Thread Rating:
  • 0 Vote(s) - 0 Average
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nasze przygody w górach Bułgarii
#1
Spis treści.
Przygoda 1. Kresna - Kresna                                                                                                                                          #1
Przygoda 2. Sandanski - Popina Lyka - schr. Kamoenica - Spano Pole - schr. Wichren                                                           #2
Przygoda 3. Melnik - Monastyr Rożenski - Melnik                                                                                                              #3
Przygoda 4. Bansko - schr. Wichren - schr. Demianica                                                                                                       #4
Przygoda 5. Schr. Wichren - schr. Demianica                                                                                                                    #5
Przygoda 6. Schr. Demianica - schron Tewno Ezero - schr. Kamenica                                                                                  #6
Przygoda 7. Schr. Wichren - Wichren- schr. Wichren                                                                                                        #10
Przygoda 8. Samokow - Kompleks Maliowica - Maliowica - Rilski Monastyr                                                                          #12
Przygoda 9. Dupnica - Saparewa Bania - schr. Sedemte Rilski Ezera - Przełęcz Razdeła - Rilski Monastyr                                #18
Przygoda 10. Rilski Monastyr - Kiiriłowa Poliana - schron  Kobilino Braniszte - Kiiriłowa Poliana - Rilski Monastyr - Błagoewgrad - 
                     Bansko - Belica - Razłog - Bansko                                                                                                                            #22
Przygoda 11. Bansko- Goce Dełczew - Dospat - Teszeł - Trigrad- Mugła-  Hiża Lednicata - Hiża Perelik - Soliszta - Sziroka Łyka -
                    Pamporowo - Czepełare - Kosowo - Nareczenski Bani - Baczkowski Monastyr -Sofia                                                        #26     
Koniec                                                                                                                                                                                       #39                                                                                                                               

Było to bardzo, bardzo dawno temu, nie pamiętałbym tego, gdyby nie notatki mojej córki  wyciągnięte z zakamarków archiwum.

Przygoda 1.
Jesteśmy w Kresnej, 2 i pól godziny autobusem z Sofii, późnym popołudniem.
Na pierwszy rzut oka jest to po prostu miejscowość przylepiona do szosy. Na ulicach nie ma nikogo, więc wchodzimy do pierwszego budynku w zasięgu wzroku, w poszukiwaniu noclegu. Trafiamy do biblioteki rejonowej.

[Image: 14%20kresna.jpg]

Przeciskając się z wielkim plecakiem między regałami pełnymi książek, Tata podchodzi do bibliotekarki (o urodzie tejże złego słowa powiedzieć nie można) i pyta, czy przypadkiem nie wie, gdzie tu można dostać nocleg. Oczywiście, że wie, odpowiada bez cienia zaskoczenia na twarzy, prosi tylko byśmy trochę poczekali. I w spokoju kończy układać książki. Po ok. 10. min. wychodzi do nas i w milczeniu prowadzi kilka ulic do znajomych gospodarzy. Ci, nieco zaskoczeni, że bibliotekarka  się do nich fatygowała, odpowiadają, że u nich jest akurat remont. Jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że niewiele rozumiemy z ich rozmowy po bułgarsku, więc po prostu obserwujemy, co się wydarzy, mając nadzieję, że wszystko potoczy się po naszej myśli, innymi słowy, że gospodarze remontowanego gospodarstwa i traktująca niezbyt frasobliwie swą pracę bibliotekarka sami znajdą nam jakąś kwaterę. I rzeczywiście, zaczynają wydzwaniać po sąsiadach. Wreszcie gospodarz kiwa na nas i zaprasza do swojego samochodu. Cały czas nie do końca wiemy o co dokładnie chodzi, ale wierzymy w dobre intencje mieszkańców Kresnej, pod których opieką chwilowo się znaleźliśmy. Z garażu, którego dach gęsto oplata dojrzewające kiwi,

[Image: P7210003.JPG]

z olbrzymim wysiłkiem próbuje wydostać się na światło dzienne  30 letni, na oko, Opel. Za piątym razem zapala, choć jeszcze na chwilę gaśnie, ale już po chwili jest gotowy do jazdy. Niezmiernie miły gospodarz dowozi nas do pensjonatu, gdzie zostajemy przyjęci.

[Image: 16%20kresna.jpg]

Jest cały czas strasznie gorąco i duszno. Gospodyni pensjonatu zaprasza nas do stolika w ogrodzie, każe odpocząć, nie ma się dokąd spieszyć, mówi. Dopiero gdy z oczu naszych znika otępienie a pojawiają się oznaki lekkiego zniecierpliwienia, gospodyni podnosi się i prowadzi nas do naszego pokoju. Na powitanie dostajemy talerz pomidorów.
Następnego dnia wstajemy o 6:00, zjadamy śniadanie, na prymusie gotujemy kawę, popijamy, pakujemy nasze niemiłosiernie ciężkie plecaki i ruszamy w drogę. Chcemy dziś dojść do Wyrbite 1025 m n.p.m. Przewodnik drukowany, który mamy do dyspozycji, podaje, że tak trzeba wymawiać. Miejscowi zaś mówią Warbite. 
Po ok. godzinie marszu w coraz większym słońcu udaje nam się zatrzymać samochód terenowy – dwóch sympatycznych mężczyzn jadących do pracy przy instalacji elektryczne. Od razu dają znak, żebyśmy wrzucali plecaki i wsiadali. Pytają skąd jesteśmy, jeden z nich rozumie po polsku, mówi też po rosyjsku, a nawet po grecku, bo pracował w Grecji przez pięć lat. Pytają, jak zwykle, jak żyje się w Polsce, ile wynosi średnia pensja. Mówią, że w Bułgarii to ok. 150 euro. Droga, którą jedziemy kręci się serpentynami między przepaściami raz z jednej raz z drugiej strony. Nasz  przewodnik drukowany  mówi, że powinniśmy iść tędy 3,5 godz., wydaje się jednak, że marsz trwałby znacznie dłużej. W pewnym momencie samochód na wąskiej drodze nagle hamuje, jakby w ostatniej chwili unikając zderzenia ze zjeżdżającym z naprzeciwka samochodem osobowym. Gdyby nie  refleks kierowcy, to albo nasza terenówka, albo ten osobowy stoczyłby się w przepaść. Za jakiś czas mijamy się jeszcze z ciężarówką, ale kierowca jest wprawiony w jeździe tą drogą, łatwo radzi sobie z manewrami. Cały czas towarzyszy nam żółty szlak.
Docieramy na miejsce już ok. 10-tej. Chcemy wysłać do Polski sms-a, że jesteśmy już na miejscu w Wyrbite, ale zdajemy sobie sprawę, że jest tam dopiero 9-ta i niektórzy mogą jeszcze spać. Zjadamy drugie śniadanie, starając się jak najszybciej odchudzić nasze zapasy, gdyż jak się okazało plecaki są trochę za ciężkie. Prognozy pogody zapowiadały, na nasze nieszczęście, deszcze i burze na najbliższych kilka dni. Od początku zakładaliśmy więc, że będziemy szli tak wysoko w góry, jak się da, a dalej będziemy wyczekiwać w bezpiecznym miejscu i obserwować niebo.A  dziś póki co niebo jest błękitne, świeci słońce. Zastanawiamy się, czy od razu nie zrobić zaplanowanej na jutro 5. godzinnej  wyprawy do schroniska Sinanica.
Decydujemy jednak, że zostawimy tu plecaki i tylko pójdziemy w kierunku hiży  Sinanica, żeby się przejść i zbadać szlak na jutro. W drodze mija nas biały samochód terenowy z napisem Narodowy Park Pirin. Zatrzymuje się, gdy nas widzi i wysiada dwóch mężczyzn. Jeden z nich przedstawia się jako dyrektor Parku, ten drugi to jego zastępca. Wypytują nas, dokąd idziemy, wyciągają mapy, pokazują trasy. 

