Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#11
[Image: BULGARIA%202009%20165.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20166.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20167.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20168.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20177.JPG]

Jeszcze przed przełęczą z dala widzieliśmy wysoko na stoku krowę. Myśleliśmy, że to jakiś cud. A za przełęczą na polanie pod Wichrenem jest ich całe stado.

[Image: BULGARIA%202009%20178.JPG]

No i sukces -  stało się! Nastąpił historyczny moment! Radosne fotki...

[Image: DSC_7424.jpg]

[Image: BULGARIA%202009%20185.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20186.JPG]

[Image: DSC_7429.jpg]

 W drodze powrotnej na polanie Piotruś mówi, że mógłby wskoczyć tam jeszcze raz.

[Image: BULGARIA%202009%20213.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20215.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20216.JPG]

Schodzimy szybko, z dala widać schronisko.  Niedługo będziemy na miejscu. O 15.00 mamy autobus do Banska. Jesteśmy o 14.50. 

[Image: BULGARIA%202009%20221.JPG]

Duszkiem wypijamy w hiży po Zagorce. Przy okazji skrócony spontaniczny wykład Piotrusia na temat zalet szybkiego picia piwa. Chodzi o to, ze szybko wypite piwo działa jak shot znaczy kieliszek wódki. A nie jest tak nieprzyjemny a wręcz pyszny i jest go dużo. Natomiast jak się pije powoli, to piwo tylko usypia i osłabia. Ani się człowiek nie napije ani nie dostanie rauszu. Po prostu nie ma co pisać tylko trzeba spróbowaćSmile. Ideałem jest wypicie piwa na raz po chińsku - gam bej.
Jednooki właśnie podjeżdża swoim busem.
Reply
#12
Przygoda 8.
Wsiadamy w Samokowie w busik i jedziemy nim do Kompleksu Maliowica. Wyjazd jest o 16:15. Jazda trwa około 45 minut.

[Image: DSC_7249.jpg]
To właśnie ten busik.  Kierowca pali papieroska. Budynek dworca jest po prawej stronie zdjęcia.

W ośrodku naukowym najtańszym z czterech obiektów noclegowych Kompleksu dostajemy elegancki pokój z łazienką, szafą i TV za 15 lewa/os. Piwko, kebabcze i kiufte, piwko. Nie trzeba było iść daleko.

[Image: DSC_7283.jpg]

[Image: DSC_7263.jpg]

[Image: DSC_7264.jpg]

Do łóżka czytamy A. Czerwińską „Gór Fanka”.

Z rana do hiży Maliowica droga trwa godzinę.

[Image: P7290574.JPG]

[Image: P7290575.JPG]

[Image: P7290576.JPG]

[Image: P7290577.JPG]

[Image: P7290578.JPG]

[Image: P7290579.JPG]

[Image: P7290580.JPG]

W schronisku znajdujemy stoły do ping-ponga. Rozgrywamy z Grażynką kilka meczy, potem dołącza Tata. Okazuje się, że ma umiejętność gry w genach. Choć nigdy nie miał rakietki w rękach, już po dziesięciu minutach ładnie i szybko nią wymachuje, czasem nawet podkręcając piłeczkę.

[Image: 301%20Maliowica.jpg]

[Image: P7300616.JPG]
Sypialnia.

[Image: P7300617.JPG]
Bufet.

[Image: P7300618.JPG]
Jadalnia.

