forumbis.voyageforum.pl - Forum miłośników podróży, relacje, fotografie, porady

Full Version: Barok i piramidy - Mexico 1985
You're currently viewing a stripped down version of our content. View the full version with proper formatting.
Pages: 1 2
Ten reportaż powstał niejako « z fundacji Coronavirusa ». Przymusowe pozostanie w domu, nagłe wyhamowanie codziennego rytmu życia sprzyja przemyśleniom i grzebaniu w domowym archiwum. U mnie - w tym fotograficznym.

Wyjazd był organizowany przez pewną organizację francuską dla młodzieży (pełnoletniej), częściowo organizowany: zaplanowana trasa, rezerwowane przeloty i pierwszy hotel w Mexico City, jeszcze jakieś po drodze, resztę załatwiała na bieżąco kierowniczka z pomocą uczestników. Wypełnienie dnia należało do uczestników... samodzielne wycieczki lub w grupach w kilka osób, posiłki według własnych upodobań i kieszeni, czasem wspólne a spotykaliśmy się wieczorami na noclegi, chyba że program wymagał wspólnego przemieszczania się.

[Image: mexico-map01.jpg]

Początek sierpnia : wylot z Paryża do USA, do Dallas, po paru godzinach inny lot do stolicy Meksyku. Wieczorem zakwaterowanie w skromnym hotelu w Mexico City. Nasza grupa liczyła 18 osób (z kierowniczką).

Nazajutrz budzimy się w ciemnym pokoju, trochę czasu zajmuje odnalezienie się w czasie, wreszcie zgadzamy się że jest 7.45. Pierwsza czynność, skok do banku naprzeciwko, wymiana dolarów na peso, kurs korzystny. Grupa rozchodzi się grupkami.

Spacerujemy na plac Zocalo ogladając po drodze barokowe kościoły. Przysiadamy na ławce, przed nami przysadzista barokowa dwuwieżowa fasada katedry, obok kościół Sagrario o wiele zgrabniejszy z bogato rzeźbioną fasadą a po prawej długi czerwono-żółty pałac. Katedra w śródku jest o wiele ładniejsza; skromny przejrzysty barok, jedynie ołtarze okapują złoceniami ale brak europejskiego ornamentalizmu; spadających pulchnych aniołków czy obfitych kiści winorośli.

[Image: mex01.jpg]

[Image: mex02.jpg]

Robimy mały spacer po okolicznych ulicach, wszędzie pełno barokowych kościołów z kopułami przeważnie z mozaikami. Dołem sklepiki i liczne stragany.


Pojechaliśmy metrem, potem autobusem, do pływających ogrodów Xochimilco. Po ½ godziny już pływamy kolorową barką po systemie kanałów między wyspami-tratwami; na nich ogrody i poletka  z uprawami wszelakimi a nawet domami. 

[Image: mex03.jpg]

[Image: mex04.jpg]

Wieczorny posiłek jemy wspólnie w Mercado San Camilito, olbrzymiej hali podzielonej niskimi murkami na poszczególne kwatery a w nich restauracje, z boku bary na szybkie posiłki. Menu prawie wszędzie podobne, do wyboru tylko wymiary stołów, krzesła lub fotele.
Drugiego dnia jedziemy autobusem oglądać piramidy w Teotihuacan, wielki zespół sakralny z okresu przedkolumbijskiego  (II w. p.n.e. – VII w. naszej ery) znajdujący się po środku ważnej w tamtej epoce metropolii. Od razu wdrapujemy się na wysoką świątynię Quetzalcoatla, pierwszą na naszej drodze. Widok z góry mąci trochę mała mgiełka choć słońce już prawie w zenicie. Podziwiamy kamienne maski boga Deszczu i Jaguara.

[Image: mexT28.jpg]

[Image: mexT08.jpg]

[Image: mexT07.jpg]

Teotihuacan to przodek Mexico City, olbrzymie miasto z olbrzymim centrum religijnym, po którym właśnie spacerujemy. Jego okres największego znaczenia przypada na połowę V  w., dla porównania - to okres upadku cesarstwa rzymskiego w Europie. W połowie VII w. obiekty zostały częściowo spalone i opuszczone z przyczyn dokładnie jeszcze nie znanych. Gdy oglądali je konkwistatorzy Corteza, były to już wzgórza porośnięte trawą.

Wracamy na Drogę Zmarłych, szeroką aleję, poprzecinaną kilkakrotnie schodami. Po obu jej stronach zachowane piramidalne budowle i inne zrujnowane do wysokości przyziemia, widać jeszcze filary, gdzieniegdzie malowidła. Co chwila dopadają nas sprzedawcy czarnych figurek z obsydianu, naszyjników, glinianych fujarek, makatek. Podobny towar jest też na straganach i w sklepikach przy wejściu.