[Image: P7220011.JPG]

Proponują nam nawet podwózkę jutro rano w kierunku Sinanicy. Okazuje się, że z Warbite do Sinanicy szlak jest znakowany na brązowo, a nie jak podaje nasz przewodnik, dopiero od miejsca Peszterata czerwony. Na koniec wymieniamy się numerami telefonów i każą nam dzwonić gdyby były jakiekolwiek problemy. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem ich gościnności i kultury.
Po ok. 1.30 godz. marszu przed siebie decydujemy się wracać,  bo niebo zaczyna się chmurzyć, za grzbietem gór słychać też już pierwsze grzmoty, więc odwrót i szybkim krokiem wracamy. W połowie drogi niestety dopada nas to, co chyba  jest już dla nas nieuniknione, na głowach czujemy pierwsze krople deszczu, a nad głową coraz głośniejsze grzmoty. Gdy sytuacja staje się już dość wyraźna, tzn. burza szaleje tuż nad nami, i gdy widzimy, że nie mamy z nią szans, staramy się bezpiecznie przeczekać ją stając w miejscu. Zostawiamy kijki i jeden plecak, który wzięliśmy, pod drzewem, a sami w pelerynach stajemy pod drzewami kilka metrów dalej. Po 15-tu min. silnego deszczu, grzmotów i momentami gradu wielkości grochu niebo zaczyna się przejaśniać – przetrwaliśmy pierwszą tego roku burzę. Niestety, jak się później okazało, nie przetrwał jej mój telefon komórkowy.
Wróciliśmy do obiektu ok. 17-tej. Jak tylko dotarliśmy pod dach, zaczęły nadciągać kolejne ciężkie chmury i rozpętała się kolejna burza, i jeszcze kolejna. Jutro jest wielką niewiadomą. Sinanica jest chyba póki co odległym marzeniem.


Niech Sinanica błyszczy w słońcu
I niech ją moczą deszcze.
My ją z piosnką ochoczą
Podejdziemy jeszcze.

Niech Sinanica w słońcu błyszczy
I niech ją deszcze moczą.
My ją podejdziemy jeszcze
Z piosnką ochoczą.

W nocy nad naszym lokum przetoczyło się istne piekło, około pięciu burz. Rano byliśmy wciąż w chmurach, powietrze na zewnątrz było wilgotne i gęste, widoczność w białej mgle jedynie na 2-3 metry.
Postanowiliśmy realizować ułożony wczoraj plan B. Zjeżdżamy w dół aż do Kresnej, przemieszczamy się do Banska i tam wjeżdżamy do schroniska Wichren - 100 m wyżej niż Warbite i w środku gór. Tam będziemy robić dokładnie to samo co tutaj, obserwować niebo, czekać. Tyle że bliżej gór. Pracownik schroniska chce nas zawieźć do Kresnej za 30 lewa.
Postanawiamy się jednak najpierw skontaktować z poznanym wczoraj dyrektorem Pirinu. Po chwili Tata wraca do pokoju z wiadomością, że Iwan, dyrektor, za chwilę po nas przyjedzie. Zastanawiamy się z Grażynką długo czy to żart, jak to, tak po prostu przyjedzie po nas? Ale rzeczywiście za jakiś czas zjawia się dyrektor! Prosi jeszcze tylko, żebyśmy poczekali z godzinę, ma w okolicy do dokończenia pracę, poprawiają oznaczenia szlaków, a potem zawiezie nas na dół.
Jest koło południa, okolice Warbite wciąż spowija mgła, na zmianę zagęszczają się i rozmywają nad nami chmury. Siadamy przed bungalowem który jest siedzibą dyrekcji Parku Narodowego i czekamy.


[Image: P7230021.JPG]

Nie ma mowy o nudzie,czy zniecierpliwieniu, wydarzenia same do nas przychodzą. 
Nagle zza mgły wyłania się biały wan, młoda dziewczyna na przednim siedzeniu szeroko uśmiecha się w naszą stronę. Samochód się zatrzymuje, dziewczyna wysiada i … wyraźnie zmierza w naszą stronę, wciąż się szeroko uśmiechając. Ach, to nie do nas, nie do mnie z Grażynką w każdym razie, to do Taty. Podchodzi blisko i pyta, czy tu wolne, po czym siada w odległości niecałych 3 cm od niego. Zagaduje, twarz jej promienieje, oczy błyszczą, wpatruje się bacznie w Tatę, a gdy ten odpowiada, połyka łapczywie każde słowo. Jak Boga kocham, miłość od pierwszego wejrzenia!, tracimy orientację, co jest grane? Co to za postać? Czy to jakaś leśna nimfa? Skąd się tu wzięła? Czy jest prawdziwa czy tylko nam się wydaje, że się tu zjawiła? Mgła się zagęszcza, dziewczyna wraca do wana, znika we mgle.

Powietrze znowu lekko rzednieje. Podjeżdża Łada taksi. Michaił ma 65 lat, dwóch synów, pracował kilka lat w Iraku, Jemenie, Izraelu. Ceni Polaków za naszą waleczność, zna polskie miasta, Popiełuszkę, Wałęsę, Jaruzelskiego. Po 10 minutach rozmowy wraca na chwilę do samochodu, by przynieść słoiczek rakiji, domaszniej oczywiście. Nie przyjmie odmowy, musimy wszyscy wypić za nową przyjaźń. Polana zachodzi mgłą.
Zjawia się w końcu i sam Iwan, dyrektor i zwozi nas do Kresnej. Prosi, żeby nie wspominać o żadnej zapłacie, opieka nad turystami należy do jego obowiązków. Opieka nad turystami? Czujemy się jakbyśmy należeli do arystokratycznej międzynarodówki i właśnie byli przyjmowani gdzieś w Persji w pałacu!
Ponieważ do autobusu z Kresnej w kierunku Banska jest jeszcze godzina, Iwan zawozi nas do przyjemnej knajpki, gdzie wspólnie zjadamy szopskie, kiufte i kebabcze. Prawdę mówiąc nie odróżniam kiufte od kebabcze, poza kształtem. 

[Image: P7230027.JPG]

Po tym wszystkim Iwan odwozi nas jeszcze na przystanek, bo chcemy jechać do Banska. Żegna się i każe dzwonić jak tylko będziemy go potrzebować. Wciąż szczypiemy się, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Reply
#2
Przygoda 2.
Sandanski. Z Sofii autobusem 3 godziny.
Jesteśmy  gdy już jest ciemno. Trudno o informację ale znajdujemy bardzo przyzwoity, nawet luksusowy hotel Sokol. Za 24 leva dostajemy też dość luksusowy pokój 2-osobowy z łazienką i telewizorem.
Następnego dnia rano wybieramy się na dworzec autobusowy, aby szukać autobusu do miejsca zwanego Popina Lyka. 
W okienku biletowym na dworcu trudno się nam porozumieć. Młoda dziewczyna jest niesympatyczna, gdy mówi się po rosyjsku, a usta wykrzywiają jej się w mało wdzięcznym nieśmiałym uśmiechu, gdy słyszy angielski. Różne oblicza i zderzenia lepszych i gorszych światów. Jest bardzo mało pomocna, a przez tę nieśmiałość wręcz niemiła i bezsensowna. Teraz już ledwo podnosi głowę znad gazety, by spróbować udzielić jakiejkolwiek odpowiedzi. Na dworcu nie ma żadnego rozkładu jazdy.
Mamy kłopoty z porozumiewaniem się. Bułgarzy słabo znają, jak się okazuje, rosyjski, a może nie chcą go tylko używać. Deklarują natomiast, że znają angielski. Gdy jednak zaczynam mówić po angielsku, w ogóle nie rozumieją. Staram się wtedy mówić wolno i ‘mniej’ po angielsku, z celowo niepoprawnym akcentem, wyostrzając ‘r’ i wyraźnie wymawiając wszystkie samogłoski. Efekt jest dość komiczny.
W okienku obok pojawia się jakiś mężczyzna, który okazuje się na szczęście uprzejmy i pomocny, w dodatku mówi dobrze po rosyjsku. Za 15 leva oferuje nam transport własnym samochodem, ale będzie wolny dopiero za półtorej godziny. Odpowiada nam to, tym bardziej że po zeszłorocznych przykrych doświadczeniach trzymamy się z dala od taksówkarzy. Niestety tu, w Bułgarii wyglądamy jak bogaci turyści i łatwo możemy stać się ofiarą przygodnych wyzyskiwaczy.
Idziemy na kawę. Dobra, parzona, gęsta, w czystym plastikowym kubeczku. Podchodzi do nas jakiś biedny staruszek. Chce papierosa. Nie mamy, częstujemy go za to suchą kiełbasą parmeńską, którą kupiliśmy w Polsce. Niestety nie może jej zjeść, jest zbyt twarda. Siedzący obok młody człowiek zagaduje po angielsku, skąd jesteśmy. Odpowiadamy, że z Polski, okazuje się, że dobrze zna nasz język. Ładna polszczyzna w ustach innego Słowianina brzmi dla nas w tym momencie niemalże jak oksfordzki angielski. Kończymy kawę, idziemy do samochodu człowieka z okienka.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20001.jpg]

W drodze okazuje się, że jest on właścicielem firmy autobusowej, w której dowiadywaliśmy się o transport. Firma jest prywatna, wziął kredyt. Mówi, że to tak samo jak w Holandii, Niemczech, czy Austrii. Pyta, czy w Polsce można już płacić w sklepach w euro. Dziwi się, że nie, bo przecież jesteśmy już w Sojuzie, jak to nazywają Bułgarzy. Pyta też o Wałęsę. Co on teraz robi? Bez Wałęsy, jak mówi, nie byłoby tych wszystkich zmian na wschodzie. Kapitalizm, Europa – te słowa brzmią tu zupełnie inaczej niż już w samej „Europie” czy w Polsce. Wciąż jeszcze przywoływane są jako „certyfikat jakości”. Na wszelkie skargi zresztą Bułgarzy lubią odpowiadać „To nie Europa, to Bułgaria”.
Jedziemy asfaltową drogą przez las. Asfalt momentami jest tak wykruszony, że wąski pasek, który pozostał na środku, nie starcza na szerokość samochodu. 