[Image: P7300619.JPG]
Kominek w jadalni.
Reply
#13
Oj, to będzie długi dzień. W przeciwieństwie do dotychczasowych tras, gdzie zawsze mieliśmy jako takie rozeznanie co do stopnia trudności (albo sami już je częściowo przechodziliśmy, albo mieliśmy relacje z drugiej ręki) dzisiejsza wyprawa będzie i dużym przedsięwzięciem w sensie odległości i wielką niewiadomą. Cel: wspiąć się na Maljowicę (są dwie pisownie) i zejść do Monastyru Rylskiego.
Nasze  aktywa to dobra pogoda i mocno już wyćwiczone nogi i ramiona, no i dużo lżejsze już plecaki. 
Pasywa to pytania: którędy dokładnie prowadzi szlak: czy wchodzimy na szczyt Maljowicy, czy omijamy go sąsiednią granią? Ta kwestia nie jest jasna. Stary wyga w schronisku bardzo długo tłumaczy mi coś po bułgarsku, pokazuje na mapie, wychodzi przed schronisko i palcem wędruje po górach – z tego wszystkiego wynika, że Maljowicę raczej zostawiamy po prawej. Tymczasem przewodnik drukowany pisze ‘osiągamy najwyższy punkt Maljowicy’, bardzo wyraźnie sugerując, że szlak przechodzi szczytem.
Drugie pytanie dotyczy zejścia do monastyru. Przez cały pobyt tu słyszeliśmy od różnych podróżników, że zejście to jest koszmarem dla kolan. Przewodnik drukowany pisze, że wrażenie jest oszałamiające, zaś przy deszczowej pogodzie jest niebezpiecznie. Całe to zamieszanie wokół zwykłej ścieżki prowadzącej przez porośnięte trawą wzgórza? Jej niezwykłość polega na tym, że na przestrzeni 1000 metrów obniża się w dół o 1600 metrów. Łatwo policzyć, że kąt nachylenia to więcej niż 45°. Oczywiście są tam jakieś zakosy, ale… Nie możemy też sobie do końca wyobrazić, jak taka niepozorna ścieżka po trawie może budzić aż takie emocje, i jak w ogóle może stać się w określonych warunkach niebezpieczna. 
Z otwartymi pytaniami w głowie wyruszamy bardzo wczesnym rankiem, posiliwszy się solidnym śniadaniem. Ni chmury na niebie, słońce wprawia w optymistyczne nastroje, ale to nie przeszkadza, że szczelnie obsmarowaliśmy się filtrami, żeby nie dopadły nas jego promienie. Maljowicę widzimy daleko przed sobą, kierujemy się wprost na nią.
Póki co, jej kształt jeszcze odróżnia się od okolicznych szczytów, jej bryła jest obrazem dość namacalnym. Ale w miarę gdy nabieramy wysokości, zanurza się wśród innych podobnych brył, a my otoczeni przez głazy, mniejsze i większe tymczasowe wzniesienia, tracimy ją z oczu, bądź jesteśmy nieświadomi jej widoku. Widoki rzeczywiście przepiękne. Widoczność wspaniała, wymarzona!, więc na kilku planach odsłaniają się przed nami kolejne pasma górskie.


[Image: P7300621.JPG]

[Image: P7300623.JPG]

[Image: P7300624.JPG]

[Image: P7300625.JPG]

[Image: P7300626.JPG]

[Image: P7300627.JPG]

[Image: P7300629.JPG]

[Image: P7300630.JPG]
Od hiży Maliowica szliśmy szlakiem czerwonym z niebieskim. Tu szlak niebieski odchodzi w lewo i potem się kończy, a my idziemy dalej czerwonym.

Same zdjęcia chyba mówią same za siebie i opis jest niepotrzebny.

[Image: P7300631.JPG]

[Image: P7300635.JPG]

[Image: P7300636.JPG]

[Image: P7300638.JPG]

[Image: P7300640.JPG]

[Image: P7300642.JPG]

[Image: P7300648.JPG]

[Image: P7300654.JPG]
Reply
#14
[Image: P7300656.JPG]

[Image: P7300658.JPG]

[Image: P7300659.JPG]

[Image: P7300668.JPG]

[Image: P7300672.JPG]

[Image: P7300673.JPG]

[Image: P7300676.JPG]

[Image: P7300677.JPG]

Wysokości względne są tu duże, w dole w oddali widzimy doliny, nieco bliżej odsłaniają się przed nami 3-4 jeziora na raz. Od tego wszystkiego kręci mi się w głowie. To uczucie z taką intensywnością nawiedza mnie w górach po raz pierwszy.

[Image: P7300679.JPG]

[Image: P7300680.JPG]

[Image: P7300682.JPG]

[Image: P7300687.JPG]

[Image: P7300689.JPG]

[Image: P7300692.JPG]

[Image: P7300695.JPG]

[Image: P7300696.JPG]
Reply
#15
[Image: P7300697.JPG]

[Image: P7300698.JPG]

[Image: P7300699-1.JPG]

[Image: P7300700.JPG]

