14-05-2020, 01:02
Świadomi, że za kilka dni będzie już koniec wakacji, jeszcze korzystamy z plaży, „podpieramy palmę” bo to jedyny cień a upał wielki. Robimy popołudniową wycieczkę na drugi koniec wyspy. W braku lokalnego środka transportu i wypożyczalni rowerów, wynajmujemy motorynki. Nikt z nas nie umie ich prowadzić ale po instruktażu udało się pojechać. Wejście do Garrafan National Park jest płatne. Skalisty cypel zawiera zespół luksusowych hoteli, restauracji, sklepów i kawałek plaży. Najwiekszą atrakcją jest odgrodzony sztachetami od morza basen gdzie można popływać sobie z olbrzymimi żółwiami w przerwach popijając kosztowne koktajle.
Ostatecznie odpływamy wieczornym statkiem do Cancunu i udajemy się do hotelu, możliwie niezbyt drogiego. Jest wspaniały, małe trawiaste, zielone patio z fontanną po środku, pokoje z wentylatorami a patron pięknie śpiewa i przygrywa na gitarze.
Szukamy przystępnej cenowo restauracji, wokół jest wszystko dla zaspokojenia gustów bogatych klientów amerykańskich; luksusowe hotele, klimatyzowane sklepy (w 1985 to rzadkość), drogie restauracje. W efekcie jemy w małym self-service.
Ostatecznie odpływamy wieczornym statkiem do Cancunu i udajemy się do hotelu, możliwie niezbyt drogiego. Jest wspaniały, małe trawiaste, zielone patio z fontanną po środku, pokoje z wentylatorami a patron pięknie śpiewa i przygrywa na gitarze.
Szukamy przystępnej cenowo restauracji, wokół jest wszystko dla zaspokojenia gustów bogatych klientów amerykańskich; luksusowe hotele, klimatyzowane sklepy (w 1985 to rzadkość), drogie restauracje. W efekcie jemy w małym self-service.