W Popina Lyka 

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20007.jpg]

żegnamy się i ruszamy pod górę szlakiem niebieskim w kierunku  położonego o 500 metrów wyżej schroniska Kamenica zwanego też Begowica.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20009.jpg]

Wokół w lesie jest sporo śmieci, tak jak w Polsce jeszcze jakiś czas temu, wszystko to jeszcze dobrze pamiętamy. Stopniowo zanurzamy się w las. Droga wydaje się ciężka i męcząca, może dlatego że to pierwszy dzień wędrówki. Po 2 i pół godziny dochodzimy do schroniska, a po piętach depcze nam już burza i deszcz.
Schronisko jest bardzo schludne, dostajemy pokój 2-osobowy z łazienką za 12 lewa od osoby. 

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20011.jpg]

Następnego dnia  opuszczamy schronisko Kamenica o 9:00. Pierwsza noc spędzona na dość dużej wysokości (1750 metrów) była dla mnie bezsenna, ale mam jeszcze zapasy senne z autokaru, więc z siłami do chodzenia nie ma problemu. Idziemy lasem, czerwonym szlakiem, po drodze mijając 6-osobową grupę odpoczywających Bułgarów. 
Po niecałej godzinie od wyjścia przekraczamy strumyk i wychodzimy na małą halę, gdzie nagle urywa się szlak. Zostawiam Tatę, żeby nasłuchiwał głosów idącej za nami grupy Bułgarów, a sama idę kawałek dalej poszukać oznakowań szlaku. Pomimo, iż teren jest stosunkowo płaski, po przejściu paru metrów tracę Tatę z oczu, muszę się więc skoncentrować i zapamiętać, skąd wyszłam. Szlaku nie mogę jednak znaleźć, cały teren rozkopany jest przez końskie kopyta. Wracam więc do Taty i cofamy się do ostatnio widzianego znaku. Okazuje się, że na rozwidleniu dróg źle zinterpretowaliśmy mało czytelne, trzeba przyznać, oznakowanie, kierujące nas w lewo zamiast prosto. Wybieramy tym razem poprawną drogę i za jakiś czas doganiamy grupę Bułgarów, która, jak widać, nie miała podobnych problemów. 
Ścieżka jest bardzo wąska, prawie zarośnięta przez krzaki jagód i wysoką po pachy kosodrzewinę. Stopniowo zaczyna prowadzić niemal pionowo w górę. Zdobywamy w ten sposób wysokość, po czym otwiera się przed nami piękna, rozległa hala.
Tu trzeba przekroczyć dość szeroki strumień. Kamienie w strumieniu są śliskie, plecaki ciężkie, więc mamy z tym trochę kłopotu.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20013.jpg]

Po jakimś czasie dochodzimy do drogowskazu, który informuje, że do schronu Spano Pole zostało nam jeszcze pół godziny marszu. Tymczasem zgodnie z naszymi oczekiwaniami powinniśmy właśnie do niego dochodzić, idziemy już prawie dwie godziny! Stamtąd zaś w kolejne dwie godziny powinniśmy dotrzeć do schroniska Sinanica. Według drogowskazu zaś do Sinanicy jest jeszcze cztery i pół godziny. A zatem od tej strony przejście do schroniska Sinanica jest dłuższe niż kalkulowaliśmy na podstawie mapki. W dodatku zaczyna się chmurzyć i pogoda jest niezbyt ciekawa, iść teraz do tego schroniska byłoby mało przyjemnie i może nawet niezbyt bezpiecznie.
Grupa bułgarska ma zarezerwowany nocleg w Spano Pole. Zastanawiamy się więc i my nad noclegiem w schronie. Dwaj przewodnicy z grupy bułgarskiej zapewniają nas, że i dla nas znajdzie się miejsce.
Schron Spano Pole, położony 2050 metrów nad poziomem morza, składa się z 10 małych domeczków (w każdym jest miejsce na dwa łóżka), dwóch sporych namiotów i małej chatki, w której znajduje się bar.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20023.jpg]


[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20030.jpg]

Na miejscu okazuje się, że domki są już zajęte, ale możemy spać w namiocie. Dla nas nie ma problemu, mamy śpiwory. W namiotach przygotowane są materace i koce.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20029.jpg]

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20028.jpg]

W barze dosiadamy się do grupy, która nas tu doprowadziła. Bułgarzy częstują nas rakiją z plastikowych butelek, oczywiście taką domowej roboty, o intensywnie żółtym kolorze. Tata kupuje u barmana dużą szklaneczkę rakii, żeby się odwdzięczyć. Przewodnik grupy trochę się krzywi, mówi że to spirytus. W plastikowym baniaku Bułgarzy wnieśli tu ze sobą świeże ogórki, pomidory, paprykę.

Przygotowują szopską sałatkę. Krają grubo pomidory, paprykę i ogórki razem ze skórką. Na koniec jedna z kobiet wyjmuje duży kawał sera i rozgniata go w dłoni prosto do naczynia. Na prymusie zaś smażą się na złocisty kolor omlety, które Bułgarzy jedzą przyprawiając je wcześniej delikatnie rozgniecionym ząbkiem czosnku. Na zewnątrz zaczyna się trochę przejaśniać. Ogrzewa nas teraz wpadające przez małe okienko słońce, a w oparach rakii rozwija się nieco podchmielona przyjaźń bułgarsko-polska.


[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20022.jpg]

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20019.jpg]

Następnego dnia zrywamy się rano. W nocy silny wiatr trochę rzucał naszym namiotem, ale udało nam się jako tako wyspać. Przy śniadaniu przy drewnianej ławeczce jakaś pani słucha radyjka. Leci angielska wersja piosenki „Parole”.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20033.jpg]

Wychodzimy o 8-mej. Mamy kłopot z odnalezieniem zbadanego już wczoraj pierwszego odcinka szlaku, bo w nocy trawa się podniosła i nie widać wydeptanej ścieżki. Idziemy komfortowo po równym i niezbyt stromo w górę.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20039.jpg]

Po 2 godzinach docieramy na przełęcz Siniwriszki Prewał. Widać stąd w oddali szczyt Sinanica, uchodzący za najpiękniejszą górę Pirinu. Jest to biała naga piramidka, rzeczywiście bardzo zgrabna i powabna.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20048.jpg]

Na przełęczy znowu  nie idziemy ku Sinanicy lecz  skręcamy w prawo, za namową bułgarskich przyjaciół. Kierując się do schroniska Wichren, zaczynamy schodzić ostro w dół. Na zboczach pionowo są „poustawiane” obok siebie wielkie płaskie głazy, jak wielkie tomiska książek na regałach. Droga choć piękna, szybko robi się męcząca. Mozolny długi marsz i ciągnąca nas w dół siła bezwładności wywołują stopniowe otępienie. Przez prawie cztery godziny cały wysiłek musimy wkładać głównie w hamowanie ciężaru ciała, nogi więc, a przede wszystkim kolana i stopy, są mocno obarczone. Ruchome kamienie obrywają się spod nóg, trzeba uważać, żeby się nie przewrócić. W podskakującym żołądku pojawia się uczucie głodu. Spomiędzy zarośli kosodrzewiny wchodzimy na siodełko. Teraz idziemy wzdłuż rzeki, wciąż po dość stromym terenie.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20051.jpg]

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20055.jpg]
Z perspektywy żaby.