Staram się nie patrzeć w dół tylko na ścieżkę, żeby nie stracić równowagi. Wspinamy się coraz bardziej stromo w górę, wreszcie wychodzimy na grań. Przez około 20 minut idziemy granią, przedzierając się wśród skałek i zaliczając kolejne mniejsze i większe szczyty. Po obu stronach grani przepaści kilkaset metrów w dół. Obrazy niesamowite, ale nie mogę się nimi do końca rozkoszować, bo bardzo namacalne jest teraz to, że jesteśmy naprawdę bardzo wysoko, a kręcenie się w głowie nie ustaje. Idę małymi kroczkami, nisko na nogach, oczy wlepione w podłoże, żeby tylko się nie potknąć lub bez przyczyny nie stracić równowagi. W tym momencie widzę, że nawet na twarzy Grażynki rysuje się lekkie napięcie i jej łaknienie silniejszych emocji chyba wreszcie zostaje zaspokojone. Mimo to wciąż zagaduje mnie, żeby jej zrobić zdjęcie. Czy to jest właśnie Maljowica? Na żadnym ze szczytów nie ma tabliczki z nazwą szczytu, więc chyba, tak jak mówił chłopak w schronisku Maljowica jest gdzieś po prawej. Z drugiej strony, podręcznik drukowany mówi, że szlak prowadzi na sam szczyt. Niestety, zagadka nierozwiązana dla nas.

[Image: 329%20M-M.jpg]

[Image: 341%20M-M.jpg]

Po zejściu do Rilskiego Monastyru kupiliśmy dokładną mapę.  Okazało się,  że podręcznik "Riła i Pirin z plecakiem" wydawnictwo Bezdroża trochę w tym miejscu przekłamuje i   szlak prowadzi przez  przełęcz miedzy Maliowicą  i Eleni Wrychem - Maliowica jest kawałek z prawej.
Po 20 minutach dość gwałtownie skalista grań przechodzi w krajobraz trawiasty, stopniowo zbliżamy się do rozgałęzienia. Tu jedynie umocowane na betonowych płytach żółte słupki znaczą trawers odchodzący w lewo w dół do Rilskiego Monastyru.
Prosto i lekko w górę czerwonym przez Dodow Wrych i Wazow Wrych na przełęcz Razdeła.

[Image: 342%20M-M.jpg]

[Image: 343%20M-M.jpg]

[Image: 344%20M-M.jpg]

[Image: 328%20M-M.jpg]

