła.
W nocy, gdy w wieloosobowej sypialni wszyscy już śpią, wchodzi nagle nasza znajoma z Białego Bractwa. Mówi, że namiot ma cały przemoczony i chce spędzić jedną noc tutaj. Znajduje sobie wolne łóżko i szykuje się do spania. Po jakimś czasie zaczynam odczuwać chłód, jakby ciągnęło od nieszczelnego okna. Podnoszę głowę i widzę, że jedno okno jest wyraźnie uchylone. Do sypialni, w której wszyscy są szczelnie opatuleni w śpiwory, nasza znajoma postanowiła wpuścić trochę kosmicznej energii.
Wstajemy wcześnie rano i wychodzimy na zewnątrz, by zobaczyć jaka jest pogoda. Słońce powoli wychyla się zza gór i oświetla na czerwono jezioro przy schronisku.
Na czystym błękitnym niebie widać jeszcze biały ślad księżyca.
Dzień zapowiada się pięknie, więc postanawiamy wykorzystać go maksymalnie: ominiemy wcześniej planowany cel - schronisko Iwan Wazow - i pójdziemy prosto do Monastyru Rilskiego.
Razem z nami idą Ela, Ives i Karl – poznani wczoraj Belgowie.
Od lewej Karl, Ela, ja, Tata.
Turystyczne wyposażenie Belgów jest godne pozazdroszczenia dla nas, ludzi wschodu. Od razu zachorowaliśmy na ich plecaki z szerokim pasem biodrowym. Mają też chlor w pastylkach do oczyszczania wody ze źródełek i specjalne urządzenie, które falami ultradźwiękowymi odstrasza pasterskie psy (Ela, podobnie jak ja, boi się psów).
Jezioro Nerka – jedno z Siedmiu Rilskich Jezior.
Dupnica w czasach demoludów zwała się Stanke Dimitrow, a teraz zmieniono na nazwę brzmiąca dla Polaka bardziej swojsko. Zresztą dupka to po bułgarsku dziura.
Do Dupnicy z Sofii można dojechać koleją i autobusem.
Jedziemy autobusem o 15.00 za 5 lewa od osoby, ciekawe że nie ma tego autokaru na stronie internetowej Centralnej Avtogary. Kierowca wysadza nas gdzieś i pokazuje którędy na jeden z lokalnych dworców.
W Dupnicy już czeka na nas autobus do Saparewej Bani za 1.10 lewa od osoby. W Saparewej Bani dość szybko znajdujemy nocleg za 15 lewa od osoby. W przewodnikach drukowanych o Saparewej Bani jest napisane, że jest to duży kurort, że są udostępnione dla zwiedzających wykopaliska z czasów rzymskich, że jest zabytkowa cerkiew z XII w., a także lecznicze źródła mineralne i gejzer tryskający na wysokość 10 m. wodą o temperaturze 103.8 st. C. i „turisticzeskaja spalnia Weriła” 300 m od Saparewej Bani. Z tych wszystkich atrakcji zwiedziliśmy tylko gejzer z ładnym dużym parkiem dookoła. Na resztę byliśmy zbyt zmęczeni. Być może kąpiele mineralne by nam dobrze zrobiły, ale już było późno, a musieliśmy jeszcze znaleźć początek jutrzejszej trasy.
A gejzer tak wygląda.
Z Saparewej Bani odbędziemy kolejną długą wycieczkę znowu do Rilskiego Monastyru, znowu przez całą Riłę Zachodnią, znowu z północy na południe.
Wstajemy o 6:00, żeby na 7:00 zdążyć na busik do schroniska przez Panicziszte i Zeleny Presłap. Obok niewidocznego dla oka nie-tubylca przystanku pijemy w małej kafejce kawę, jak zwykle w Bułgarii gęstą i pyszną. Okazuje się, że niedaleko nas siedzi kierowca. Mówi, żebyśmy spokojnie czekali i pili. Za jakiś czas woła nas i wskazuje busik, który za 5 lewa zawiezie nas i nasze bagaże na Zeleny Presłap, na wysokość 1600 metrów.
Stamtąd idziemy pieszo z ciężkimi plecakami. To pierwszy dzień w górach, więc szybko się męczymy. Po godzinie zupełnie nieoczekiwanie udaje nam się zatrzymać samochód terenowy jadący od schroniska Pionierska z kilkoma turystami na pokładzie. Pytamy, czy zabrałby i nas. Udaje się jeszcze wygospodarować dla nas dwa miejsca, z czego jedno, to w bagażniku, przypada mnie. Jazda samochodem terenowym po górskiej, stromej ścieżce jest zupełnie nowym doświadczeniem. Czasem samochód staje prawie na sztorc próbując wjechać na głaz wystający ze środka drogi, czasem z kolei jest tak stromo, że zastanawiam się, czy zaraz nie zaczniemy koziołkować w dół. Oboje z Tatą czujemy się prawie jak na wielbłądzie, rzuca nami na wszystkie strony. Siedząc w bagażniku, wkładam dużo wysiłku, żeby nie uderzyć głową w jakiś pręt albo poręcz. Stanowczo, nie można powiedzieć, że jest to wybór drogi łatwej i wygodnej – taka podróż samochodem terenowym po stromej, kamienistej ścieżce dostarcza wystarczająco dużo emocji.
W ciągu godziny docieramy do samego schroniska Rilske Ezera, które obraliśmy za cel naszej dzisiejszej wędrówki.
Tym właśnie samochodem przyjechaliśmy do schroniska.
