forumbis.voyageforum.pl  -  Forum miłośników podróży, relacje, fotografie, porady
Nomadowanie w Namibii - Printable Version

+- forumbis.voyageforum.pl - Forum miłośników podróży, relacje, fotografie, porady (https://forumbis.voyageforum.pl)
+-- Forum: Kronika podróżników (https://forumbis.voyageforum.pl/forumdisplay.php?fid=23)
+--- Forum: Półkula południowa (https://forumbis.voyageforum.pl/forumdisplay.php?fid=59)
+--- Thread: Nomadowanie w Namibii (/showthread.php?tid=34)

Pages: 1 2


Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Od paru lat mieliśmy „umówione spotkanie” z pewnym lwem w parku Etosha... a to oznaczało, że w  roku 2006 wypadło pojechać do Namibii !

Od kilku tygodni przeglądam ceny biletów lotniczych w internecie... wreszcie znajduję bilet na 2 osoby (tam i z powrotem) za przystępną cenę w sierpniu, terminie zależnym, niestety, od mojego cholerycznego pracodawcy, który zgodził się wreszcie na mój urlop. Lecimy do Cape Town w RPA, gdzie w okolicy mieszkają znajomi, zawsze gotowi na nasze przyjęcie. Lotnisko wita nas gęstymi chmurami i drobnym deszczem, a gdzie afrykańskie słońce ? Zarezerwowany samochód czeka na parkingu – nie zapomnij – tu ruch jest lewostronny !

[Image: Namibia001.jpg]

Taka nasza wyprawa na inny kontynent wymagała przetransportowania drogą lotniczą prawie 20 kg naszego sprzętu kampingowego i różnych drobiazgów, które sprawiają nam przyjemność w podróży, oczywiście nie zabieramy ani stołu ani krzesełek bo w takie są wyposażone miejscowe kampingi. Na wszelki wypadek mamy do siedzenia nadmuchiwane poduszki. Na czas tak długiej wyprawy nie chcemy korzystać z wypożyczonego sprzętu na miejscu.
Po kilku dniach pobytu i wycieczek po okolicy; do Cape Town, do Simon’s Town, gdzie jest fabryka-szlifiernia-muzeum pól-szlachetnych kamieni (można sobie uzbierać woreczk za niewielką opłatą), do Boulders do rezerwatu pingwinów i na Przylądek Dobrej Nadzieji. Najbardziej południowy kraniec Afryki – Cap Aghulas jest niedaleko, ale tam już byliśmy w czasie poprzedniej podróży...
Po zrobieniu koniecznych zapasów w supermarkietach (tu alkohol kupuje się w osobnym), w aptece i zapakowaniu samochodu, ruszamy w drogę szosą N7 na północ RPA. Ledwo zdążamy przed 17-tą do sklepu przy drodze...aby zakupić worek doskonałych pomarańczy i torebki różnych suszonych owoców, prosto z fermy.

Sierpień w Europie to środek albo koniec lata ale to zaledwie wczesne przedwiośnie na południu Afryki. O zmroku zajeżdżamy na kamping Caravan Park w Springbok. Temperatura bliska zera, mój podróżniczy zegarek schowany w cieple rękawa nie ma odwagi pokazać prawdziwej temperatury. Stawiamy namiot na jednym z wolnych dużych placów z kranem i obetonowanym indywidualnym grilem (taki braai to normalka tutaj).
Nie jesteśmy tu sami, wokół kilka namiotów, kręcący się ludzie to z wyglądu emeryci z wnuczkami, niska temperatura im nie przeszkadza? Wypada przystosować się, zasiadamy do kolacji przy gościnnym grupowym stole, bo tu jest światło. Ręce przymarzają do kuchenki, stosujemy rozgrzewacz w postaci doskonałego wina południowoafrykanskiego z winnic w okolicy Stellenbosch. Noc jest gwiaździsta i bardzo lodowata.
Rano budzi nas słońce na kryształowo przezroczystym niebie. Ostatnie zakupy w Nababeep, paliwo, pobranie pieniędzy z dystrybutora i dojeżdżamy do granicy na rzece Oranje.

Na ścianach budynku granicznego wiszą jeszcze plakaty po dopiero co opanowanej epmidemii choroby polio czyli Hayne Medina.
Mamy wszelkie wymagane szczepienia: polio-tetanos, żółtaczkę.., na ewentualną malarię zapas pigułek. Sprawna odprawa, obowiązkowa opłata i ...wjeżdżamy do Namibii. Przestawiamy zegarki, zyskaliśmy godzinkę.

Namibii nie można mierzyć europejską miarą. Główna asfaltowa droga szybkiego ruchu B1 przecina kraj z południa na północ i krzyżuje kilka podobnych dróg asfaltowanych, prowadzących do głównych miast. Pozostałe drogi, a takich jest większość, to szerokie szutrówki o różnym stopniu utrzymania, a te mniej ważne pełne są wybojów, dziur, mają częste brody na rzadkich jednak rzekach, nie wspominając o tych piaszczystych czy kamienistych, dostępnych tylko dla samochodów o napędzie 4 x 4.
Miasteczka zaznaczone na mapie, według naszych europejskich przyzwyczajeń, zasługiwałyby najwyżej na miano wioski z małym sklepikiem i kioskiem piwnym.
Odległości między miastami liczy się w dziesiątkach, a raczej setkach kilometrów, często można jechać wiele godzin i prędzej spotkać jakieś dzikie zwierzę niż człowieka, a horyzont niezakłócony żadną działalnością człowieka wydaje się tak odległy, że aż nieosiągalny.

[Image: Namibia008.jpg]

Oczywiście w takich warunkach należy zawsze zrobić zapas paliwa, wody i żywności gdy tylko jest to możliwe.
Porozumieć się można po angielsku, poziom zależy od pozycji socjalnej rozmówcy, po afrikanersku, czyli w języku wywodzącym się od pionierów holenderskich, w języku któregoś z plemion lub ...na migi i z uśmiechem.

Pierwsze zatrzymanie, po 150 km, w Grunau; jest tu kilka domów, stacja kolejowa, stacja paliw, Country House pełniący rolę hotelu, restauracji i baru a wokół pustka. Po piaszczystej drodze przejeżdża czerwona ciężarówka „coca coli” i niknie na horyzoncie w tumanach kurzu.

[Image: Namibia004.jpg] 

Po południu, 160 km dalej, koło Keetemanshoop skręcamy na żwirówkę do Koes i już po 14 km osiągamy fermę Gariganus oferujacą hotel, restaurację i kamping.
Mamy jeszcze czas na piwo bo o godz. 16 jest....pora karmienia gepardów. Prowadzą nas do siatkowego ogrodzenia, dwa „duże koty” już niecierpliwe chodzą w prawo i w lewo, zaglądam im w pomarańczowe oczy, jeden robi dziwny, bardzo ludzki, pytający grymas: „gdzie mój obiad ?!”. Po chwili pracowniczka fermy otwiera bramę, możemy wejść, gepardy dostają każdy swoją porcję i nie zwracają na nas najmniejszej uwagi, możemy podejść bardzo blisko, fotografować je ile chcemy a nawet pogłaskać. Potem wychodzimy za ogrodzenie fermy z drugiej strony, jesteśmy trochę zdezorientowani..., po chwili drobnym truchtem od strony sawanny nadbiega inny gepard, spogląda na nas, dostaje też swoją porcję i szybko odbiega prawie ocierając się o mnie. Jesteśmy jak zahipnotyzowani.
Dopiero po chwili możemy zainteresować się norką dużej rodziny surikatów, wykopaną w piasku. Jeden z nich siedzi na tylnych łapkach pilnie nadsłuchując i rozglądając się, po chwili wychodzą z norki matki z małymi, które zabawnie figlują.
Po fermie włóczy się jeszcze stary guziec (warthog), przyzwyczajony do drapania po grzbiecie oraz duża czerwona antylopa, bardziej płochliwa.