Na samym dole widać wetknięty wśród gęstych lasów czerwony monastyr. Nie może to być dalej niż godzina -dwie drogi. Jak mylne okaże się to wrażenie, dowiemy się już za jakiś czas.
Najwyraźniej ulegamy pewnemu optycznemu złudzeniu. Choć z góry odległość od rozwidlenia szlaków do monastyru szacujemy na jakieś dwie godziny, w rzeczywistości droga ta zajmie nam … ponad pięć godzin. Ale jeszcze tego nie wiemy, więc póki co się uśmiechamy i dziarsko idąc do przodu myślimy sobie ‘co oni wszyscy widzieli takiego strasznego w tej sympatycznej ścieżce po trawie’. Grażynka, która jest nauczycielką, zauważa, że gdyby była tu z klasą, nikt by się nie przejmował trawersami, wszyscy polecieliby stromym zboczem prosto w dół. To rzeczywiście jest pokusa, która zawsze przychodzi do głowy, zwłaszcza gdy cel, tak jak teraz, widać jak na dłoni.
Początkowo idzie się łatwo, żółte słupki zaznaczają trawers, który i tak dość wyraźnie wyżłobiony jest w trawie. Z czasem ścieżka staje się mniej wyraźna, gdyby trawa położyła się po deszczu, mogłyby być trudności z podążaniem za szlakiem. W pewnym momencie ścieżka rozwidla się, cieńsza nitka odchodzi w lewo, nieco grubsza w prawo i wchodzi w gęstą i wysoką po szyję trawę i piołun, gdzieniegdzie urozmaicone krzakami pokrzyw. Konsekwentnie przedzieramy się przez tę namiastkę dżungli, mając tylko nadzieję, że wybraliśmy dobrą drogę. Trwa to jakieś pięć minut, więc oczywiście narastają wątpliwości, ale z czasem wreszcie wychodzimy z zarośli. Idziemy już około 2 godzin. Monastyr wcale się jednak do nas nie przybliżył, choć cały czas widać go ‘jak na dłoni’. Zaczynamy już przeczuwać, jaka droga nas czeka. Droga po trawie - nie może być trudna, ani męcząca. Teraz ta trawa wiruje nam przed oczami. Jej wielkie rozłożyste kępy, wyglądające jak wybebeszone zwierzę, są dla nas wszystkim. Rozpłaszczają się przed nami, tworząc ścieżkę. Czasem tworzą schodki. Czasem zjeżdżalnię. Czasem niebezpiecznie pochyły i zdradliwy chodnik w poprzek stromego zbocza, po którym idąc czujemy się jakbyśmy szli po gzymsie, w dodatku nie trzymającym poziomu. Po ponad trzech godzinach żmudnej drogi i przy narastającym zmęczeniu pojawia się w nas obronna postawa ironizująca. Zastanawiamy się, czy skoro taką stromizną schodzimy z góry do monastyru, to czy szlak wprowadzi nas doń bramą główną, czy przez dach i komin.
W głowie układam też pozdrowienia dla producenta moich kijków, firmy Fizan, które zamiast ułatwiać mi te ciężkie chwile stają się dodatkowym balastem. Jeden kijek bez przerwy się zsuwa, popsuło się mocowanie. Nie pierwszy raz, obawiałam się, że to się stanie już przed podróżą i interweniowałam u Fizana, na co mi odpowiedział, że widocznie kijek był niewłaściwie używany. Myślę, że raczej był wadliwie wyprodukowany.
Ostatni etap drogi, gdy już zanurzamy się w las tylko początkowo przynosi ulgę i nadzieję, że cel już blisko. Droga znowu niemiłosiernie się dłuży i zaskakuje, gdy nagle każe nam się jeszcze wspinać na dodatkowe wzniesienia. Zmęczenie, otępienie. Woda kończy się w baniakach, zaczynamy wymierzać łyki. Uzmysławiam sobie, że poza małym batonikiem, nie jedliśmy nic od śniadania o 7.30, a jest już po 17-tej. Idziemy przed siebie, mamy tylko jedną myśl w głowach, żeby już dojść. Nic poza tym nie istnieje. Wszystkie troski nizinne znikają, i tylko kołacze się, żeby już wreszcie pokazał się zza drzew monastyr. Ta myśl aż zadziwia swoją intensywnością w tym momencie. I kolejna myśl, zupełnie absurdalna: że może tam w dole nic nie ma i będziemy iść w nieskończoność. Przez chwilę opcja ta wydaje mi się naprawdę prawdopodobna. Dzieje się już z nami coś złego. Grażynka ma dobry pomysł, żeby odpocząć. Rzeczywiście, trzeba nabrać sił, coś zjeść, choć widać było, że każdy z nas chce przeć do przodu, żeby jak najszybciej mieć tę drogę już za sobą. Siadamy na stromiźnie, na korzeniach, nie ma tu lepszego miejsca na postój. Każdy zajmuje swój mały prowizoryczny kącik, nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie, wszyscy w ciszy popijamy resztki wody i zjadamy chleb z pasztetem, każdy szybko i łapczywie. Podnosimy się z wielkim trudem, idziemy dalej jeszcze około godziny. Dopiero o 18.30 odsłaniają się przed nami mury monastyru. Wreszcie!

Poniżej będą wybrane  ilustracje do tego zejścia wykonane kolejno i szczegółowo przez Grażynkę przyrodniczkę, a było sporo różnej roślinności.

[Image: P7300703.JPG]

[Image: P7300704.JPG]

[Image: P7300706.JPG]

[Image: P7300707.JPG]
Reply
#16
Na razie jeszcze jesteśmy na przełęczy i dopiero przymierzamy się do zejścia.

[Image: P7300708.JPG]

[Image: P7300710.JPG]

[Image: P7300711.JPG]

[Image: P7300712.JPG]

A tu już pojawiają się kwiatki.

[Image: P7300713.JPG]

[Image: P7300714.JPG]

[Image: P7300715.JPG]

[Image: P7300717.JPG]

[Image: P7300719.JPG]

[Image: P7300720.JPG]

[Image: P7300723.JPG]

[Image: P7300724.JPG]

A tu już roślinki są po pas.

[Image: P7300725.JPG]

[Image: P7300730.JPG]

A tu znowu ładne kwiatki.

[Image: P7300737.JPG]

[Image: P7300738.JPG]
Reply
#17
[Image: P7300741.JPG]

[Image: P7300743.JPG]

[Image: P7300744.JPG]

A tu już wchodzimy w las.

[Image: P7300746.JPG]

Piękna przyroda staje się coraz wyższa, ale do Monastyru jeszcze daleko.

[Image: P7300750.JPG]

[Image: P7300753.JPG]

[Image: P7300758.JPG]

[Image: P7300759.JPG]

Ale Monastyr  jest coraz bliżej.

[Image: P7300760.JPG]

[Image: P7300765.JPG]

[Image: P7300771.JPG]

Tutaj przymierzamy się do małego posiłku.