W dali widnieje zielony dach jakiegoś budynku - może to już schronisko? Mijają nas z przeciwka turyści, zostaje za nimi zapach zupy, który przechował się w ich ubraniach. Tak, z pewnością schronisko już blisko.
Reply
#3
Przygoda 3.
Melnik. 2-3 godziny autobusem z Sandanski.
Zatrzymujemy się w „Rimski Most” – pensjonat i mechana, 25 leva za pokój dla 2 osób. 

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20108.jpg]

Melniska Reka, prawie wyschnięta o tej porze roku, dzieli miasto na pół. Na obu brzegach ze skał i lessowych wzgórz wyrastają domki – twierdze. Murowane wysokie fundamenty i piwnice z nasadzonym lżejszym drewnianym piętrem, zwieńczone spadzistym dachem. Gorące ciemno-żółte słońce.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20082.jpg]


W środku panuje wspaniały chłód. Wybieramy się na miasto zjeść, ale gospodyni, gdy to słyszy, od razu zaciąga nas do swojej mechany. Tu za 14 leva zjadamy pyszne kiufte i  kebabcze z frytkami i pomidorami i popijamy domowym delikatnym winem naszych gospodarzy. Na zewnątrz panuje morderczy upał, który postanawiamy przeczekać zamawiając jeszcze piwo i grając w scrabble.
Gdy już słońce wystarczająco zaszło, wychodzimy do miasta po zakupy. Niemalże przed każdym domem gospodarze wystawiają wina i konfitury własnego wyrobu. 

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20098.jpg]

Chcemy kupić trochę wina, by pochwalić się nim w Warszawie. Wybór nie jest jednak taki prosty, bo stragany są co dwa kroki i w każdym namawiają nas na degustację.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20083.jpg]

W Melniku można spotkać 2 rodzaje czerwonych wytrawnych win: Szerokie Mełniszko i Merło. To pierwsze w cenie 3 lewa za litr jest cienkie i ma słaby czerwony kolor, natomiast Merło, po 4 lewa za litr, jest ciemniejsze, bardziej zdecydowane i dojrzałe, o głębokim aromacie i smaku. 

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20086.jpg]

Po kilkunastu próbach decydujemy się na Merło i kupujemy dwie plastikowe trzylitrowe butle.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20093.jpg]

Przy końcu głównej ulicy zawijającej się w lewo i pod górę mieści się Kordopułowa Kaszta - winiarnia i muzeum urządzone w dawnej willi słynnego kupieckiego rodu Kordopulosów.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20119.jpg]


Podchodzimy, kładziemy się na murku i odpoczywamy chwilę.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20120.jpg]

Napis przy wejściu informuje po bułgarsku i po angielsku, że wstęp dla Bułgarów kosztuje 1 lewa, a dla cudzoziemców 2 lewa. Próbujemy wejść za 1 lewa. Podchodzimy więc do kasjera, sympatycznego starszego pana, i czytamy cyrylicą na głos: Bałgary odin lewa, czużdency dwa lewa – no, a Paliaki? Na co ten zaczyna się śmiać i sprzedaje nam dwa bilety po 1 lewa.
Zwiedzamy muzeum. Jest przyjemnie, bo w labiryntach  piwnic z ogromnymi beczkami panuje chłód.
Z piwnic wychodzimy do wielkiej sali, gdzie można degustować i kupić wino.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20097.jpg]

Z jednego ze stolików kiwa na nas starszy mężczyzna i zaprasza do siebie. Przysiadamy się do niego i jego znajomych, a on nam się przedstawia: okazuje się, że jest potomkiem Kordopulosów i że postanowił ugościć Polaków (zapewne usłyszał o nas od kasjera). Przynosi na stół dzbanuszek wina i zakąskę – chleb, kaszkawał (miękki żółty ser) i miseczkę z przyprawami. Rozmawiamy o podobieństwach i różnicach między Polską a Bułgarią, gospodarz wypytuje nas o zarobki i bezrobocie w Polsce. Przynosi kolejny dzbanuszek, a my nie możemy się oprzeć cudownej mieszance smaków delikatnego melnickiego wina i chleba z serem i przyprawami.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20118.jpg]

Późnym już wieczorem dziękujemy za wspaniałą gościnę i zbieramy się do naszego pensjonatu.
Następnego dnia rano wybieramy się na wycieczkę do odległego o 10 km od Melnika Monastyru Rożenskiego. To piękne miejsce, w którym można znaleźć dużo ciszy i spokoju. Dziedziniec niewielkiego dworu z XVI w. opleciony jest od wewnątrz bujną winoroślą.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20104.jpg]

Do kamiennych murów przytulają się też figowce. W maleńkiej cerkiewce, pośrodku dworu, mnich z długą czarną brodą i w czarnej sutannie święci przyniesione przez pielgrzymów ikony. Pielgrzymów jest tu sporo, bo to nie tylko obiekt turystyczny, ale też miejsce kultu religijnego.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20124.jpg]

Tymczasem na dziedzińcu francuska turystka robi mnichowi awanturę w języku angielskim, że zabrał jej kamerę (w monastyrze obowiązywał zakaz fotografowania), a nie zabrał innej osobie. Krzyczy, żeby tę drugą kamerę też skonfiskował, bo to nie fair. Mnich grozi palcem i oddaje turystce jej własność.
 Z okna jadalni na piętrze (długi drewniany stół a po bokach 2 ławy) widać schodzącą w dół w kierunku płd. zach. polną drogę.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20116.jpg]

Wydaje się, że to  właśnie nią zaplanowaliśmy  wracać do Melnika.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20096.jpg]

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20106.jpg]

Dość ciężko ją jednak odnaleźć po opuszczeniu Monastyru.
Dopiero nieco dalej od asfaltowej drogi odchodzi jakaś polna dróżka. Skręcamy w nią i idziemy przez pola i łąki. W trawie grają świerszcze, a spod nóg uskakują nam jaszczurki. Droga jest piękna, ale słońce niemiłosiernie praży. 
Po jakiejś godzinie spotykamy leżących przy drodze w cieniu trzech pastuchów wraz ze stadem kóz i owiec. Na nasz widok kozy wylęknione zrywają się na nogi i wciskają jedna w drugą, nerwowo podrygując. Czuć ciężki duszący zapach owczego sera. 
Pytamy, żeby się upewnić, czy ta droga rzeczywiście prowadzi do Melnika. Jeden z mężczyzn kiwa głową że nie, że idziemy do innej miejscowości i pokazuje ręką właściwy kierunek na Melnik. Tam, gdzie pokazuje, nie widać jednak żadnej ścieżki, więc nie odpuszczamy łatwo i dręczymy go pytaniami. Uspokaja nas, że jego kolega nas trochę podprowadzi i pokaże jak iść. Klepie po ramieniu leżącego na trawie kolegę. Ten, zdaje się, że wyrwany ze snu, podnosi się ociężale, po czym posłusznie rusza w drogę, nieporadnie drepcząc w za dużych butach. My za nim.
Jest około 13-tej, słońce o tej porze jest potężne. Pali w głowę, a jego żółto-szare światło jest tak silne, że nie można podnieść oczu. Nasz przewodnik zdejmuje koszulę i zahaczając ją sobie na jednym palcu przewiesza na ramieniu. Wystawia na diabelskie promienie swoje chude, wątłe plecy i opaloną pomarszczoną skórę. Pasek przytrzymuje na talii sporo za duże spodnie. Mimo tej całej niepozorności jest jednak dobrze zaprawiony w marszu, przemierza teren sprawnie i szybko, wytyczając szlak tylko dla niego widzialnymi dróżkami wygniecionymi w wysoko sterczącej trawie. Po 20 min. wędrówki ledwo już dotrzymujemy mu kroku. To jego terytorium, a my, z naszym wspaniałym ekwipunkiem, gdybyśmy znaleźli się tu sami, doszlibyśmy donikąd.
Po godzinie wędrówki wspinamy się na lessowe wzgórze. Tu siadamy na odpoczynek. Wyciągam z plecaka wodę, biorę pierwsza łyka, a potem częstuję naszego przewodnika. Wyciągam też i daję mu 2 batoniki. Tylko tyle możemy mu zaoferować za tę nieocenioną z naszej perspektywy przysługę. Jego zdają się zadowalać batoniki, ale chyba ich nawet nie oczekiwał. Mówi, że dalej już prosto i jest Melnik – i znowu macha ręką w mało precyzyjnym dla nas kierunku, jakby widział przez wzgórza na wylot, podczas gdy my czujemy się jak w labiryncie identycznych ścieżek, kęp traw i lessowych wzgórz. Po chwili odpoczynku wstaje jednak z nami i prowadzi nas jeszcze dalej. Wybiera jedną z kilku polnych dróżek, potem idzie na skos przez łąkę i zaczyna wspinaczkę na kolejne wzgórze. Ja idę już resztką sił, przygnieciona do ziemi operującym słońcem. Na szczycie kolejnego wzgórza kolejny odpoczynek. Mówi, że teraz już w dół i będzie Melnik. Wylewam sobie trochę wody na twarz. Policzki i uszy palą. On chętnie przyjmuje kolejny łyk wody. Tata nie chce pić, ale wmuszam w niego kilka łyków. 
Gdy wstajemy, nasz przewodnik mówi ze spokojem, że dalej już sobie poradzimy. Wydaje nam się, że to bardzo wątpliwe, ale nie mamy wyjścia. Jesteśmy bardzo wdzięczni i idziemy dalej sami. Miał jednak rację, dalsza droga wiodła już wąwozem prosto w dół, po czym wyszliśmy na zbocze nad doliną, na której przeciwległej stronie widać już było w dali znajome spadziste dachy Melnika. Nie potrafimy powiedzieć, którędy dokładnie szliśmy, prawdopodobnie nasz przewodnik zaprowadził nas na przełaj, najkrótszą drogą.
Reply
#4
Przygoda 4. 
Bansko. 
Busik należy do firmy Korso, która prowadzi przejazdy też na innych trasach.
Kierowca busika na Wichren, po wnikliwszym przyjrzeniu się, okazuje się nie mieć jednego oka. Biorąc pod uwagę, że droga po której nas wiezie, chyli się to w jedną to w drugą stronę nad przepaściami, jest to ciekawy fakt do odnotowania.
Odjazdy busika z Banska do schroniska Wichren: 8.30, 14.00, 17.00 i ze schroniska: 9.30, 15.00, 18.00.
W zeszłym  roku cały dworzec autobusowy w Bansku zmówił się, żeby nas przekonać, ze nie ma autobusów do hiża Wichren i że trzeba wziąć taxi. Ale nie daliśmy się. Na domku obok dworca jest wywieszona informacja i godziny odjazdu, żółta kartka A4 niepozorna. A zatem wniosek, nie do końca polegać na tubylcach, dobrze czasem wiedzieć więcej i drążyć, pytać kilka razy o to samo i w różnych źródłach, a nawet na własną rękę wbrew wszystkiemu zgłębiać.