[Image: Etosha-(26).jpg]

[Image: Namibia006.jpg]

O zachodzie słońca idziemy oglądać i fotografować las kokerboomów, dziwacznych drzew porastający okoliczne wzgórza. Jest to drzewiasty rodzaj aloesu, osiągający 8 –10 m wysokości o masywnym szarym pniu, parasolowatej koronie z twardymi liśćmi. Spacerujemy wśród kokerboomów obserwując ich zaskakujące formy.

[Image: Namibia007.jpg]

[Image: Namibia009.jpg]

[Image: Namibia010.jpg]

[Image: Namibia011.jpg]

Na noc zostajemy na kampingu. Miejsca wiele, do najbliższych sąsiadów jest kilkanaście metrów, stoły i siedzenia zrobione są z kamieni, miejsce na ognisko w metalowym kręgu, gorąca woda w łazienkach. Noc bardzo zimna pod bezchmurnym, wygwieżdżonym niebem, podziwiamy Krzyż Południa i inne, nieznane gwiazdozbiory.
Koło fermy jest też rezerwat Geant’s Playground, z niewysokimi skałkami bazaltowymi. Na nich grzeją się w słońcu góralki (dassie), zwierzątka wielkości królika o wielkich brzuchach i małych uszkach.

[Image: Namibia012.jpg]

[Image: Namibia013.jpg]

[Image: Namibia014.jpg]

góralik (dassie)

[Image: dassie.jpg]

Opuszczamy skałki, kokerboomy i góraliki. Wracamy na B-1, szosa prowadzi prosto na północ, samochodów bardzo mało, jesteśmy prawie sami a to zachęca do szybkiej jazdy, zbyt szybkiej, kończącej się zatrzymaniem przez policję koło Mariental. Prawdopodobnie jest tu stały posterunek-pułapka. Trzeba udać się na posterunek policji w mieście i opłcić mandat, okolo 25 euro. Korzystamy z pobytu w mieście i wpadamy na piwo do hotel – lodge.
Niedaleko na północ od Mariental droga przebiega koło Hadrap Dam Game Park – niewielki park rezerwat, oaza zieloności nad sztucznym jeziorem zalewowym. Można tu już spotkać większość zwierząt afrykańskich, zanocować na kampingu lub w bungalowach, zrobić kilka wycieczek pieszych a przynajmniej zatrzymać się na piknik
( wymagana mała opłata za wejście).
Autostrada ma siatkowe płoty po obu stronach, za jednym z nich widzimy antylopę kudu, szykuje się do przejścia ?

Wieczorem dojeżdżamy do Windhoek, stolicy Namibii, (prawie 800 km od granicy z RPA) na wjeździe wita nas duże stado małp...., potem kontrola policyjna, sprawdzająca wszystkie samochody wjeżdżające do miasta. Mamy wrażenie, że po sprawdzeniu paszportów pan policjant na coś czeka ale widząc nasze naiwne miny, rezygnuje. Szukamy, znanego już z poprzedniej podróży hotelu w północno-wschodniej części miasta, niedaleko restauracji Joe’s Beerhouse. Trudno o wolne miejsca, trafiamy do Eros Pension: pokoj 2–os, łazienka, telewizor, lodówka, elektryczny czajnik i saszetki kawy i herbaty w pokoju, w cenę wliczone jest poranne, obfite śniadanie z wielkim wyborem produktów.


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Po około godzinie jesteśmy w Okahandja, miasteczko na skrzyżowaniu ważnych dróg, oaza komercjalna, można tu kupić wszystkie artykuły pierwszej potrzeby i niektóre tej drugiej. Są sklepy, hotele i miejsce pod namiot przy klubie hippicznym. Przy wjeździe do miasta od strony Windhoeku i Swakopmundu są targowiska z licznymi straganami, gdzie można kupić wszelkie afrykańskie wyroby rękodzielnicze, te zrobione z artyzmem i te tylko dla turystów. Ceny rozdmuchane prze liczne grupy wycieczkowe przywożone tu stadami na zakupy, na kilkanaście minut. My mamy czas, oglądamy, wybieramy, targujemy się, wypytujemy o życie mieszkanców.
W okolicy jest pokazowa farma, którą można zwiedzać, panie noszą kolorowe stroje Herero, w sadzawce moczy się kilka krokodyli, można karmić strusie garściami ziaren kukurydzy a nawet przejechać się na nich, o ile uda się go dosiąść ! Próbowaliśmy w 2001 r. (siniaki już zeszły).

Każdego roku, 26 sierpnia (lub w najbliższy weekend) jest tu obchodzone święto upamiętniające walki pomiędzy plemionami Herero i Nama oraz kolonizatorami niemieckimi. W ten dzień każdy ubiera się jak tylko może, aby jak najbardziej militarnie i czerwono. Wojskowi w kompletnych mundurach z czerwonymi wyłogami jadą na koniach, inni idą pieszo, niesione są czerwone sztandary z podobiznami zwierząt. Właściwie jest to rewia fragmentów umundurowania wszystkich armii świata, są nawet wojenne skóry zulu. Kobiety występują w strojach tradycyjnych (z XIX w.), długich, fałdzistych spódnicach, gorsetach i z charakterystycznymi zawojami na głowach. Pochód udaje się do grobu Williama Meherero, szefa czerwonych Herero. Mieliśmy okazję obserwowac ich przemarsz.
Herero zieloni organizują podobny pochód około 11 czerwca.

[Image: Namibia017.jpg]

[Image: Namibia018.jpg]

[Image: Namibia019.jpg]

[Image: Namibia020.jpg]

[Image: Namibia022.jpg]

[Image: Namibia021.jpg]

[Image: Namibia023.jpg]

[Image: Namibia024.jpg]


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Dążymy ciągle na północ, należy pamiętać że tutaj w południe słońce zajmuje pozycję właśnie na północy ale wschód i zachód obsługuje już normalnie a nasze europejskie busole nie chcą działać.
Skończyły się wzgórza, teren jest płaski aż po horyzont, czasem ożywiony przez wysoką termitierę z czerwonawej ziemi.
Na 30 km przed Otiwarongo skręcamy na wsch, w dali rysuje się masyw Waterbergu. Po 40 km zaczyna się szeroka żwirówka, potem, po 15 km drogi gruntowej jesteśmy przed budynkiem parku narodowego.

[Image: Namibia015.jpg]

[Image: Namibia016.jpg]

Opłacamy wejście (w Namibii wejście do wszystkich parków narodowych jest płatne, taryfa pobytowa dzienna plus noclegi), rozstawiamy namiot pod drzewami, jest kran, braai i lampa, stołu brak. Zdążamy jeszcze zrobić spacer u podnóża skał szlakiem „Kambazembi walk”, tu rozkleja się jeden z naszych wysłużonych butów do górskich wędrówek, kawałek sznurka ratuje sytuację ale jeszcze nie domyślamy się co nas czeka... Widzieliśmy wiele ptaków, mangustę, tropy jakichś niewielkich zwierząt i już wracając, tuż przed zmrokiem (godz 18) parę małych antylop kliperspring.
 