[Image: P7300780.JPG]
A tu już brama do Monastyru?

Wysiłek został nagrodzony sukcesem.

[Image: P7300783.JPG]
Tę budowę  parkingu przy Monastyrze to słyszeliśmy z samej góry - najpierw  jakby dzwoneczki  a potem kotły.

[Image: P7300784.JPG]

[Image: P7300791.JPG]

[Image: P7300795.JPG]
Wyławianie kijka.
Reply
#18
Przygoda 9.
Dupnica w czasach demoludów zwała się Stanke Dimitrow, a teraz zmieniono na nazwę brzmiąca dla Polaka bardziej swojsko. Zresztą dupka to po bułgarsku dziura.
Do Dupnicy z Sofii można dojechać koleją i autobusem.
Jedziemy autobusem o 15.00 za 5 lewa od osoby, ciekawe że nie ma tego autokaru na stronie internetowej Centralnej Avtogary. Kierowca wysadza nas gdzieś i pokazuje którędy na jeden z lokalnych dworców.
W Dupnicy już czeka na nas autobus do Saparewej Bani za 1.10 lewa od osoby. W Saparewej Bani dość szybko znajdujemy nocleg za 15 lewa od osoby. W przewodnikach drukowanych o Saparewej Bani jest napisane, że jest to duży kurort, że są udostępnione dla zwiedzających wykopaliska z czasów rzymskich, że jest zabytkowa cerkiew z XII w., a także lecznicze źródła mineralne i gejzer tryskający na wysokość 10 m. wodą o temperaturze 103.8 st. C. i „turisticzeskaja spalnia Weriła” 300 m od Saparewej Bani. Z tych wszystkich atrakcji zwiedziliśmy tylko gejzer z ładnym dużym parkiem dookoła. Na  resztę byliśmy zbyt zmęczeni. Być może kąpiele mineralne by nam dobrze zrobiły, ale już było późno, a musieliśmy jeszcze znaleźć początek jutrzejszej trasy.
A gejzer tak wygląda.
[Image: 100_0572.jpg]

[Image: 100_0571.jpg]

[Image: 100_0569.jpg]

[Image: 100_0573.jpg]

Z Saparewej Bani odbędziemy kolejną długą wycieczkę znowu do Rilskiego Monastyru, znowu przez całą Riłę  Zachodnią, znowu z północy na południe.
Wstajemy o 6:00, żeby na 7:00 zdążyć na busik do schroniska  przez Panicziszte i Zeleny Presłap. Obok niewidocznego dla oka nie-tubylca przystanku pijemy w małej kafejce kawę, jak zwykle w Bułgarii gęstą i pyszną. Okazuje się, że niedaleko nas siedzi kierowca. Mówi, żebyśmy spokojnie czekali i pili. Za jakiś czas woła nas i wskazuje busik, który za 5 lewa zawiezie nas i nasze bagaże na Zeleny Presłap, na wysokość 1600 metrów.
Stamtąd idziemy pieszo z ciężkimi plecakami. To pierwszy dzień w górach, więc szybko się męczymy. Po godzinie zupełnie nieoczekiwanie udaje nam się zatrzymać samochód terenowy jadący od schroniska Pionierska z kilkoma turystami na pokładzie. Pytamy, czy zabrałby i nas. Udaje się jeszcze wygospodarować dla nas dwa miejsca, z czego jedno, to w bagażniku, przypada mnie. Jazda samochodem terenowym po górskiej, stromej ścieżce jest zupełnie nowym doświadczeniem. Czasem samochód staje prawie na sztorc próbując wjechać na głaz wystający ze środka drogi, czasem z kolei jest tak stromo, że zastanawiam się, czy zaraz nie zaczniemy koziołkować w dół. Oboje z Tatą czujemy się prawie jak na wielbłądzie, rzuca nami na wszystkie strony. Siedząc w bagażniku, wkładam dużo wysiłku, żeby nie uderzyć głową w jakiś pręt albo poręcz. Stanowczo, nie można powiedzieć, że jest to wybór drogi łatwej i wygodnej – taka podróż samochodem terenowym po stromej, kamienistej ścieżce dostarcza wystarczająco dużo emocji.
W ciągu godziny docieramy do samego schroniska Rilske Ezera, które obraliśmy za cel naszej dzisiejszej wędrówki.


[Image: 100_0578.jpg]
Tym  właśnie samochodem przyjechaliśmy do schroniska.