[Image: BULGARIA%202009%20115.JPG]

Kolejna noc dość kiepsko przeze mnie przespana w schronisku Wichren. Głowa ciężka, gdy ją podnoszę z poduszki, boli. Jest tak już trzeci dzień, boję się, że to objaw jakiejś łagodnej choroby wysokościowej, a może po prostu kwestia migreny, z którą miewam kłopoty.

Wstajemy po 7-mej. Pogoda paskudna. Wieje, nad głowami ciężkie ciemnoszare chmury. Do schroniska Demianica, naszego dzisiejszego celu, 4 godziny. Trzeba będzie wpierw wspiąć się na przełęcz, potem pewien odcinek granią, a dalej już w dół. 
Wyruszamy, bo nie mamy innego wyjścia. Mamy tylko nadzieję, że nas bardzo nie zmoczy. Zaraz po wyjściu czeka nas przeprawa po kamieniach przez potok. Jest dość skomplikowana. Potok płynie porywiście, kamienie są śliskie i ruchome. Mamy ciężkie plecaki, a tata w wodzie od razu traci równowagę i o mało się nie przewraca, bo plecak przeważa. Postanawiam poświęcić jedną nogę, wchodzę do wody, drugą sięgam do najbliższego kamienia i chwiejąc się z ciężkim plecakiem, przechodzę. Zostawiam plecak i wracam po plecak Taty. Na koniec przechodzi sam Tata.
Po przejściu paru metrów spotykamy na drugim brzegu bułgarskich przewodników, z którymi wcześniej dotarliśmy do Spano Pole. To bardzo miłe spotkanie. Wyruszyli z samego rana z Sinanicy i już są prawie w Wichrenie. Reszta grupy jeszcze smacznie śpi hen daleko za przełęczą. Pytamy ich o pogodę na górze. Mówią, że są ciężkie chmury, ale póki co nie ma burzy. Może padać, może być grad. Może być wszystko dobrze. Wolimy się trzymać tego ostatniego.
Widać na skale pierwsze oznaczenia naszego szlaku, wcześniej oznakowania były niejasne bądź ich nie było. Teraz wspinamy się bardzo ładnie oznakowanym trawersem, od czasu do czasu wychodzimy na małą halę bądź siodełko, gdzie strasznie wieje. Silny wiatr i coraz gęstsze szare chmury wywołują we mnie uczucie niepokoju i strach. Stopniowo robię się też głodna i zmęczona. Nie ma jednak czasu na postój, trzeba jak najszybciej dotrzeć na przełęcz, zanim pogoda zepsuje się na dobre. Wyciągam znad głowy przygotowanego w plecaku batonika musli. Idąc, przeżuwam go i połykam między wdechami, starając się nie zakłócać oddechu. Po drodze spotykamy parę Duńczyków, którzy potem jednak znikają gdzieś daleko w tyle. 
Dalej na zmianę mijamy się z grupą trzech Bułgarów. Rozmawia się dobrze po angielsku. Idziemy w niedalekiej od siebie odległości, to dobrze, czuję się przez to trochę bezpieczniej. Dlaczego? Chyba liczę na ewentualny przyrost mądrości, zdrowego rozsądku, doświadczenia i fizycznej siły w większej grupie. Niestety z tyłu zaczyna być już słychać pierwsze grzmoty gdzieś na szczytach po drugiej stronie doliny. Jest za późno żeby się teraz cofać do schroniska, burza ściga nas przecież od tyłu, trzeba więc jak najszybciej przejść przez przełęcz a potem uciekać w dół, żeby burza nie złapała nas na grani, co byłoby niebezpieczne.
Przełęcz okazuje się niespodziewanie blisko. Widoki z niej są piękne - na Jeziora Bynderiszkie i główną grań - ale huśtające się nad nami bałwany zakłócają ich podziwianie. Trzeba jak najszybciej zejść na dół i zanurzyć się w kosodrzewinie, by nie prowokować grzmotów, które z pewnością szybciej niż później do nas dotrą. 
Udaje nam się zejść z grani suchą stopą, ale wędrówka po niższych partiach wcale nie okazuje się taka prosta, głównie ze względu na niewyraźne oznakowania. Schodzimy razem z trójką Bułgarów. Z czasem dogania nas deszcz i zaczyna huczeć nad naszymi głowami. Idziemy już głównie lasem, ale często wychodzimy też na polany, czyli płaską otwartą przestrzeń, a dokoła nas wciąż błyska.
Bez względu na obiektywną ocenę niebezpieczeństwa w takiej sytuacji marsz w ulewnym deszczu i wśród silnych grzmotów nie jest doświadczeniem przyjemnym. Mimo że idziemy już stosunkowo nisko i prawie cały czas zanurzeni w lesie, droga dłuży się w nieskończoność. Gdzieś niedaleko powinno już być schronisko, a my wciąż trawersujemy przez las i kolejne zakręty nie odsłaniają nic nowego oprócz gęstwiny drzew
Wreszcie gubimy szlak. Choć szliśmy cały czas wydawałoby się jedyną możliwą drogą, już jakiś czas temu przestały się pojawiać na drzewach oznakowania. Cofamy się pospiesznie, cali już przemoczeni, i szukamy ostatniego oznakowania. Powtarzamy tę samą drogę w dół, ale nic się nie zmienia. Trójka Bułgarów jest tak samo zdezorientowana jak my. Idziemy dalej do przodu uważnie się rozglądając.
Nagle wychodzimy na usłaną wielkimi głazami drogę-rynnę. Droga, którą przyszliśmy przecina ją i wiedzie w górę, i tam na drzewach pojawiają się wreszcie dawno już niewidziane przez nas oznakowania. Nieustający deszcz i grzmoty nad nami utrudniają komunikację i nie pozwalają się skoncentrować nad wyborem drogi.
Bułgarzy i Tata od razu pchają się pod górę. Mi tymczasem nie chce się wierzyć, żebyśmy teraz jeszcze mieli się wspinać. Na kamienistej drodze-rynnie dostrzegam końskie odchody. Nagle przypomina mi się, że w schronisku Demianica, w którym byliśmy w zeszłym roku, gospodarze mieli konia pociągowego. To zatem musi być właściwa droga do schroniska. Mam jednak kłopoty z przekonaniem czterech zdecydowanych facetów, że to moja droga jest dobra, a nie ich. Nie wiem co robić, ale jestem zdeterminowana, żeby jednak iść po kamieniach w dół. Mówię więc, żeby robili co chcą, ja idę sama. I szybko zaczynam gnać drogą w dół, nie oglądając się na nich, marząc o tym, żeby wreszcie już dotrzeć do schroniska. Tata nie może mnie przecież zostawić, idzie ze mną. Po około 5 minutach odsłaniają się wreszcie przed nami spadziste dachy, wyczekiwane schronisko. Wbiegamy do budynku wymęczeni i przemoczeni, czym prędzej zrzucamy z siebie cieknące wodą kurtki i plecaki. Parę minut po nas dociera trójka Bułgarów.
Pytamy o nocleg, dostajemy spanie w pokoju kilkunastoosobowym – 7 leva/os.. Jakiś czas później stopniowo docierają kolejne grupy przemokniętych wędrowców. Metalowa płyta pieca w sali z barem oblegana jest przez cieknące wodą górskie buty. Z pieca bije ciepło, które jest tu teraz chyba najbardziej wartościowym dobrem. Nad piecem wiszą kurtki, bluzy, spodnie i niezliczone pary skarpet. Oto obraz nędzy i rozpaczy. Sztywne przemoknięte skarpety, ciężko naznaczone wysiłkiem swych właścicieli.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20059.jpg]