Następnego dnia wstajemy wcześnie, uprzejme ptaszki „umyły” nam talerze ale i zostawiły swoje ślady obecności.... Śniadanie i wyruszamy na szlak „Mountain View” prowadzący na szczyt tego skalistego masywu z różowego piaskowca. Droga nie jest zbyt trudna, miejscami niewielka ekspozycja, pnie drzew zawalające ścieżkę, ostre głazy ale jaka panorama z góry! Delektujemy się tym prawie księżycowym pejzażem. Aby pójść we wsch. część masywu należy otrzymać płatne pozwolenie w dyrekcji parku i opłacić noclegi w schronach. Schodzimy inną drogą i tu następny but odmawia posłuszeństwa, zgodnie ze słowami piosenki: „odeszły podeszwy, zostały się wierzchy...” znowu radzimy sobie sznurkiem, do sklejenia przystąpimy wieczorem w obozie ale to zdarzenie komplikuje nasz przyszły wycieczkowy program.
Wracając, widzimy te małe antylopy, może nawet te same ?
Niedaleko jest cmentarz poległych w walkach w pocz. XX w., znajdujemy 2 nazwiska polskie.

[Image: Namibia025.jpg]

termitiery, nieco rozmyte przez deszcze

[Image: Namibia026.jpg]

Powrót na B1, przejazd przez Otiwarongo i do Outjo na ostatnie zakupy przed wjazdem do rozległego parku narodowego Etosha. Zakupy i zapasy w supermarkiecie „OKfoods” dobrze zaopatrzonym i w innych sklepach, bierzemy też zapas biltongu – suszone połcie mięsa, według tradycji pierwszych osadników europejskich, pocięte w cienkie płatki, zapas paliwa, zapas pieniążków bo w parku nie ma banku a prawie wszędzie trzeba płacić gotówką.

Park narodowy Etosha, wymarzona, wyśniona nocami Etosha, gdy domowy kocur tulący się pomrukując do nas, w łóżku w nocy, przybierał w snach kształty leoparda. To tu oczekuje nas „nasz” lew.
Brama wjazdowa Anderssona, sprawdzanie dokumentów, pokazujemy potwierdzenie naszej rezerwacji (pobyt i kamping), dokonane w dyrekcji parku w Windhoeku (można też rezerwować przez internet ale), opłata pobytowa. Dozwolona szybkość to najwyżej 60 km/godz, oczywiście nie wolno wysiadać z samochodu, to zbyt niebezpieczne, lew nie śpi!
Jesteśmy już około 450 km na północ od stolicy kraju. Spędzimy tu tydzień.
Są tu 3 kampingi; Okaukuejo, Halali i Namoutoni (oddalone jeden od drugiego o okolo 70 km), z bungalowami, restauracjami, sklepami, stacją paliw, pływalnią itp. Na noc ich bramy są zamykane bo po zachodzie słońca żaden turysta nie ma prawa przebywać na „wolności”, pewnie ze względu na bezpieczeństwo dzikich zwierząt.

Już po paru kilometrach od bramy wjazdowej widać pomiędzy niewysokimi drzewami, szereg antylop impala, idących powoli do wodopoju, jest póżne popołudnie, z drugiej strony nadchodzi podobny szereg kudu i gnu, kręcimy głowami na prawo i lewo, w oddali widać jeszcze nadchodzące zebry. Taki widok zaskakuje nas i zadziwia. Z towarzyszących nam samochodów turystów nieprzerwanie słychąc trzask migawek aparatów fotograficznych. Uśmiechamy się, bo wiemy, że to jest dopiero preludium, że dalej, jutro, można zobaczyć więcej takich zwierząt i zrobić dużo lepsze zdjęcia.

Zaczynamy od Okaukuejo, stanowiska na namioty niezbyt ciekawe, dużo kurzu, nie wszystkie mają stoły ale obok jest, dobrze widoczne pomiędzy bungalowami jeziorko, stąd widać ogromne sylwetki słoni, pędzimy zobaczyć nie zważając że namiot nie do końca rozbity. Gdyby nie siatkowe ogrodzenie i zwały kamieni sięgnęłyby do nas trąbami.
Póżniej przychodzą żyrafy i 2 nosorożce. W nocy pohukuje sowa a między namiotami biega szakal.
W każdej z części parku można spotkać inne zwierzęta. Najpierw eksplorujemy zachodnią partię , w kierunku Okondeka, tutaj obfitują gnu - szare, brodate, z zaokrąglonymi rogami, nie mają wyglądu rączej antylopy, sprawiają wrażenie starców. Widzimy całe ich stada idące gęsiego, jednak dość daleko od drogi, trafiają się też strusie.
Robimy wycieczki po okolicznych, dozwolonych drogach, wokół nas harcują sympatyczne wiewiórki ziemne, nakrywające się puszystym ogonkiem przed słońcem.

[Image: Etosha-(4).jpg]

[Image: Etosha-(11).jpg]

[Image: wiew.jpg]

[Image: wiewiora.jpg]

Przez południową część parku jedziemy do Halali, strefa jest drzewiasta, porośnięta niewysokimi mopanami o bardzo twardym drewnie lub cienkimi akacjami, które właśnie kwitną żółtymi pęczkami kwiatków, to przysmak dla każdej żyrafy. Po drodze mijamy duże stada zebr, wcale nie są płochliwe, wprost przeciwnie, okupują drogę, nie pozwalając przejechać, są tak blisko że aż „nie mieszczą” się w obiektywie. Często wyskakuje na drogę stado springboków - małych antylop z brązowym paskiem wzdłuż boku. W Olifanbad, zgodnie z obiecującą nazwą jest grupa słoni, korzystają z bardzo małego jeziorka, bardzo się rozpychając. Spotykamy też duże stada jasnobrązowych antylop impala o długich cienkich, zakrzywionych rogach i innych większych, „czerwonych”, o brunatnej sierści i dziwacznie skręconych rogach.

zebrowy strajk okupacyjny : my chcemy przejścia "po zebrach"

[Image: Etosha-(3).jpg]

[Image: Etosha-(2).jpg]

[Image: Etosha-(16).jpg]

[Image: Etosha-(23).jpg]

[Image: Etosha-(1).jpg]

Z auta nie wolno wysiadać i mimo, że żaden strażnik nie pilnuje, ten zakaz jest przestrzegany, bo cóż znaczy pieszy pomiędzy kopytami znanych z nieprzewidzianego zachowania zebr czy masywnymi nogami słoni. Do zrobienia zdjęć wystarczy opuścić boczną szybę, usiąść na drzwiach i ustawić aparat wyposażony w zoom na dachu na małym statywie, ale to nie zwalnia od zachowania ostrożności.