Postanawiamy wykorzystać zarobiony czas i ładną pogodę, przechodząc do następnego schroniska, Sedemte Ezera. Te dwa schroniska są położone na sąsiednich górkach i widać jedno z drugiego.

[Image: 100_0579.jpg]
Schronisko widoczne na zdjęciu to Rilskie Ezera.

Gdy dochodzimy na miejsce jest dopiero południe, ale już się zatrzymujemy na nocleg.
Wypijamy po jednym piwie i udajemy się na mały spacer, żeby zbadać jutrzejszy szlak - planujemy dojść do schroniska Iwan Wazow. Około 14:00 za najbliższym pasmem gór zaczyna grzmieć, więc wracamy szybko do schroniska.

[Image: 100_0583.jpg]

[Image: 100_0584.jpg]

[Image: 100_0586.jpg]
Transport żywności do schroniska Sedemte Rilski Ezera.

[Image: 100_0605.jpg]
Schronisko Sedemte Rilski Ezera z zewnątrz.

[Image: 100_0600.jpg]
I w środku.

Noc spędzamy w małym pokoiku na poddaszu, w którym jakimś cudem mieszczą się aż cztery łóżka. Całą noc kołysze się nad nami burza i wieje bardzo silny wiatr. Prawie nie mogę zmrużyć oka. Tata śpi za to głębokim, nieprzerwanym snem.
Rano pogoda nadal paskudna. Jasne staje się, że dziś nigdzie dalej się nie ruszymy. O 6:00, zamiast wstawać, zostaję więc w śpiworze i udaje mi się zasnąć na trzy godziny. Dzień spędzamy w schronisku. Śniadanie jemy w towarzystwie dwóch sympatycznych Bułgarek. Należą do Białego Bractwa, ruchu duchowego założonego na terenie Riły w 1912 roku przez Petyra Dynowa. Mówią, że Żywa Przyroda (tak jest, przez duże „ż” i duże „p”) przemawia do nas za pomocą obrazów i symboli, zaś człowiek, którego każda komórka ciała jest czujna i świadoma, stanowi jej część i ma w niej swoje określone miejsce. Białe Bractwo to ruch wegetariański. Zgodnie z jego założeniami, prawidłowe jedzenie jest podstawą higieny fizycznej, czyli wstępem do życia fizycznego, tak samo jak modlitwa jest wstępem do życia boskiego, a muzyka wstępem do życia duchowego. No i proszę, jak prosto i ładnie. Bułgarki z Białego Bractwa mówią też, że Riła stanowi kontynuację energii kosmicznej Himalajów. Spędzają tu cały sierpień, sypiając w namiotach tuż koło schroniska i spacerując po pobliskich wzgórzach. Pobyt w takim namiocie stanowi podobno wielkie przeżycie i koniecznie należy tego spróbować.
W dalszej kolejności poznajemy Polaka Krzysztofa z teściami Bułgarami. Krzysztof pochodzi z Warszawy. Mówi, że trzeba być twardym, a nie miękkim i iść w drogę. My jednak jesteśmy miękcy. Nie chcemy się pchać w mleczną mgłę i grzmoty z nieokreślonych stron świata - wolimy zostać i poznawać miłe towarzystwo z różnych jego krańców. Krzysztof wychodzi w drogę, po czym wraca mokry – i tak ze trzy razy. Za czwartym razem jego wyjście jest nareszcie uwieńczone sukcesem.
Odwracamy głowy w prawo i widzimy sympatyczną parę mówiącą po angielsku. Czytają „De Wereld van do Sofia”, zatem muszą to być Holendrzy lub Belgowie. Dopytuję się – Holendrzy. Rozmawiają z inną trójką, siedzącą nieco dalej, tym razem z Belgii. Siedzi wśród nich Polka o imieniu Ela - żona Belga. A z drugiej strony jeszcze czwórka Czechów.
I tak się spędza pochmurny dzień, nie wstając od stołu. Podobno jutro ma być ładnie. Już trzeci raz dociera do nas ta pogłoska. Pewnie krąży po zamkniętej sali, a pochodzi z jednego źródła.
W nocy, gdy w wieloosobowej sypialni wszyscy już śpią, wchodzi nagle nasza znajoma z Białego Bractwa. Mówi, że namiot ma cały przemoczony i chce spędzić jedną noc tutaj. Znajduje sobie wolne łóżko i szykuje się do spania. Po jakimś czasie zaczynam odczuwać chłód, jakby ciągnęło od nieszczelnego okna. Podnoszę głowę i widzę, że jedno okno jest wyraźnie uchylone. Do sypialni, w której wszyscy są szczelnie opatuleni w śpiwory, nasza znajoma postanowiła wpuścić trochę kosmicznej energii.