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20050.jpg]

Plecaki i prawie wszystko w nich też mamy kompletnie przemoczone. Pożyczam tacie parę krótkich spodenek, które się jakoś sucho uchowały, bo nie ma w czym chodzić. Buty się suszą, na dwie osoby mamy teraz tylko jedną parę klapek (oszczędność miejsca w plecaku). Jak jedna osoba zamawia jedzenie albo piwo, druga musi siedzieć przy stole z nogami w górze. 
Gospodarze w schronisku są bardzo sympatyczni i życzliwi. Wzięli nasze przemoczone śpiwory do kuchni, żeby się tam wysuszyły przed nocą. Wieczorem wszystkie stoły są już obsadzone tymi, którzy nie mają się w co ubrać, by pójść dalej i zamierzają tu nocować. Tli się bardzo słabe światło lampy, a za oknem już całkiem ciemno i wciąż trwa ulewa. W środku unosi się piękny, delikatny zapach popijanych rakiji i zielonych ogórków skrajanych na sałatkę szopską. Starsze Bułgarki kilka stolików dalej zaczynają śpiewać ludowe piosenki, a z czasem pojawia się na parkiecie pierwsza para i tańczy do ich rytmu.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20058.jpg]

Nagle gdzieś za plecami słyszymy znajomo brzmiące słowa. To Czesi, ale rozmawiający po polsku. Dorotka jest z czeskiego Cieszyna i studiuje w Krakowie i właśnie uczy Martina, swojego chłopaka, polskiego. Przesympatyczni. Opowiadamy sobie swoje przygody i wypytujemy się skąd przyszliśmy i gdzie idziemy. Częstujemy się nawzajem jedzeniem, po kilku dniach w drodze cudzy prowiant stanowi przyjemne urozmaicenie własnych zupek, kiełbas i chleba. Potem zaczynamy grać razem w scrabble, po polsku. Dorotka z Martinem długo myślą nad każdym słowem, ale idzie im nieźle, dajemy im trochę fory. Pijemy kolejne rakije. Idziemy spać później niż zwykle.

[Image: Wielcy%20Podroznicy%20w%20Bulgarii%20054.jpg]
Reply
#5
Przygoda 5.
Schronisko Wichren.
Którędy naprawdę idzie szlak z Wichrena do Demianicy?
Dlaczego zbłądziliśmy w zeszłym roku?
Postanowiliśmy to zbadać.
I doszliśmy do takiego wniosku.
Konia z rzędem temu, kto potrafi kierując się drogowskazami przy schronisku Wichren trafić na szlak do schroniska Demianica. Mieliśmy z tym spore problemy w zeszłym roku, nie umiemy się połapać także w tym roku „ na sucho” czysto teoretycznie. Na słupie wszystkie strzałki z oznakowaniami wskazują prosto,


[Image: DSC_7380.jpg]

lecz później na kamieniach widać już tylko szlak żółty i niebieski. Tymczasem do Demianicy powinno się iść szlakiem zielonym i wpierw przeprawić się na drugą strunę rzeki czyli kierować się w lewo. Początek szlaku zielonego po długich poszukiwaniach znaleźliśmy na schodku przy kawiarni. Prowadzi w górę , a zaraz potem mostem przez rzekę. Nasza ogólna refleksja nie tylko z tego miejsca jest taka, że oznaczenia te montowane były przez kogoś zezowatego.
Droga ze schroniska Wichren do schroniska Demianica jest przepiękna widokowo przy dobrej pogodzie. Szliśmy nią 2 i 3 lata temu, ale gęste chmury, mgła i wreszcie burza zakłóciły nam podziwianie widoków. O 6. rano niebo jest częściowo zachmurzone, prognozy zapowiadały na dziś „przejaśnienia”. To bardzo ciekawy sposób podawania informacji o stanie rzeczy, widzenie szklanki do połowy pełnej a nie pustej. Wyruszyliśmy więc pełni dobrych myśli, że dojdziemy do celu suchą stopą. Wyjście na szlak ze schroniska nie sprawia nam problemu, zbadaliśmy go rok temu. Obchodzimy budkę z kawiarnią i zaraz widać mostek,

[Image: P7250097.JPG]

przez który przechodzimy i już jesteśmy na szlaku. Robimy  krótką sesję zdjęciową z górami w tle.


[Image: P7250099.JPG]

[Image: P7250100.JPG]

[Image: P7250103.JPG]

Po ok. 2 godzinach jesteśmy na rozwidleniu szlaków czerwonego i zielonego. Krótki postój na drugie śniadanie, i nagle słyszymy znajomy głos – Tomek z Małgosią wracają z przełęczy Winiarska Porta. Małgosi typ urody – blondynka, duże błyszczące oczy i szeroki wyraźny uśmiech – to ideał urody Taty.
Robimy sobie wszyscy jeszcze jedno pamiątkowe zdjęcie na tle znaku wskazującego rozwidlenie szlaków i jeszcze raz żegnamy się, życząc sobie szerokiej drogi.

Wspinamy się na przełęcz, wraz z wysokością zagęszcza się też mgła, wzmaga wiatr. Niebo całe w szarych chmurach, gdzieniegdzie rzeczywiście zdarzają się przejaśnienia. Udaje nam się załapać na ładne widoki na Wichren, Hwojnati Wrych i Graniten. Podejście na przełęcz jest dość ciężkie, bo strome, w dodatku dziś idziemy z całym dobytkiem na plecach. Z każdym zakosem wydaje się nam, że już za chwilę dojdziemy na przełęcz, ale za jednym wzniesieniem odkrywa się następne i następne. Wreszcie jednak dochodzimy, na przełęczy wieje lodowaty wiatr, nacierają chmury. Robimy szybko zdjęcia, zrzucamy z siebie na chwilę plecaki, żeby plecy odpoczęły, i zaraz potem ruszamy dalej bo jest tu zimno.
Za przełęczą idziemy jeszcze jakiś czas granią, a potem już, dosyć stromo, w dół. Po drodze mamy piękne widoki na Jeziora Bynderiszkie w dole, a jakiś czas później przechodzimy obok jez. Górnego i Rybnego.

[Image: P7250105.JPG]


[Image: P7250117.JPG]

[Image: P7250119.JPG]

Tu jakiś turysta stoi z wędką, mówi jednak, że nie biorą.

[Image: P7250126.JPG]

 Okolica jest tu przepiękna, jakby jakiś tajemniczy mikroświat odcięty od świata. Jeziora, potoki snujące się meandrami między soczystym zielonym mchem i trawą. Kosodrzewina , limby (5 igieł z jednego krótkopędu), bogactwo górskich odmian kwiatów. W powietrzu mieszają się aromaty ziół. Z niebieskich kwiatuszków rosnących tu w górach można przyrządzić pyszny czaj. Tym całym pięknym i soczystym krajobrazem nie mogliśmy się cieszyć, gdy gnaliśmy przed burzą.