Kamping Halali położony jest w terenie lekko pagórkowatym, bardzo rozległy, poszczególne partie na planie nieregularnym, połączone ścieżkami jakby wydeptanymi w sawannie przez słonie. Stosując naszą europejską logikę łatwo się pogubić między namiotem a wodopojem dla zwierząt.
Tu miejsca na namioty są dużo wygodniejsze, stoły, ławy, braai i lepsze sanitariaty. Zmrok zapada wcześnie i bardzo szybko, wchodząc na chwilę do łazienki jeszcze za dnia, zdarza się wyjść już pociemku co bardzo dezorientuje.
Wieczorną krzataninę przy kolacji przerywa nam donośne, powtarzające się trąbienie... na trąbie słonia. Pędzimy do wodopoju, jest stado słoni, jeden stoi na kamienistym cyplu i pije, pije, pije, ten z tyłu czeka, przestępując zabawnie z nogi na nogę i próbuje go wypchnąć. Ta scena trwa bardzo długo. Tu jest zwyczaj spędzania połowy, conajmniej, nocy właśnie obserwując oświetlony wodopój z góry, ze stoku z zainstalowanymi ławkami, siedząc wygodnie i w ciszy, mimo zimna.

[Image: Etosha-(9).jpg]

[Image: Etosha-(10).jpg] 

[Image: Etosha-(24).jpg]


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Conocnymi gośćmi są stada słoni, zebr, kudu - antylop o kręconych rogach, szarym tułowiu z kilkoma białymi paskami. Czasem przychodzą też lwice lub przebiegnie szakal. Pewnej nocy obserwujemy pojedynek słonia z nosorożcem ponieważ ci sąsiedzi nie lubią się zbytnio i to nie słoń wygrał, raczej dał za wygraną, dla świętego spokoju, mimo że słoni było...39 !. Nosorożec zajął się, niedwuznacznie, swoją panią nosorożcową i już nie przeszkadzał słoniom. Kiedyś w nocy przyszedł leopard, próbując napić się z zachowaniem całej ostrożności, co wyglądało zabawnie bo nie chciał zbliżyć się za bardzo do wody a będąc w przysiadzie i wyciągając daleko szyję trudno mu było pić.
Zdarzają się też noce, gdy jedynymi gośćmi są wielka sowa i króliczek.

[Image: Etosha-(29).jpg]

[Image: Etosha-(28).jpg]

[Image: Etosha-(30).jpg]

Rano przychodzą zebry, zawsze w dużym stadzie i kudu bardziej samodzielne.

pan i pani żyrafowie

[Image: girafes2.jpg]

Dnie poświęcamy na objazd zachodniej części Etoshy. Ponieważ znamy troszeczkę topografię parku, wiemy gdzie i jakich zwierząt można się spodziewać. Zresztą o szczególnie ciekawym wydarzeniu informują inni turyści w mijanych samochodach.
Sueda i Salvadora, na wsch. od Halali to dobre miejsca na lwy, widzieliśmy ich tu 13, niestety dość daleko i pod słońce, bezużyteczne z fotograficznego punktu widzenia. Tego ranka jest ich 7, rozłożone leniwie na brzegu suchego jeziora Pan, zajmującego olbrzymią powierzchnię parku od północy. Są jednak zbyt daleko.

[Image: Etosha-(22).jpg]

[Image: Etosha-(21).jpg]

Lwy udało nam się zobaczyć później. Koło sztucznego stawu w Goas grupa zebr jest wyraźnie poddenerwowana, oryxy – jasne antylopy o podpalanych nóżkach i bardzo długich, cienkich, prostych rogach nie odważają się podejść do wody i springboki też trzymają się z daleka. Pomiędzy laskiem a wodą, za zwalonym, grubym pniem rozłożyły się lwy, jest ich 5. Ten piąty to wyraźnie grzywiasty samiec. Lwy jak to lwy, nie wykazują wielkiej aktywności ale w pewnym momencie samiec wstaje, ciągnie samicę do wody, piją razem, potem odchodzą i dokonują tego przewidywanego aktu, niestety chowając się za tym grubym pniem.
Któregoś dnia na głównej drodze parku panuje wyraźne poruszenie między autami turystów i wieść głosi, że są lwy w Nebrowni. Przybywamy akurat na spektakl, 5 młodych samców wyleguje się w trawie, niedopuszczając innych zwierząt do wodopoju. Z nerwów, zebry tupią nogami, oryxy biją się z oryxami, springboki nadsłuchują i co chwila zrywają się do krótkiego biegu całym stadem. Na dodatek nadchodzi słon. Wreszcie lwy podnoszą się, wykonują mały spacer leciutkim truchtem, co powoduje ucieczkę innych zwierząt, potem wracają na swoje pozycje.

[Image: Etosha-(19).jpg]

[Image: Etosha-(20).jpg]

Pewnego ranka wołają nas podekscytowani Włosi z sąsiedniego namiotu, przeżywamy przemarsz miodożerów (rateli), niewielkich ssaków (pół metra bez ogona) na krótkich nóżkach i o ostrych zębach, bardzo żarłoczne, nie wolno ich głaskać ani karmić bo mogą odgryść palec, mimo że wyglądają sympatycznie. Biegną tak szybko że nie zdążam sięgnąć po aparat.

Innym razem, przy Chudob jesteśmy w trakcie obserwacji kilku kudu przy wodopoju i żyraf śmiesznie zginających przednie nogi aby napić się wody, oraz „tańca” żyrafich samców, okładających się szyjami w walce o samicę o pieknych, czarnych oczach, nie zważając na możliwość złamania sobie szyji, a tu nadchodzi stado słonic z małymi słonikami, razem 25 sztuk. Wchodzą do wody, ochlapują się, obrzucają błotem, popychają, inne zwierzęta uciekają natychmiast.

[Image: Etosha-(27).jpg]

[Image: Etosha-(12).jpg]

[Image: Etosha-(13).jpg]

[Image: Etosha-(18).jpg]

Na ścieżkach parku łatwo też dać się zaskoczyć znienacka przez ktorąś z mniejszych antylop, hienę lub samotnego likaona.
Wracając już o zmroku, wybiegają nam na drogę dwa szakale i spóźniamy się trochę na zamknięcie bramy, wartujący strażnik musi otwierać specjalnie dla nas.

Na takim tropieniu zwierząt upływają dni w Etoshy, oczywiście im pobyt dłuższy tym więcej szans na spotkanie zwierząt. Mimo dwukrotnego tam pobytu i spędzeniu wielu dni nie udało nam się jednak zobaczyć ani gepardów, ani servala czy karakala.

Kiedyś wieczorem, dzieci pracowników parku, uczące się w tutejszej szkole zorganizowały wieczór muzyki i tańca. Zagrały bębny, dzieci śpiewały, tańczyły, spektakl trwał długo bo każdy miał swoje solo.

[Image: Etosha-(5).jpg]

[Image: Etosha-(6).jpg]

[Image: Etosha-(14).jpg]

[Image: Etosha-(15).jpg]

Kamping Namoutoni usytuowany w dawnym forcie na wsch. krańcu parku, w „żyrafim” regionie jest najmniej ciekawy, przynajmniej dla nas, znajduje się blisko szos prowadzących do Angoli, Botswany i przez Kapriwi do Zambii, to tu zajeżdżają autokary z wycieczkowiczami na obiad do restauracji i aby rzucić chociaż okiem na sprinboki, guźce i żyrafy. Wracajac z niego brzegiem suchego teraz jeziora też natrafiamy na żyrafy i 3 goniące się guźce, a w korycie wyschniętej rzeki na jedną hienę.
Tu, w gorący słoneczny dzień można zaobserwować „fata morganę” w postaci szerokiego stawu obramowanego kopulastymi krzakami.