Wstajemy wcześnie rano i wychodzimy na zewnątrz, by zobaczyć jaka jest pogoda. Słońce powoli wychyla się zza gór i oświetla na czerwono jezioro przy schronisku. [Image: 100_0604.jpg]

Na czystym błękitnym niebie widać jeszcze biały ślad księżyca.
[Image: 100_0603.jpg]

Dzień zapowiada się pięknie, więc postanawiamy wykorzystać go maksymalnie: ominiemy wcześniej planowany cel - schronisko Iwan Wazow - i pójdziemy prosto do Monastyru Rilskiego.
Razem z nami idą Ela, Ives i Karl – poznani wczoraj Belgowie.

[Image: 100_0607.jpg]
Od lewej Karl, Ela, ja, Tata.

Turystyczne wyposażenie Belgów jest godne pozazdroszczenia dla nas, ludzi wschodu. Od razu zachorowaliśmy na ich plecaki z szerokim pasem biodrowym. Mają też chlor w pastylkach do oczyszczania wody ze źródełek i specjalne urządzenie, które falami ultradźwiękowymi odstrasza pasterskie psy (Ela, podobnie jak ja, boi się psów).

[Image: 100_0612.jpg]
Jezioro Nerka – jedno z Siedmiu Rilskich Jezior.
Reply
#19
Wspinamy się na górę, niebo jest bezchmurne, a widoki na Dolinę Sedemte Ezera  przepiękne.

[Image: 100_0609.jpg]

Zwłaszcza moment w którym odsłania się przed nami w dole naraz 6 jezior, 2 schroniska i szałas pasterski robi ogromne wrażenie.

[Image: 100_0615.jpg]

[Image: 100_0614.jpg]

W okolicy przełęczy Razdeła, gdzie znajduje się charakterystyczna stalowa konstrukcja z niewielkimi dzwonkami, oznakowanie staje się bardzo mylące.

[Image: 100_0620.jpg]

Rozchodzi się stąd wiele szlaków i łatwo pomylić właściwą drogę z innym szlakiem. W dodatku teren rozkopany jest przez konie, więc ścieżki wydeptane w trawie są mało wyraźne. Udaje nam się wejść na właściwą drogę tylko dzięki kompasowi Ivesa. W oddali widać schronisko Iwan Wazow, z którego odwiedzin zrezygnowaliśmy. Pojawia się dylemat, czy dalej iść w górę szlakiem czerwonym, gdzie w przewodniku zapowiadane są kolejne piękne widoki, czy znacznie krótszą, ale nieoznakowaną drogą w dół wzdłuż potoku Topiłata, którą sugerują Belgowie.
Może to „dobry pasterz” spotkany na drodze wraz ze swym stadem 175 owiec i dwóch psów przestrzegł nas przed drogą krótszą, mówiąc, że po wczorajszej ulewie jest bagnista i grząska i może być niebezpieczna. Idziemy więc górą, a po drodze mijamy kolejne stado 200 owiec.

[Image: 100_0631.jpg]

Droga, którą idziemy jest położona na wysokości 2500 m – w Tatrach na tej wysokości góry wyglądają już srogo i poważnie, nie ma już kosodrzewiny i trawy, idzie się już tylko po wielkich głazach i kamieniach - tymczasem tu idziemy dróżką wydeptaną w trawie jakbyśmy byli w naszych połoninach bieszczadzkich. W dali odsłaniają się jednak przepiękne widoki na poszarpane turnie.

[Image: 100_0636.jpg]

[Image: 100_0637.jpg]

[Image: 100_0638.jpg]

Po pewnym odcinku drogi zaczynamy iść stromo w dół. Droga, jak zwykle przy schodzeniu, zaczyna się dłużyć, nogi zaczynają boleć, na stopach, które są teraz najbardziej obciążone, pojawiają się odciski. Głowa zaczyna boleć od nadmiaru świeżego powietrza i wrażeń, no i przede wszystkim od słońca – nie pomagają czapki na głowach, bo już dłuższy czas idziemy po odsłoniętym terenie. Po 8-9 godzinach od wyruszenia, czyli po długim marszu, docieramy do Rilskiego Monastyru.
Nocleg kosztuje tu 20 lewa od osoby w pokoju bez łazienki. Pokoje gościnne utworzone są  z dawnych cel, w których mieszkali mnisi. Są więc bardzo skromnie urządzone i wyposażone jedynie w niezbędne sprzęty: łóżko, szafa, stół. Żadnych obrazków na ścianach, w całym klasztorze nie ma też ani jednego lustra. Mnisi pilnują, żeby w celach nie mieszkały ze sobą pary które nie są rodziną bądź małżeństwem, jesteśmy nawet świadkami gdy odmawiają gościny dziewczynie i chłopakowi z Francji.