[Image: P7250128.JPG]

[Image: P7250135.JPG]

[Image: P7250143.JPG]

Do Demianicy dochodzimy suchutką stopą przed 16-tą. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany.
Następnego dnia wędrówkę zaczynamy przy ładnej, słonecznej pogodzie. Idziemy w kierunku jeziora Tewno szlakiem żółto-zielono-niebieskim, potem odbijamy żółtym do schroniska Bezbog. Przechodzimy przez wąską przełęcz Samodiwska Porta, a potem rozległe siodło Bezbożki Prewał. Cały czas mamy piękne widoki na poszarpane granie i jeziora. Za jeziorem Bezbog widać już wielkie schronisko, z góry przypominające piramidę.
Dochodzimy tam dość późno, zmęczeni i bardzo głodni. Dostajemy pokój w budynku. Na parterze odkrywamy dużą salę restauracyjną, w niej nakryte stoły, ale nic się poza tym nie dzieje. Pukamy do drewnianego okienka, z którego wychyla się kucharz i mówi, że teraz będzie jadła wycieczka, i żebyśmy przyszli za pół godziny. Przychodzimy za pół godziny, a ten znowu nas odsyła, więc zaczynamy się niecierpliwić. Gdy po raz kolejny próbuje nas zbyć, robimy raban u gospodarza schroniska, ale ten mówi, że nic na to nie poradzi, wycieczka ma pierwszeństwo.
Po pewnym czasie dowiadujemy się od innych turystów, że 100 metrów dalej znajdziemy bar z grillem. Prawie biegniemy, a tam szeroki wybór grillowanych mięs - parżoła, kebapcze, kjufte, no i nieodzowna sałatka szopska oraz zimne piwo, a wszystko to bez kolejki, po ludzku, kapitalistycznie. Niczego więcej nam w tej chwili nie potrzeba.
Rano zjeżdżamy wyciągiem krzesełkowym do schroniska Goce Dełczew, gdzie cena dla cudzoziemców jest dwukrotnie wyższa niż dla „swoich”. Tutaj należy wtrącić kilka zdań o tak zwanym „apartheidzie cenowym”, z którym często można się spotkać w Bułgarii. W górach i nad morzem ceny dla zagranicznych gości są kilka razy wyższe niż dla Bułgarów. Dotyczy to noclegów w schroniskach, przejazdów wyciągami, wejść do muzeów i zabytków, a nawet pamiątek na straganach. Wolne od tych różnic są zaś bilety za przejazdy pociągami i autobusami. W restauracjach - może dlatego, że mówiliśmy zawsze po rosyjsku – dotychczas nie spotkaliśmy się z osobnymi cenami dla obcokrajowców, ale słyszałem, że w knajpkach nad Morzem Czarnym cudzoziemcy płacą więcej, i że nawet jadłospisy podają różne ceny w zależności od tego, czy są napisane po bułgarsku, czy po angielsku. Podwójne ceny usprawiedliwia się oczywiście niską stopą życiową mieszkańców Bułgarii. Rzeczywiście, wypytany przez Tatę emeryt w Kostencu, mówił, że jego emerytura wynosi niecałe 200 lewa miesięcznie. Na dłuższą metę jednak Bułgarzy chyba stracą na polityce podwójnych cen, bo turyści, poszukujący tanich miejsc, mogą zacząć wybierać inne kraje.
Na dole, przy stacji wyciągu, stoi budka z pamiątkami – jakimiś zupełnie nie związanymi z górami i do tego drogimi. Sprzedawca oferuje nam przejazd swoim samochodem do Dobriniszte za 30 lewa. Dziękujemy mu i ruszamy w dalszą drogę pieszo. Zostajemy wynagrodzeni - udaje nam się złapać stopa, co oznacza, że podróżujemy za darmo.
Reply
#6
Przygoda 6.
Schronisko Demianica.
Przed snem biorę dwie aspiryny, na wszelki wypadek. Od oddychania zimnym powietrzem wysoko w górach drapie mnie w gardle, trochę się też wyziębiłam. Noc zapowiada się zimna, wszyscy trochę się trzęsiemy. Chowamy się, solidnie poubierani, do śpiworów, przykrywamy kocami. W nocy budzi mnie jednak zimno, które dociera do wnętrza śpiwora przez otwór na twarz. Zarzucam na głowę kurtkę. Przy okazji przewracam się na drugi bok – jest to skomplikowana operacja, trzeba to zrobić tak, by różne warstwy, w które się opatuliłam nie zsunęły się z łóżka. Wyjmuję też zatyczkę z jednego ucha i przekładam do drugiego, tego, na którym nie będę leżeć. O 6-tej rano okazuje się, że jesteśmy w chmurach, w dodatku leje. Śpimy więc dalej i wstajemy o 8-mej. Tym razem na niebie są już przejaśnienia.
Na budynku wisi tablica z trasami.

[Image: P7250149.JPG]

Szykujemy się już na dzień odpoczynku, ewentualnie zejdziemy do Banska na obiad (2 godziny w dół i potem 3 w górę). 
Po śniadaniu i kawie niebo kusi nas jednak coraz większymi połaciami błękitu, żeby iść w górę. Kusi nas też jak zwykle Grażynka. Wypytujemy jeszcze w schronisku o wiadomości na temat pogody. Bułgarski przewodnik z małą grupką mówi, że możemy iść z nimi, idą w tym samym kierunku. Dzisiejsza droga to według naszych kalkulacji ponad 3 godziny, czyli z plecakami może być około 6-ciu. Cały czas prowadzi wysoko w góry aż do schronu Tewno Ezero 2512 m, więc gdybyśmy wpadli w złą pogodę, nie będzie odwrotu. 
To, że możemy podłączyć się do grupy dodaje nam otuchy, wyruszamy. Szybko jednak okazuje się, że z ciężkimi plecakami na grzbietach nie nadążamy za skaczącymi jak sarenki po kamieniach młodymi Bułgarkami, które nie muszą nic dźwigać. Idziemy swoim tempem.

[Image: P7260159.JPG]

[Image: P7260163.JPG]

Już po pół godzinie czuję duże zmęczenie, lekko kręci mi się w głowie. Stajemy więc na parę minut, by napić się wody i posilić jakimś batonikiem. (Do bidonu z wodą wrzuciliśmy dwie pastylki Plusz-Activ, dobry patent na długą drogę). 
Za jakiś czas do polany, na której się zatrzymaliśmy, docierają 3 konie objuczone ciężkimi skrzyniami i beczkami, wypełnionymi zapewne prowiantem dla schronu, a z nimi dwóch górali. Zapewne zmierzają w stronę schronu Tewno.

[Image: P7260168.JPG]

[Image: P7260169.JPG]

[Image: P7260171.JPG]

Ruszamy za nimi, okazuje się, że mamy mniej więcej podobne tempo – my też jesteśmy objuczeni ciężkim bagażem. Przy takich silnych zwierzętach musi być bezpiecznie. Gdy droga zaczyna się ostro wznosić, konie okazują się mieć nad nami przewagę w walce z wysokością. Ale zależy nam, żeby nie stracić do nich odległości, więc – ponieważ idę pierwsza – narzucam szybkie tempo. Przez ponad pół godziny idziemy stromizną która waha się między 15 a 30 stopni kąta nachylenia. Z ciężkim 20 kg plecakiem i szybkim tempem szybko spalam zapasy ze śniadania i postoju. Ale jestem zaparta jak nigdy, ciągnę żwawo w górę, głośno oddychając ustami. W pewnym momencie zaczynam już iść automatycznie, świadomość, z jej wszystkimi wahaniami i problemami z motywacją, wyłącza się, a silne, zdeterminowane mięśnie nóg i płuca ciągną do przodu. Siła, jaką w sobie w tym momencie odkrywam, daje mi dużo satysfakcji. W głowie kwitnie wielka i odkrywcza myśl (typowa aktywność umysłu w czasie długiej wędrówki w rozrzedzonym powietrzu), że być silnym i wielkim może być jakimś sposobem na osiągnięcie szczęścia i że może warto właśnie na tym skupić się w życiu. Wychodzimy na małą kotlinę, gdzie teren jest już równy. Górale mówią, żebyśmy szli dalej niebieskim szlakiem, oni zaś odbijają w lewo, nie wiemy dokąd.
Ruszamy dalej sami, ale już po kilku minutach, okazuje się, że musimy uzupełnić intensywnie zużytą przed chwilą energię, czyli odpocząć. Przysiadamy na kamieniach na parę minut, a gdy ruszamy, znowu dochodzą nasi towarzysze podróży. Zauważamy jednak, że skrzynie już są puste. Pokazuję na nie i pytam: A te... astawili? Na co mężczyźni kiwają że tak i pytają czy chcemy wrzucić na konie swoje plecaki. Hoho! Jasne że chcemy!