[Image: Etosha-(7).jpg]

[Image: Etosha-(25).jpg]

[Image: Etosha-(17).jpg]

Nadszedł nasz dzień wyjazdu, jeszcze na koniec przed bramą Anderssona zaglądamy do Ombika, w malutkim oczku wodnym usiłują wypluskać się trzy słonie, obok jakby z politowaniem patrzy na to grupa brodatych gnu.


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Zaplanowaliśmy zrobić zakupy w odległym o 115 km Outjo ale dzisiaj jest sobota, południe już minęło i wszystkie markiety, z wyjątkiem jednego marnego są pozamykane. Udaje nam się kupić większość potrzebnych rzeczy, brakuje tylko biltongu, suszonych owoców i kawałka mięsnego na wieczorne grilowanie. Szosa C 40 do Kamanjab jest pusta, na 155 km mijamy zaledwie kilka samochodów i w miasteczku też już wszystko pozamykane, funkcjonuje tylko stacja benzynowa i jej mały sklepik.
Za 3 km dalej, w stronę Palmwag jest kamping, jesteśmy jedynymi gośćmi, to dla nas otwierają bar pod palmową strzechą i dla nas grzeją wodę do łazienek w pomysłowym piecu – szeroka wysoka rura-komin, na dole ruszt z polanami drewna, komin spiralnie obiega w wewnątrz cienka rurka w której grzeje się woda, po 10 min już bierzemy gorący prysznic.
Kamping wyposażony jest w stoły i ławy z czerwonych, płaskich płyt kamiennych. Restauracja nie działa ale sprzedają nam mrożone, ogromne T-bone.
W niedzielę, jedziemy dalej drogą C 35 w przebudowie, kawałkami jest już asfalt ale brakuje poboczy, stojące maszyny spowalniają przejazd. Jedziemy wzdłuż zachodniej granicy Etoshy zagrodzonej siatkowym płotem. Często drogę przebiegają guźce, zarówno w jedną jak i w drugą stronę, widocznie mają swoje tajemne dziury w płocie.

Nagrobki wodzów

[Image: Namibia091.jpg]

Przekraczamy „granicę weterynaryjną”, oznacza to, że mięso bydła pasącego się dalej na północ nie ma stempelka gwarancji bo pasie się byle gdzie, zjada byle co i nie ma zgodności z normami. Jest tu posterunek policyjny sprawdzający samochody. Mijamy kilka wiosek z małymi domkami, najczęściej na planie kwadratu a nie koła, ustawionymi w krąg, w osadzie zawsze jest chruściana zagroda dla bydła. Dość szybko pokonujemy 250 km do Opuwo, ponieważ ostatni odcinek drogi od skrzyżowania z C 35 jest już właśnie wyasfaltowany (2006).
W Opuwo, część sklepów jest otwarta ale nie te z alkoholem (w Namibii jest zakaz sprzedawania alkoholu w soboty i niedziele, aby nikt nie przepijał od razu swojej tygodniówki), choć „kluby alkoholowe” (konsumpcja na miejscu) są otwarte.
Zatrzymujemy się na kampingu Kunene Village, droga do niego wprawdzie prowadzi przez podmiejską osadę, niezbyt czystą z otwartym ściekiem, w której sąsiadują Himby i Herero, tak przecież różniące się. Sam kamping jest ładnie zadbany i dobrze wyposażony, od uprzejmej barmanki otrzymujemy wszelkie informacje. Stawiamy namiot obok grupy Francuzów a niedaleko Włochów.

Na ulicach Opuwo ruch jest znaczny, szczególnie pieszy. Spacerują Himby, panie osobno, zwykle po dwie, starsza i młodsza z dziećmi, ubrane w charakterystyczne skórzane, krótkie spódniczki z futerkiem, piersi gołe, na szyji specyficzne naszyjniki, na głowach ozdoba, ze skóry niby „diadem”. Panie, dzieci, ich ubrania i ozdoby wysmarowane są brunatną pastą ze sproszkowanej okry zmieszanej z tłuszczem zwierzęcym. Wyglądają bardzo ładnie i bardzo egzotycznie. Panowie chodzą osobno i przeważnie pojedynczo, mają krótkie spódniczki przewiązane w pasie a z przodu małe, bardzo ładne plisowane fartuszki, najczęściej białe i chusty ciasno zawiązane na głowach. Pomiędzy nimi, chodzą grupami panie Herero, w długich, bardzo fałdzistych sukniach i rogatych zawojach na głowie (wyjaśniono nam, że aby chusta tak sie trzymała, wkładają w nią zrolowaną gazetę). Pomiędzy nimi są oczywiście osoby ubrane zupełnie po europejsku i także europejscy turyści. Największe zgromadzenie jest w małym centrum komercjalnym, na skrzyżowaniu, między stacją benzynową, bankiem z dystrybutorem pieniążków a supermarkietem OKfoods. Kobiety i dziewczynki sprzedają bardzo ładne naszyjniki i bransoletki z kości z prostym geometrycznym ale bardzo egzotycznym deseniem.
Robimy zapasy żywności, paliwa i jedziemy dalej na północ, czeka nas 200 km kiepskiej żwirówki.

[Image: Namibia034.jpg]

[Image: Namibia035.jpg]

[Image: Namibia036.jpg]

Okolica wyraźnie zmieniła charakter, jeżeli widać jakieś ślady bytności ludzi to są one rzadkie; położone dość daleko od drogi okrągłe, kopulaste domostwa z suchych gałęzi obłożonych gliną za szerokimi płotkami z kolczastych gałęzi akacjowych aby bydło nie uciekało, oraz stada szczupłych krów i byków spacerujacych majestatycznie po drodze. Dalej puste teraz, School Village w Epembe i dopiero w Okongwati na skrzyżowaniu jest kilka improwizowanych straganów z wyrobami Himbów.
Po długim targu kupujemy tradycyjny naszyjnik z dużą muszlą i metalowymi koralikami-nakrętkami, wysmarowany okrą. Tutaj droga już przypomina piaskownicę i wiele samochodów ma problemy z przejazdem, my też ale są tu uczynni popychacze, którym jednak trzeba dać jakieś wynagrodzenie, domagają się pieniędzy a potem zadawalają się paczką herbatników, owocami i butelką wody.
Pustkowie jest tylko pozorne, ludzie tu podróżują dużo i autostop świetnie działa. Już mamy w samochodzie pana urzędnika z teczką, pana starszego w czapce, któremu się spieszy, jakiegoś studenta dobrze mówiącego po angielsku i 12-letnią dziewczynkę, bardzo rozgarniętą i wygadaną, która wraca do domu i jeszcze wepchnął się jakiś chłopak. Trochę ciasno ale za to doskonała okazja do poznania kraju i ich obyczajów, wypytania o wiele rzeczy.

Epupa to rozległa osada Himbów nad graniczną z Angola, rzeką Kunene, obok malowniczych wodospadów o nazwie Epupa Falls, wysokich na 40 m. Są tu dwa kampingi, wybieramy ten plemienny, mniej komfortowy ale bardziej egzotyczny i tańszy. Miejsca pod palmami makalani, przeznaczone na namioty mają ławy z bali drewnianych, braai, krany a nawet zlewozmywaki (na wysokości 1,3 m nad ziemia ?), Toalety i prysznice też są egzotyczne; szkielet drewniany a ścianki z mat palmowych i chyba pozostałości jakiś rozprutych worków, jednak mają spłuczkę i papier, prysznice są podobne, a drzwi stanowią jakieś plecionki, woda grzana na słońcu w wysokich czarnych zbiornikach leci bardzo gorąca, światła brak bo i po co ? Jest nawet mały sklep gdzie pozwalają nam korzystać z lodówki.

