Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#15
[Image: P7300697.JPG]

[Image: P7300698.JPG]

[Image: P7300699-1.JPG]

[Image: P7300700.JPG]

Staram się nie patrzeć w dół tylko na ścieżkę, żeby nie stracić równowagi. Wspinamy się coraz bardziej stromo w górę, wreszcie wychodzimy na grań. Przez około 20 minut idziemy granią, przedzierając się wśród skałek i zaliczając kolejne mniejsze i większe szczyty. Po obu stronach grani przepaści kilkaset metrów w dół. Obrazy niesamowite, ale nie mogę się nimi do końca rozkoszować, bo bardzo namacalne jest teraz to, że jesteśmy naprawdę bardzo wysoko, a kręcenie się w głowie nie ustaje. Idę małymi kroczkami, nisko na nogach, oczy wlepione w podłoże, żeby tylko się nie potknąć lub bez przyczyny nie stracić równowagi. W tym momencie widzę, że nawet na twarzy Grażynki rysuje się lekkie napięcie i jej łaknienie silniejszych emocji chyba wreszcie zostaje zaspokojone. Mimo to wciąż zagaduje mnie, żeby jej zrobić zdjęcie. Czy to jest właśnie Maljowica? Na żadnym ze szczytów nie ma tabliczki z nazwą szczytu, więc chyba, tak jak mówił chłopak w schronisku Maljowica jest gdzieś po prawej. Z drugiej strony, podręcznik drukowany mówi, że szlak prowadzi na sam szczyt. Niestety, zagadka nierozwiązana dla nas.

[Image: 329%20M-M.jpg]

[Image: 341%20M-M.jpg]

Po zejściu do Rilskiego Monastyru kupiliśmy dokładną mapę.  Okazało się,  że podręcznik "Riła i Pirin z plecakiem" wydawnictwo Bezdroża trochę w tym miejscu przekłamuje i   szlak prowadzi przez  przełęcz miedzy Maliowicą  i Eleni Wrychem - Maliowica jest kawałek z prawej.
Po 20 minutach dość gwałtownie skalista grań przechodzi w krajobraz trawiasty, stopniowo zbliżamy się do rozgałęzienia. Tu jedynie umocowane na betonowych płytach żółte słupki znaczą trawers odchodzący w lewo w dół do Rilskiego Monastyru.
Prosto i lekko w górę czerwonym przez Dodow Wrych i Wazow Wrych na przełęcz Razdeła.

[Image: 342%20M-M.jpg]

[Image: 343%20M-M.jpg]

[Image: 344%20M-M.jpg]

[Image: 328%20M-M.jpg]