Postanawiamy wykorzystać zarobiony czas i ładną pogodę, przechodząc do następnego schroniska, Sedemte Ezera. Te dwa schroniska są położone na sąsiednich górkach i widać jedno z drugiego.
Schronisko widoczne na zdjęciu to Rilskie Ezera.
Gdy dochodzimy na miejsce jest dopiero południe, ale już się zatrzymujemy na nocleg.
Wypijamy po jednym piwie i udajemy się na mały spacer, żeby zbadać jutrzejszy szlak - planujemy dojść do schroniska Iwan Wazow. Około 14:00 za najbliższym pasmem gór zaczyna grzmieć, więc wracamy szybko do schroniska.
Transport żywności do schroniska Sedemte Rilski Ezera.
Schronisko Sedemte Rilski Ezera z zewnątrz.
I w środku.
Noc spędzamy w małym pokoiku na poddaszu, w którym jakimś cudem mieszczą się aż cztery łóżka. Całą noc kołysze się nad nami burza i wieje bardzo silny wiatr. Prawie nie mogę zmrużyć oka. Tata śpi za to głębokim, nieprzerwanym snem.
Rano pogoda nadal paskudna. Jasne staje się, że dziś nigdzie dalej się nie ruszymy. O 6:00, zamiast wstawać, zostaję więc w śpiworze i udaje mi się zasnąć na trzy godziny. Dzień spędzamy w schronisku. Śniadanie jemy w towarzystwie dwóch sympatycznych Bułgarek. Należą do Białego Bractwa, ruchu duchowego założonego na terenie Riły w 1912 roku przez Petyra Dynowa. Mówią, że Żywa Przyroda (tak jest, przez duże „ż” i duże „p”) przemawia do nas za pomocą obrazów i symboli, zaś człowiek, którego każda komórka ciała jest czujna i świadoma, stanowi jej część i ma w niej swoje określone miejsce. Białe Bractwo to ruch wegetariański. Zgodnie z jego założeniami, prawidłowe jedzenie jest podstawą higieny fizycznej, czyli wstępem do życia fizycznego, tak samo jak modlitwa jest wstępem do życia boskiego, a muzyka wstępem do życia duchowego. No i proszę, jak prosto i ładnie. Bułgarki z Białego Bractwa mówią też, że Riła stanowi kontynuację energii kosmicznej Himalajów. Spędzają tu cały sierpień, sypiając w namiotach tuż koło schroniska i spacerując po pobliskich wzgórzach. Pobyt w takim namiocie stanowi podobno wielkie przeżycie i koniecznie należy tego spróbować.
W dalszej kolejności poznajemy Polaka Krzysztofa z teściami Bułgarami. Krzysztof pochodzi z Warszawy. Mówi, że trzeba być twardym, a nie miękkim i iść w drogę. My jednak jesteśmy miękcy. Nie chcemy się pchać w mleczną mgłę i grzmoty z nieokreślonych stron świata - wolimy zostać i poznawać miłe towarzystwo z różnych jego krańców. Krzysztof wychodzi w drogę, po czym wraca mokry – i tak ze trzy razy. Za czwartym razem jego wyjście jest nareszcie uwieńczone sukcesem.
Odwracamy głowy w prawo i widzimy sympatyczną parę mówiącą po angielsku. Czytają „De Wereld van do Sofia”, zatem muszą to być Holendrzy lub Belgowie. Dopytuję się – Holendrzy. Rozmawiają z inną trójką, siedzącą nieco dalej, tym razem z Belgii. Siedzi wśród nich Polka o imieniu Ela - żona Belga. A z drugiej strony jeszcze czwórka Czechów.
I tak się spędza pochmurny dzień, nie wstając od stołu. Podobno jutro ma być ładnie. Już trzeci raz dociera do nas ta pogłoska. Pewnie krąży po zamkniętej sali, a pochodzi z jednego źródła.
W nocy, gdy w wieloosobowej sypialni wszyscy już śpią, wchodzi nagle nasza znajoma z Białego Bractwa. Mówi, że namiot ma cały przemoczony i chce spędzić jedną noc tutaj. Znajduje sobie wolne łóżko i szykuje się do spania. Po jakimś czasie zaczynam odczuwać chłód, jakby ciągnęło od nieszczelnego okna. Podnoszę głowę i widzę, że jedno okno jest wyraźnie uchylone. Do sypialni, w której wszyscy są szczelnie opatuleni w śpiwory, nasza znajoma postanowiła wpuścić trochę kosmicznej energii.
Wstajemy wcześnie rano i wychodzimy na zewnątrz, by zobaczyć jaka jest pogoda. Słońce powoli wychyla się zza gór i oświetla na czerwono jezioro przy schronisku.
Na czystym błękitnym niebie widać jeszcze biały ślad księżyca.
Dzień zapowiada się pięknie, więc postanawiamy wykorzystać go maksymalnie: ominiemy wcześniej planowany cel - schronisko Iwan Wazow - i pójdziemy prosto do Monastyru Rilskiego.
Razem z nami idą Ela, Ives i Karl – poznani wczoraj Belgowie.
Od lewej Karl, Ela, ja, Tata.
Turystyczne wyposażenie Belgów jest godne pozazdroszczenia dla nas, ludzi wschodu. Od razu zachorowaliśmy na ich plecaki z szerokim pasem biodrowym. Mają też chlor w pastylkach do oczyszczania wody ze źródełek i specjalne urządzenie, które falami ultradźwiękowymi odstrasza pasterskie psy (Ela, podobnie jak ja, boi się psów).
Jezioro Nerka – jedno z Siedmiu Rilskich Jezior.