[Image: Namibia041.jpg]

Zdążamy jeszcze zrobić przed wieczorem spacer do wodospadu i na górkę obok, skąd dobrze widać Angolę.

[Image: Namibia039.jpg]

[Image: Namibia038.jpg]

[Image: Namibia037.jpg]

Następnego dnia umawiamy przewodnika na spacer na krokodyle. Pan Himba mówi dobrym angielskim, nosi przydługie dżinsy i poliestrową sportową koszulkę piłkarską, ale ma porządne buty do wędrówek. Próbuje szybkiego marszu, po pół godzinie, stwierdzając że wcale nie zostajemy w tyle, zaczyna maszerować normalnie.
Przechodzimy przez wioskę z chatami o ścianach z wysuszonej gliny na drewnianym szkielecie za ogrodzeniem, mijamy posterunek policji i skręcamy nad rzekę. Ścieżek jest pełno i w różnych kierunkach, łatwo się pogubić, zauważamy jednak, że droga znaczona jest kamyczkami układanymi na rozwidlających się gałęziach drzew, są drzewa które mają więcej kamyków niż liści.
W rzadkim gaju nad wodą grasuje stado niewielkich, dość płochliwych małp. Tu odkleja się kolejna podeszwa, tym razem od mojego buta, wyciągam sznurek, nasz przewodnik w minutę podwiązuje ją bardzo przemyślnym systemem, pozwalającym potem na szybkie odwiązanie jej jednym ruchem. Już wiem, że te buty nie zobaczą nigdy Europy, uwolniony limit wagowy wypełnią „suweniry”.
Trochę dalej zatrzymujemy się nad rzeką, przewodnik, który przez cały czas z dumą niesie naszą lunetę, jakby to byla oznaka władzy, szuka dla nas krokodyli, wreszcie dostrzega jednego, ledwo widocznego na przeciwległym, płaskim brzegu, nieruchoma bestia, nawet nie raczy ruszyć ogonem ani pyska otworzyć.
Po południu spacerujemy po wsi, obserwując Himby, szczególnie kobiety z dziećmi a one...robią to samo.

[Image: Namibia040.jpg]

Spotkani tu turyści a szczególnie miejscowy kierowca turystycznego autobusu stanowczo odradzają nam drogę do Rucany wzdłuż rzeki przez Zebra Mountains, jest wiele bardzo ostrych kamieni, które z łatwością przebijają opony. Pozostaje powrót tę samą drogą przez „piaskownicę” w Okongwati. Gdy do niej dojeżdżamy, grupa chłopców na drodze proponuje nam inną drogę i obiecuje pomoc gdy się zakopiemy, czemu nie, zgadzamy się. Droga jest zdecydowanie lepsza ale w pewnym miejscu ma przejazd przez szerokie, piaszczyste koryto suchej rzeki i historia powtarza się. Chłopcy popychają, nawet nacinają gałęzi aby podłożyć pod koła. Trwa to dosyć długo, nadbiegają posiłki ze wsi, wreszcie osiągamy drugi brzeg, teraz trzeba „płacić”, po długim targu dostają paczkę ciasteczek, butelkę wody, koszulkę, i stare klapki, bo oczywiście chcieliby wszystko z samochodu co tylko zobaczą, na szczęście mamy wszystko w torebkach plastikowych i nie wiele mogą wypatrzyć. 

[Image: Namibia043.jpg]

[Image: Namibia044.jpg]

[Image: Namibia045.jpg]

 W Epembe skręcamy na północ do Kunene River Lodge nad brzegiem tej samej granicznej rzeki, płynącej tu szerokim korytem. Droga jest bardzo zła, pokonujemy przejazd przez szeroką ale bardzo płytką rzeczkę, dalej już są bardzo wielkie koleiny, dziury, trudno to nazwać drogą. Para Anglików prowadzi tu kamping, jest możliwość popływania łódką. Dziś jesteśmy jedynymi gośćmi. Stawiamy namiot na najlepszym miejscu na cyplu nad rzeką pod olbrzymim, rozłorzystm drzewem, budzimy tym gromadę nietoperzy. Rano czarne ptaszydła tylko czychają na naszą jajecznicę, pozwalamy im wyczyścić talerze.

[Image: Namibia042.jpg]

Odtąd będziemy jechać już zawsze na południe. W drodze do Opuwo mijamy liczne stada bydła spacerujące sobie samopas, są pośród nich piękne byki.

[Image: Namibia046.jpg]

[Image: Namibia047.jpg]

[Image: Namibia048.jpg]


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 11-03-2019

Od Opuwo do Sesfontain (130 km szutrówki) droga prowadzi przez górzysty teren porośnięty baobabami, niektóre są bardzo potężne, młodsze, zaledwie 2-metrowe już mają grube pnie z cieniutkimi gałązkami na górze, właśnie kwitną na biało.
Pokonujemy przełęcz Joubert Pass, podjazd jest ostro do góry a zjazd na południe wyjątkowo stromy, prawie pionowy, nawet jest wyasfaltowany. A na dole leży wywrócony przed chwilą busik. Ze środka przez stłuczone szyby gramoli się właściciel, rosły Afrikaaner i dwóch ciemnoskórych. Kierowca tłumaczy w języku anglo-afrikaans z akcentem trudnym do zrozumienia, że nic się nie stało, że jechał za szybko i już...

[Image: Namibia049.jpg]

[Image: Namibia050.jpg]

[Image: Namibia051.jpg]

[Image: Namibia052.jpg]

Do Sesfontein docieramy o zmroku zapadającym szybko jak kurtyna w teatrze. Mała osada; stacja paliw, kilka domków, sklep z artykułami naprawdę tylko pierwszej potrzeby. W starym forcie jest hotel i kamping pod palmami. Teren jak klepisko pełne kurzu, betonowe podesty jako stoły i przy każdym stanowisku wielki braai.
Dalej jedziemy przez „łyse” kopulaste góry, wokół pustka, jedyne urozmaicenie to przejazd przez błotnistą rzekę i spotkane stado kilku strusi. Palmwag to piękna oaza, z pięknym hotelem Palmwag Lodge w tutejszym stylu, basenem, restauracją i pięknym barem w ogrodzie nad rzeką, blisko ścieżki słoni. Ceny tutejsze też są „piękne”, więc pozwalamy sobie tylko na piwo.

[Image: Namibia053.jpg]

[Image: Namibia033.jpg]

[Image: Namibia056.jpg]

[Image: Namibia054.jpg]

[Image: Namibia055.jpg]


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 12-03-2019

Po 40 km mamy skrzyżowanie z drogą Khorixas – Torra Bay, wybieramy kierunek wschodni aby dojechać doTwyfelfontein z rysunkami na skałach.

W czasie poprzedniej podróży po Namibii, pojechaliśmy w  kierunku zachodnim, na Szkieletowe Wybrzeże, objęte parkiem narodowym. Na bramce wjazdowej, (wjazdy dozwolone tylko do godz 15), należy wypełnić formularz i uiścić opłatę.
Wjechaliśmy...o 14.55. Zaraz zauważamy stado springkobów i kilka oryxów. Potem jedziemy dość długo a morza nie widać ?