Czas wspiąć się na piramidę Słońca, najwyższą, jak na ironię jest samo południe a słońce w zenicie.  

[Image: mexT05.jpg]

Schody są podzielone na kilka odcinków, miejscami bardzo strome i wąskie. Najwygodniej chyba pełznąć po nich na czworakach. Z góry mamy ładny widok. Zejście jest tylko trochę łatwiejsze od wejścia. Następnie wspinamy się na kolejną piramidę Ksieżyca. Z niej jest jeszcze lepszy, rozlegly widok wzdłuż osi na całość obiektu.

[Image: mexT06.jpg]

Oglądamy pałac Quetzala, z kolumnowym dziedzińcem. Masywne kwadratowe kolumny z kamieni o różnym kolorze pokrywają płaskorzeźby, gdzie niegdzie błyszczą czarne, obsydianowe oczy.

[Image: mexT09.jpg]

Za nim pałac Jaguarów z zachowanymi malowidłami i też płaskorzeźby, wśród nich stylizowane, czteropłatkowe kwiaty. Aleję zamyka piramida Księżyca.

Wracamy, bo w tej strefie prawie co dzień po południu spada deszcz.
Następny dzień rozpoczynam od wizyty w Muzeum Antropologicznym, wspaniała ekspozycja, fotografowanie gratis, nareszcie mogę obejrzeć naocznie te rzeźby i figury znane z książek.
Tu odnajdujemy się całą grupą i jdziemy na dworzec autobusowy aby dzięki wcześniej zarezerwowanym biletom pojechać do miasteczka Taxco, położonego na południe od stolicy u podnóża wulkanu. Białe domki przylepione do zbocza gór, na plac Zocalo trzeba się wspinać bardzo stromą uliczką. Do kościoła Santa Prisca z XVIII w. jeszcze wyżej.

[Image: mex24.jpg]

[Image: mex10.jpg]

[Image: mex11.jpg]

Wokół placu piękne kamienice, całkiem w hiszpańskim stylu. Spacerujemy po miasteczku do wieczora, na posiłek zachodzimy do małej pizzerii; biorę pizzę z szynką i ..?,  i z ananasem ! Zadziwiające co też można wrzucić do poczciwego włoskiego placka.

[Image: mex25.jpg]

[Image: mex26.jpg]
Wieczorem idziemy na występ folklorystyczny, czyli atrakcję dla turystów. Tancerze i tancerki w ludowych strojach, orkiestra mariachi przygrywa, kilka scenek oraz prezentacja typowych rozrywek ludowych jak karuzela uczepionych na linach do grubego, wysokiego słupa. Do popicia podają margaritę (w cenie biletu). Na noc zostajemy w miasteczku w bardzo ładnym hoteliku na rogu Zocalo.

[Image: mex12.jpg]

[Image: mex13.jpg]

[Image: mex14.jpg]

[Image: mex15.jpg]

[Image: mex16.jpg]
Rano powrót do Mexico City i popołudniu przemieszczamy się całą grupą nocnym autobusem do Oaxaca. Nocna jazda robi się atrakcyjniejsza około północy; zaczęły się góry, droga prowadzi to w dół to pod górę i ma chyba tysiąc zakrętów. Spać już nie można, bo jedziemy szybko i rzuca nas to w prawo to w lewo i słychać jak te konie mechaniczne drepczą pod podłogą autobusu. W światłach reflektorów widać słynne z obrazków, patykowate, wysokie kaktusy.

Rano instalujemy się w hotelu i idziemy na krótki spacer po mieście.

[Image: mex17.jpg]

Potem  jedziemy autobusem na wzgórze Monte Alban z zespołem budowli powstałych około 2500 lat temu i stopniowo rozbudowywanych aż do VII wieku kiedy to obiekt został opuszczony z nieznanych dotąd powodów. Szczyt wzgórza górującego na 400 m nad miastem został spłaszczony, na nim wzniesiono kilkanaście budowli - wielkie piramidalne platformy na prostokątnych planach dostępne poprzez szeregi schodów. Służyły do ceremonii religijnych. Jedna uważana jest za pałac, inna ustawiona dziwnie ukośnie najprawdopodobniej była obserwatorium astronomicznym. Domy mieszkańców znajdowały się poniżej.