[Image: P7260182.JPG]

[Image: P7260183.JPG]

[Image: P7260184.JPG]

Zrzucamy z siebie kilogramy, które przybijają nas do ziemi i rzucamy na jednego z koni. Nawet nie chcę myśleć, co biedaczek sobie myśli o 60 kg, które znowu musi dźwigać. Bez plecaków czujemy się jakby nagle przestała działać grawitacja.
Teraz nie suniemy, ale niemalże fruniemy po szlaku. Przed nami zaś dzielnie kroczą po górskich ścieżkach konie i wytyczają dalszą drogę.


[Image: P7260185.JPG]

[Image: P7260187.JPG]

[Image: P7260190.JPG]

[Image: P7260191.JPG]

[Image: P7260193.JPG]

Wejście na przełęcz jest bardzo strome, wchodzi się kamienistymi zakosami. Z plecakiem byłoby to niezmiernie męczące, szczęście że, niczym himalaiści, mamy teraz swoich Szerpów.
Reply
#7
[Image: P7260194.JPG]

[Image: P7260195.JPG]

[Image: P7260197.JPG]

[Image: P7260198.JPG]
Czerwony szlak to droga do schroniska Wichren bardzo trudna.

[Image: P7260199.JPG]
Te łańcuchy po naszej prawej to droga Wichren – Tewno Ezero.

Dochodzimy do przełęczy, stąd wpierw ścieżką nieco w dół a potem po równym dochodzi się w 20 – 30 minut do schronu Tewno Ezero położonego nad jeziorem Tewno.
Już widać schron.

[Image: P7260201.JPG]

[Image: P7260202.JPG]

[Image: P7260230.JPG]

[Image: P7260203.JPG]
Są już nasze koniki.

Jesteśmy w rozłożystej kotlinie otoczonej przez wierzchołki gór, część z nich jest zaśnieżona. Widać tu: Momin Wrych, Kralew Dwor, Małką Kamenicę, Kameniszką Kuklę, Kamenicę.

[Image: 100%20Tewno.jpg]

[Image: 104%20Tewno.jpg]

[Image: 106%20Tewno.jpg]

[Image: P7260213.JPG]
Reply
#8
Schron jest mały, ale niesamowicie przytulny, zadbany, czysty.
Podłogi schronu wysłane są dywanami, przed wejściem zostawia się buty przed drzwiami.

[Image: P7260208.JPG]

Panuje tu wspaniała atmosfera. W głównym budynku na dole jest kuchnia i sala.

[Image: 114%20Tewno.jpg]
Sala jeszcze pusta.

[Image: 116%20Tewno.jpg]
Szatnia.

[Image: 120%20Tewno.jpg]
Miejsce na buty.

A  na górze jest sypialnia na 30 osób (na każdego przypada 1 m kw.).

[Image: 82%20Tewno.jpg]

[Image: 83%20Tewno%20.jpg]

Oprócz głównego budynku  są  namioty

[Image: 92%20Tewno.jpg]

i jeden bungalow – a w nim haftowane żółte poduszeczki i wszystko miniaturowych rozmiarów jak w domku dla krasnoludków.

[Image: P7260205.JPG]

[Image: 87%20Tewno.jpg]

[Image: 91%20Tewno.jpg]

Wybieramy spanie w dużej sali na poddaszu, boimy się zimna w małym domeczku. Przy dwóch dużych stołach spędzamy resztę dnia.

[Image: 128Tewno.jpg]

[Image: 117%20Tewno.jpg]

O 22.30 jest cisza nocna.

[Image: 111%20Tewno.jpg]

Zanim jednak zapadnie, wieczór upaja się opowieściami  przybyszy z najróżniejszych stron świata o przebytych szlakach, głośnym śmiechem i zabawą, wznoszonymi toastami, pozdrowieniami, i, czego nie może zabraknąć, deklaracjami międzynarodowej przyjaźni. Występują m.in.: samotnie podróżujący Niemiec inżynier o twarzy św. Franciszka, młode belgijskie małżeństwo -  on  niedoszły filozof (nie skończył studiów, jak wnioskuję głównie z lenistwa), szef kuchni, a teraz ceniony w Brukseli hydraulik konkurencja dla robotnika z Polski, wielka grupa Serbów - okulary, dostojne i inteligentne twarze, znają języki, na inne narody słowiańskie, a może jedynie południowo-słowiańskie, zdają się patrzeć z pewnym poczuciem wyższości, tajemniczy to naród. [Image: 126%20Tewno.jpg]
Reply
#9
Następnego dnia na śniadanie zjadamy pyszne racuchy, wielkie i gorące, prosto z pieca, z pyszną jagodową konfiturą. Już o 4-tej nad ranem czuć było z kuchni smakowite zapachy, gospodarze schroniska wstali wcześniej, żeby przygotować sycący posiłek dla wędrowców. 
Wypytujemy o początkowy odcinek drogi, szlakiem żółtym do rozwidlenia. Boimy się, że może to być trudny kawałek grani i z plecakiem nie damy rady przejść. Okazuje się jednak, że jest dość prosty - idziemy.

[Image: P7270240.JPG][Image: P7270241.JPG]

W pewnym momencie, na odcinku po wielkich białych głazach gubimy szlak. Takie głazy potrafią być zdradliwe. Nigdy nie wiadomo, czy ścieżka, która przez nie wiedzie, została rzeczywiście ułożona, czy jest tylko halucynacją. Dopóki trzyma się człowiek szlaku sprawa zawsze wydaje się łatwa. Ale czasem wystarczy na chwilę jedynie stracić koncentrację, spojrzeć w inną stronę, by droga przez głazy stała się nagle jedynie gruzowiskiem wielkich kamieni, z których wszystkie wyglądają tak samo, a pośród nich nie widać żadnych śladów poprzednich wędrowców.

[Image: P7270243.JPG]

[Image: P7270244.JPG]

Rozłączamy się więc na chwilę i bez plecaków szukamy następnego żółtego oznaczenia drogi. Jedna osoba wraca do ostatniego widzianego znaku, żeby go pilnować. Trwa to wszystko jakiś czas, ale nie można w takich sytuacjach ryzykować. Trochę po skałkach, wąskich lejach przedzieramy się dalej do przodu.

[Image: P7270249.JPG]

[Image: P7270261.JPG]

Dalej już niebieskim szlakiem, ścieżką w dół. Na dużych obszarach teren jest bardzo podmokły.
Docieramy do stada pasących się krów, pilnowanych przez psy pasterskie. Te są najwyraźniej spragnione towarzystwa, a jednocześnie dobrze już obeznane w biznesie, wiedzą, czego się można spodziewać po turystach, jeśli zamiast ich obszczekiwać okaże się im trochę sympatii. Mały szczeniaczek nie chce nas puścić, wymusza kolejne pieszczoty, liczy też na coś do jedzenia, ale nie jesteśmy tacy naiwni.

[Image: 140%20T-K.jpg]

[Image: 141T-K.jpg]

[Image: 145%20T-K.jpg]

[Image: P7270260.JPG]

Idąca za nami bułgarska grupa niestety się taka okazuje, bo wieczorem docierają do naszego schroniska, Begowica (dawniej Kamenica), z małą puchatą niespodzianką. Niewiele też się przejmują faktem, że pasterski szczeniak opuścił swoich panów i powędrował z nimi w doliny. Nie wiemy, co się potem dokładnie z nim stało, mam nadzieje, że na drugi dzień ktoś go w schronisku przynajmniej nakarmił.
Reply
#10
Przygoda 7.
Schronisko Wichren.
W hiży Wichren szybko zjadamy śniadanie i ruszamy na Wichren - 3 godziny drogi. Wysokość jest znaczna, około 2000 m, a mamy się jeszcze wznieść o prawie kolejny tysiąc. W dodatku od samego początku szlak wiedzie bardzo stromo. 

[Image: 100_0846.jpg]

Szybko dochodzimy do przełęczy.

[Image: BULGARIA%202009%20119.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20120.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20121.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20127.JPG]

Droga od przełęczy na Wichren przy dobrej pogodzie jest łatwiejsza niż ta przy samym schronisku.

[Image: BULGARIA%202009%20132.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20138.JPG]
Z dala widzimy wysoko na stoku krowę. Myślimy, że to jakiś cud.

[Image: BULGARIA%202009%20145.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20151.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20152.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20153.JPG]

[Image: BULGARIA%202009%20160.JPG]
Reply




Users browsing this thread: 1 Guest(s)