[Image: Namibia057.jpg]

[Image: Namibia058.jpg]

Po 50 km jest, brzeg niezbyt wysoki z mniejszych i większych, szarych otoczaków, obmywany falami, poruszanymi przez lodowaty wiatr, kilka leżących lwów morskich o gęstym płowym futrze (otaries) ucieka do wody na nasz widok.

[Image: Namibia059.jpg]

W Torra Bay, małej letniskowej osadzie, teraz (jest sierpień czyli tutejszy okres zimowy) nie ma nic i nikogo a my mamy jakoś mało paliwa, jest wieczor i nie odważamy się jechać aż do najbliższego miasta, Swakopmundu za 330 km, nie licząc malutkiego Hanties Bay za 260 km z letnimi rezydencjami, pustymi teraz.

Teoretycznie aby pojechać na północ, do Terrace Bay potrzebne jest zezwolenie, o które wcześniej nie wystąpiliśmy bo nie było tego w planie. Teraz decydujemy się tam pojechać, to tylko 20 km. Dojeżdżamy o zmroku, jest mały port rybacki, stacja paliw, warsztat wszelkiej mechaniki, posterunek władz parku a raczej policji, hotelik i bungalowy. Tłumaczymy nasz przyjazd nagłą potrzebą, zbieramy naganę za bezprawny przyjazd i dostajemy wygodny domek z tarasem z widokiem na morze i bony na posiłek w stołówce za ...dość wygórowaną cenę. Wieczorem, w czasie spaceru przy lodowatym wietrze, że głowę urywa, obserwując falujący ocean czujemy się mali i samotni, zagubieni gdzieś wśród surowej natury we wszechświecie.

[Image: Namibia060.jpg]

[Image: Namibia061.jpg]

Następnego dnia, po zaspokojeniu wymagań naszego środka lokomocji i okazyjnej rozmowie z rybakami suszącymi ryby, rozcięte na dwoje na sznurze w słońcu, udaliśmy się wzdłuż brzegu na południe spotykając jedynie kilka „otaries”, wylegujących się na brzegu i kilka osób w małej osadzie Ugabmund. To wybrzeże nosi nazwę Skeleton Coast ponieważ silne prądy spychały liczne statki do lądu, powodując ich rozbijanie się na skalistym dnie i piaszczystym brzegu. Dzisiaj można oglądać ich wraki, częściowo już pokryte piaskiem. Jednakże drogi wiodące do brzegu są zamknięte ze względu na możliwość występowania diamentów, bogactawa naturalnego Namibii. Pozostaje jechać dalej piaszczystą drogą, na której jesteśmy cały czas sami.

[Image: Namibia062.jpg]

Przylądek Cape Cross upodobały sobie lwy morskie o gęstym futrze, z rodziny uszatek, trochę podobne do fok, jest ich tu cała kolonia o tej porze roku, licząca kilka tysięcy zwierząt, same samice z małymi. Obserwujemy je z tarasu, ale są właściwie wszędzie, można podejść bardzo blisko, jedynie ich zapach jest odstraszający.

[Image: Namibia063.jpg]

[Image: Namibia064.jpg]

[Image: Namibia065.jpg]

Dalej, już bez zatrzymania osiągnęliśmy Swakopmund, duże miasto o bardzo po-niemieckim charakterze.


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 12-03-2019

Tym razem na skrzyżowaniu Khorixas – Torra Bay, wybieramy kierunek wschodni aby dojechać do Twyfelfontein z rysunkami na skałach. Nasza droga do Twyfelfontein  jest, o dziwo! oznakowana tabliczkami, kamping Aba Huab też. Teren nad rzeką Huab jest olbrzymi, można sobie pogrymasić i wybierać miejsca, są kamienne stoły ale brak siedzeń, kamienne stanowiska na ogniska, dość ciasne toalety ale gorąca woda w prysznicach. Są też skromne domki na podestach, kryte liśćmi palmowymi. W nocy oglądamy Oriona, jeszcze niewidocznego na północnej półkuli w tym czasie.

[Image: Namibia067.jpg]

Rano przez przypadek odkrywamy, że te wydłużone kamienie z kręgu na ognisko wydają różne dźwięki przy uderzaniu, można wygrać nawet prostą melodyjkę. Naszym odkryciem żywo interesuje się grupa robotników, pracujących obok przy konstrukcji szałasów i zaraz robią orkiestrę.
Rezerwat z rysunkami wyrytymi na płaskich, czerwonawych piaskowcowych skałach jest niedaleko. Zwiedzanie płatne z oprowadzaniem, jest pawilon muzealny, trasy krótsze i dłuższe zależnie od życzenia. Rysunki wyryto na skałach jakimś ostrym narzędziem, przedstawiają tutejsze zwierzęta, sceny z polowania a nawet stylizowaną mapę okolicznego terenu ze źródłami wody, zadziwiają prymitywnym realizmem. Pochodzą z około 4 – 2 tysięcy lat przed naszą erą.

[Image: Namibia068.jpg]

[Image: Namibia069.jpg]

W drodze powrotnej z rezerwatu interesuje się nami stado małp ale trzymają się z daleka, potem na drogę wyskakuje nagle kilka antylop impala. Niedaleko, na zachód od Khorixas znajduje się rezerwat Skamieniałych Drzew, miejscowy oficjalny przewodnik oprowadza po terenie pełnym powalonych, grubych pni, niektóre mają do 30 m długości. Przed wejściem, rzędy straganów należących do rodzin tychże przewodników, oferują minerały, naszyjniki i skórzane ludowe laleczki.

[Image: Namibia071.jpg]

[Image: Namibia072.jpg]

[Image: Namibia073.jpg]

Wjeżdżamy do Khorixas po zaopatrzenie. To jak na lokalne warunki, duże i rozległe miasto, jest stacja paliw, markiet, sklepiki i baza noclegowa tylko atmosfera jakaś zimna, nieprzyjemna, nawet nie mamy ochoty aby skoczyć na piwo!

Za 115 km drogą C35 jest Uis Mine, miasteczko o nowoczesnym wyglądzie, ulice wyasfaltowane, bar, restauracje, take-way, na środku stacja paliw, czysto i przyjemnie, są tabliczki zakazujące żebractwa. Zaraz za miastem z drogi do Omaruru skręcamy na południe na Usakos, aby dojechać na skróty do Swakopmund, ponieważ drogę wzdłuż wybrzeża już znamy z poprzedniej podróży.

[Image: Namibia066.jpg]


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 12-03-2019

Namibijskie znaki drogowe :

Uwaga slonie przebiegające truchtem


[Image: Namibia032.jpg]

Uwaga, nisko przelatujące antylopy

[Image: Namibia028.jpg]

Uwaga, maszerujące przez drogą guźdźce

[Image: Namibia029.jpg]

Uwaga, koniec asfaltu

[Image: Namibia031.jpg]

Uwaga, krokodyle, zakaz kąpieli

[Image: Namibia030.jpg]

Jedziemy między Erongo a Spitzkuppe, niestety nie możemy zostać tu na dłużej, urlop nie jest z gumy.
Szukamy zapowiadanego kampingu, noc zapada, przez pomyłkę zapuszczamy się na drogę trudno przejezdną a prowadzącą do punktu wymarszu na wspinaczkę w górę. Nawracamy przy świetle latarek i trafiamy na właściwy teren pola namiotowego, utrzymywanego przez tybylców, malutki domek recepcji pomalowany jest w lokalne rysunki, stanowiska na namioty wśród skał, stanowiących naturalne stoły i siedziska, oczywiście jest braai. Toaleta malutka, styl: szkielet drewniany, ścianki z plecionych liści palmy i podobny shower - bush, pociągasz za sznurek i leci woda, leci ale dosyć zimna i mało, bo zbiornik jest prawie pusty, tu nie ma źródła ani rzeki.