Na samym dole widać wetknięty wśród gęstych lasów czerwony monastyr. Nie może to być dalej niż godzina -dwie drogi. Jak mylne okaże się to wrażenie, dowiemy się już za jakiś czas.
Najwyraźniej ulegamy pewnemu optycznemu złudzeniu. Choć z góry odległość od rozwidlenia szlaków do monastyru szacujemy na jakieś dwie godziny, w rzeczywistości droga ta zajmie nam … ponad pięć godzin. Ale jeszcze tego nie wiemy, więc póki co się uśmiechamy i dziarsko idąc do przodu myślimy sobie ‘co oni wszyscy widzieli takiego strasznego w tej sympatycznej ścieżce po trawie’. Grażynka, która jest nauczycielką, zauważa, że gdyby była tu z klasą, nikt by się nie przejmował trawersami, wszyscy polecieliby stromym zboczem prosto w dół. To rzeczywiście jest pokusa, która zawsze przychodzi do głowy, zwłaszcza gdy cel, tak jak teraz, widać jak na dłoni.
Początkowo idzie się łatwo, żółte słupki zaznaczają trawers, który i tak dość wyraźnie wyżłobiony jest w trawie. Z czasem ścieżka staje się mniej wyraźna, gdyby trawa położyła się po deszczu, mogłyby być trudności z podążaniem za szlakiem. W pewnym momencie ścieżka rozwidla się, cieńsza nitka odchodzi w lewo, nieco grubsza w prawo i wchodzi w gęstą i wysoką po szyję trawę i piołun, gdzieniegdzie urozmaicone krzakami pokrzyw. Konsekwentnie przedzieramy się przez tę namiastkę dżungli, mając tylko nadzieję, że wybraliśmy dobrą drogę. Trwa to jakieś pięć minut, więc oczywiście narastają wątpliwości, ale z czasem wreszcie wychodzimy z zarośli. Idziemy już około 2 godzin. Monastyr wcale się jednak do nas nie przybliżył, choć cały czas widać go ‘jak na dłoni’. Zaczynamy już przeczuwać, jaka droga nas czeka. Droga po trawie - nie może być trudna, ani męcząca. Teraz ta trawa wiruje nam przed oczami. Jej wielkie rozłożyste kępy, wyglądające jak wybebeszone zwierzę, są dla nas wszystkim. Rozpłaszczają się przed nami, tworząc ścieżkę. Czasem tworzą schodki. Czasem zjeżdżalnię. Czasem niebezpiecznie pochyły i zdradliwy chodnik w poprzek stromego zbocza, po którym idąc czujemy się jakbyśmy szli po gzymsie, w dodatku nie trzymającym poziomu. Po ponad trzech godzinach żmudnej drogi i przy narastającym zmęczeniu pojawia się w nas obronna postawa ironizująca. Zastanawiamy się, czy skoro taką stromizną schodzimy z góry do monastyru, to czy szlak wprowadzi nas doń bramą główną, czy przez dach i komin.
W głowie układam też pozdrowienia dla producenta moich kijków, firmy Fizan, które zamiast ułatwiać mi te ciężkie chwile stają się dodatkowym balastem. Jeden kijek bez przerwy się zsuwa, popsuło się mocowanie. Nie pierwszy raz, obawiałam się, że to się stanie już przed podróżą i interweniowałam u Fizana, na co mi odpowiedział, że widocznie kijek był niewłaściwie używany. Myślę, że raczej był wadliwie wyprodukowany.
Ostatni etap drogi, gdy już zanurzamy się w las tylko początkowo przynosi ulgę i nadzieję, że cel już blisko. Droga znowu niemiłosiernie się dłuży i zaskakuje, gdy nagle każe nam się jeszcze wspinać na dodatkowe wzniesienia. Zmęczenie, otępienie. Woda kończy się w baniakach, zaczynamy wymierzać łyki. Uzmysławiam sobie, że poza małym batonikiem, nie jedliśmy nic od śniadania o 7.30, a jest już po 17-tej. Idziemy przed siebie, mamy tylko jedną myśl w głowach, żeby już dojść. Nic poza tym nie istnieje. Wszystkie troski nizinne znikają, i tylko kołacze się, żeby już wreszcie pokazał się zza drzew monastyr. Ta myśl aż zadziwia swoją intensywnością w tym momencie. I kolejna myśl, zupełnie absurdalna: że może tam w dole nic nie ma i będziemy iść w nieskończoność. Przez chwilę opcja ta wydaje mi się naprawdę prawdopodobna. Dzieje się już z nami coś złego. Grażynka ma dobry pomysł, żeby odpocząć. Rzeczywiście, trzeba nabrać sił, coś zjeść, choć widać było, że każdy z nas chce przeć do przodu, żeby jak najszybciej mieć tę drogę już za sobą. Siadamy na stromiźnie, na korzeniach, nie ma tu lepszego miejsca na postój. Każdy zajmuje swój mały prowizoryczny kącik, nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie, wszyscy w ciszy popijamy resztki wody i zjadamy chleb z pasztetem, każdy szybko i łapczywie. Podnosimy się z wielkim trudem, idziemy dalej jeszcze około godziny. Dopiero o 18.30 odsłaniają się przed nami mury monastyru. Wreszcie!

Poniżej będą wybrane  ilustracje do tego zejścia wykonane kolejno i szczegółowo przez Grażynkę przyrodniczkę, a było sporo różnej roślinności.

[Image: P7300703.JPG]

[Image: P7300704.JPG]

[Image: P7300706.JPG]

[Image: P7300707.JPG]
Reply


Messages In This Thread
Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 14-12-2020, 06:13
RE: Nasze przygody w górach Bułgarii - by Jinks - 08-01-2021, 03:09



Users browsing this thread: 1 Guest(s)