[Image: 100_0659.jpg]
To w tym mrocznym pokoju zapadł wyrok – podejrzenie o cudzołóstwo.

Monastyr jest monumentalny, robi ogromne wrażenie: 4 – kondygnacyjne krużganki otaczają ogromny dziedziniec, w którego centrum znajduje się cerkiew bogato zdobiona złotymi detalami i kolorowymi freskami.

[Image: 100_0645.jpg]

[Image: 100_0644.jpg]

[Image: 100_0647.jpg]

Mnisi, których mieszka tu już dziś tylko dziewięciu, są jednak dość zarozumiali, przez docierających tu z dala bułgarskich pielgrzymów traktowani niemalże jak święci. Sami zaś zdają się patrzeć na wszelkich „nieumundurowanych” jak na zło konieczne.
Po umyciu się – co jest możliwe jedynie w ogólnodostępnych umywalkach na korytarzu – i przebraniu w stosunkowo czyste rzeczy, wybieramy się wraz z Belgami na kolację. Ponieważ jest to miejsce oblegane przez turystów, z których większość dojeżdża tu samochodami i autokarami, zamiast tanich knajpek dla wędrowców są jedynie dosyć drogie restauracje. Wybieramy jedną z nich. Gdy tak siedzimy przy elegancko zastawionym stole w spodenkach, tiszertach i zakurzonych butach, z białą serwetką rozłożoną na kolanach, myślę sobie jak dalekie jest to od naszych dotychczasowych górskich doświadczeń. Kiedy jeszcze w czasie rozmowy Ives, sam będący historykiem sztuki, z zainteresowaniem zaczyna mnie wypytywać o szczegóły mojego doktoratu, a ja, odpowiadając, skupiam się na układaniu okrągłych i zgrabnych zdań po angielsku, zabawność tej całej sytuacji uderza mnie ze zdwojoną siłą.

[Image: BULGARIA%202009%20067.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20066.JPG]
Dwumetrowy mnich.

[Image: 100_0652.jpg]

[Image: 100_0655.jpg]
Reply
#20
Wstajemy znowu wcześnie - chcemy przed wyjściem w drogę zdążyć do cerkwi na mszę. 
Idziemy do kawiarni obok monastyru, zamawiamy zestaw śniadaniowy złożony z chleba, syrene, dżemu i kawy. Porcja jest dość obfita, więc z tego co zostaje robimy kanapki na potem, szkoda byłoby takiego dobrego sera. Przy śniadaniu zagaduje nas dwójka Niemców z Freiburga. Zauważyli nasze buty i plecaki i chcą porady, co można zwiedzić w górach, przyjechali tu aż na 5 tygodni, ale nie mają konkretnych planów. Tata rozkłada więc swoje mapy i szkicuje im palcem różne warianty wycieczek. Jest to już nasz trzeci pobyt tutaj, w dodatku za każdym razem Tata długo i skrupulatnie opracowuje nasze wyprawy, więc jego wiedza i doświadczenie robią na Niemcach duże wrażenie. Niemcy są bardzo sympatyczni, zostają jeszcze trochę przy naszym stoliku i umawiamy się, że może spotkamy się wkrótce na festiwalu jazzowym w Bansku.
W oczekiwaniu na mszę obserwujemy detale Rilskiego Monastyru.

[Image: BULGARIA%202009%20069.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20073.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20074.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20076.JPG]

[Image: DSC_7307.jpg]

[Image: DSC_7308.jpg]

[Image: DSC_7309.jpg]

[Image: DSC_7310.jpg]

[Image: DSC_7311.jpg]

[Image: DSC_7312.jpg]

[Image: DSC_7313.jpg]

[Image: DSC_7314.jpg]

[Image: DSC_7315.jpg]

[Image: DSC_7322.jpg]

[Image: DSC_7323.jpg]

[Image: DSC_7324.jpg]
Reply




Users browsing this thread: 1 Guest(s)