[Image: Namibia078.jpg]

[Image: Namibia076.jpg]

[Image: Namibia077.jpg]

[Image: Namibia079.jpg]

Z Usakos jest asfaltowa, wygodna szosa do Swakopmund, wjeżdżając, jeszcze mamy słońce ale już widać na co się zanosi; tutejszy region znany jest z gęstych mgieł, niskich chmur nadchodzących nagle od morza. Pierwsze zakupy w wielkim supermarkiecie, przede wszystkim piwo i wino, bo dziś jest piątek, a jutro ani pojutrze już nie sprzedadzą.

Na weekend zostajemy w Swakopmund, jest tu wiele hoteli, restauracji, kawiarenek, sklepów i markietów. Miasto ma szerokie ulice, prawdziwie miejską zabudowę, bardzo sympatyczny park i deptak nadmorski z barami i knajpkami, w tym jedną w starym statku, latarnię morską i akwarium, warte zwiedzania, szczególnie w godzinach karmienia żarłocznych ryb.

[Image: Namibia081.jpg]

[Image: Namibia085.jpg]

[Image: Namibia083.jpg]

[Image: Namibia082.jpg]

[Image: Namibia084.jpg]

Znajdujemy pokój w hotelu tuż przy plaży, oczywiście pogoda nie jest do plażowania, ledwo można wytrzymać spacer w porywistym wietrze przy drobnym kapuśniaczku wzdłuż spienionego morza.


RE: Nomadowanie w Namibii - Pixi - 12-03-2019

Później zwiedzamy również okolicę, na południu w Valvis Bay są odsalarnie morskiej wody, widać piramidy białej soli, można wjechać daleko w piaszczysty półwysep. Są też lwy morskie, flemingi i kormorany.

[Image: Namibia086.jpg]

Potem zapuszczamy się na Welwitschia Drive, obejrzeć te słynne wielowiekowe pustynne rośliny. Najciekawsze miejsca oznaczone są numerowanymi słupkami. W rzeczywistości są to skarłowaciałe drzewa, z rodziny drzew iglastych. Rośliny wglądają jednak mało atrakcyjnie, szaro-zielonkawe, pokręcone, twarde, długie liście poszarpane wiatrem, należy się jednak uznanie dla ich wieku i wytrzymałosci, najstarsze mają 2000 lat.

[Image: Namibia088.jpg]

[Image: Namibia089.jpg]

Przejeżdżamy obok Wydmy 7 i dalej szosą C 14 która zaraz traci swój asfalt i staje się zwykłą szutrówką, o czym uprzedza znak drogowy. Potem prawie prosta droga zaczyna kluczyć między górami, pokonujemy Kuseb Pass i zaraz Gaub Pass, przekraczając jednocześnie równoleżnik Koziorożca, jak głosi tablica.

[Image: Namibia090.jpg]

[Image: Namibia087.jpg]

[Image: Namibia092.jpg]

[Image: Namibia075.jpg]

Namibijskie drogi z niespodziankami :

[Image: Namibia074.jpg]

[Image: Namibia080.jpg]

Po 220 km dojechaliśmy do Solitaire, co znaczy „samotny”, ta nazwa dokładnie oddaje charakter miejsca. Jest tu stacja paliw, kamping, Lodge prowadzi malutki sklepik i bar, gdzie podają doskonałe ciasta domowego (bo jakiego inaczej ?) wypieku.
Solitaire leży na brzegu słynnej, rozległej pustyni Namib, stąd prowadzi szutrowa droga do parku narodowego Sesriem (65 km), gdzie można podziwiać żółto-czerwone olbrzymie wydmy. Byliśmy już tutaj w czasie pierwszej podróży po Namibii, jechaliśmy wtedy w przeciwnym kierunku, teraz nie możemy sobie odmowić obejrzenia tego pejzażu ponownie.
Na bramce już nie ma strażnika, może wstęp wolny ? Piaskowe góry wyglądają bardzo malowniczo w promieniach zachodzącego słońca. W dali widać podskubujące trawki stado antylop impala i kilka strusi.
Przy wjeździe jest hotel i skromny kamping, brak na nim miejsc i proponują nam nocleg, za taką samą i tak już wygórowaną cenę, na aneksie, znajdującym się dużo dalej i bez żadnych wygód, w szczerym polu. Nie do zaakceptowania, mimo że już późno, poszukamy dalej.

[Image: Namibia098.jpg]

Przy głównej drodze C 36 (Maltahohe - Solitaire) jest Veltevrede Lodge prowadzony przez Belgów. Przybywamy dobrze po zmroku, co nikogo nie dziwi, choć nie zaleca się jeździć po nocy ze względu na dzikie zwierzęta. Dostajemy, taniej, miejsce pod namiot, żywność mamy własną. O północy, mimo ogniska, zimno zagania nas do namiotu.

Rano springbok podchodzi blisko, na 20 m do namiotu, z ciekawości ? Potem przy drodze spotykamy kilka oryksów, chyba nie wiedzą, że wczoraj jedliśmy kotlety z ich ziomka?

[Image: Namibia094.jpg]

Wracamy do Sesriem, wyjaśniamy na bramce, że już byliśmy wczoraj i za niewielką, bezkwitkową opłatą wpuszczają nas. Chcemy jeszcze raz popatrzeć na te czerwone, wysokie do 300 m wydmy, tym razem oświetlone z drugiej strony. W dali skaczą springboki, blizej pani strusiowa (szare piora) prowadzi gromadkę swoich małych. Asfaltowa droga o długości 60 km prowadzi pomiędzy górami piasku do parkingu przy Sossusvlei. Na niektóre wydmy wolno się wdrapać, z góry widać „morze” piasku, aż po horyzont. Te najładniejsze są przy końcu szosy, ktorą słońce nagrzewa, powodując „faty morgany”.

[Image: Namibia093.jpg]

[Image: Namibia095.jpg]

[Image: Namibia096.jpg]

[Image: Namibia097.jpg]

Niezmiennie podążamy na południe czyli dalej od równika a tutaj oznacza to, że będzie coraz zimniej.
W miasteczku Helmeringenhausen jest mała wystawa na wolnym powietrzu dawnych maszyn rolniczych i sprzętów mechanicznych. Niektóre z nich pamiętamy jeszcze z wczesnego dzieciństwa a już tak „trącą myszką”. Pośrodku miasteczka, sympatyczna kawiarenka w ogrodzie, z gadającą papugą, gdzie na drzewach wiszą ciekawostki, serwuje doskonałą szarlotkę.

Spotykamy tu zorganizowaną grupę wycieczkową, są trochę zagubieni, wszystko jeszcze przed nimi a my już musimy wracać....
W okolicy drzewa są bardzo rzadkie dlatego każde z nich obciążone jest olbrzymim, wielorodzinnym ptasim „apartamentowcem”. Niektóre są tak wielkie i ciężkie że powodują złamanie gałęzi na której wiszą. Ptaki nie oszczędzają też słupów elektrycznych, mimo że ludzie robią różne zabezpieczenia.

[Image: Namibia109.jpg]