[Image: mexA19.jpg]

[Image: mexA20.jpg]

Z wysokich piramid-świątyń pozostały połowiczne ruiny, kilka stelli z nieco zatartym reliefem; najciekwasze znaleziska powędrowały do muzem. Może nie jest to najciekawszy obiekt ale warty spojrzenia ze względu na swój ogrom i ciekawostkę, wszystkie budowle są orientowane według osi wschód – zachód (jak nasze chrześcijańskie świątynie w pewnym okresie).

[Image: mexA22.jpg]

[Image: mexA32.jpg]

Z większym zainteresowaniem zagłębiamy się w straganowe alejki bazaru z niezliczoną ilością wyrobów rękodzielniczych.
Mamy też okazję zerknąć na tutejsze obyczaje; w jednym z kościołów właśnie kończy się obrzęd podgrzebowy. Trumna obita  granatowym aksamitem, nikt nie nosi żałoby, ubrania kolorowe, normalne, wszyscy trzymają białe wiązanki kwiatów, orkiestra dęta rżnie na całego, ktoś trzyma w ręku butelkę alkoholu, twarze uśmiechnięte... Wychodzą z kościoła w szyku wolnym, orkiestra rżnie, że aż uszy puchną.
Transportem autobusowym docieramy do San Cristobal de las Casas w regionie Chiapas. Nie ma tu zabytkowych, piramidalnych ruin, mamy czas wolny do zagospodarowania jak kto chce. Zmieniamy zainteresowania i małą grupką idziemy w plener, ścieżką do niedalekiej wsi za górką. Wieś bardzo przypomina polskie wsie (z tamtego okresu); droga lekko utwardzana, po bokach zagrody, w nich barany, prosiaki, dzieci i kobiety przed domami. Tylko te dzieci mają czarne łepetyny i noszą poncza. Przy zagrodach zamiast jabłoni rosną palmy bananowe a na polach kukurydza i trzcina cukrowa. Domy murowane z gankiem i drewniane chaty kryte strzechami z liści palmowych, bez kominów !  Po środku biały kościół, na rynku bazarowe stragany.
Zdjęć nie mam bo to wieś ludu Chiapas, którzy znani są z nieprzychylności dla turystów, więc lepiej nie prowokować.

Do San Cristobal powracamy okazyjnym minibusem. Wieczorem po wspólnej obiado-kolacji, w podgrupach sprawdzamy jakość lokalnych napojów z zakupionych butelek....  Może niezbyt to rozsądne bo na następny dzień od rana przewidziana jest wycieczka na koniach, dla chętnych.
Wielu doświadczeń we współpracy z koniem nikt z nas nie miał ale jak zostać cowboyem to koniecznie w Meksyku. Na rancho przydzielają nam konie według wagi i rozmiaru, konia i jeźdzca. Trafił mi się upatrzony kasztanek z czarną grzywą i ... jakoś porozumieliśmy się. A były przypadki, że parę osób szybciej spadło niż wsiadły. Ruszyliśmy, niektóre konie próbują testować swoich jeźdzców ocierając się o płoty. Przypominam sobie szybko jak prowadzą konia kowboje na westernach i probuję ich naśladować. Konik zrozumiał kto tu rządzi, jedziemy spokojnie. Potem ma ochotę na lekki truchcik... na szczęście droga zaczyna prowadzić pod górkę. Po 2 godzinach dotarliśmy do jaskiń.

Jest to dość długi ciąg jaskiń, może 300 m, wysokich na kilka do kilkunastu metrów pokrytych typową szatą naciekową, ciekawych form brak. Obok jest mały ogród botaniczny ciekawszy i bardziej kolorowy. Po pikniku wracamy, na koniach oczywiście, do hotelu. A tu zaczyna padać deszcz, w oddali błyskawice przebiegają ciemne niebo, wyciągam z plecaka wielką pelerynę, pozwala nakryć też trochę konia, powinien być mi wdzięczny !.
Tymczasem w San Cristobal panują egipskie ciemności, podobno któryś z piorunów uszkodził centralę i pozbawił miasto energii elektrycznej. Sklepiki zamykają się gwałtownie, wiatr hula. Kolację spożywamy w hotelowej restauracji  przy świecach i własnych latarkach.

Noc jest nie tylko ciemna ale i krótka; pobudka o 5-ej rano, bo o godz 6-ej odjeżdża autobus. Robi się nerwówka bo zamówione taksówki nie przyjeżdżają po nas, idziemy na Zocalo, zauważam furgonetkę oczekującą na coś ? Pokazuję kierowniczce, umawia się z kierowcą, że zawiezie naszą 18-tkę z bagażami na dworzec autobusowy. Tylko kierowniczka zna naprawdę hiszpański. Ledwo się mieścimy i stanowimy towar gotowy do wysypki na każdym zakręcie. Kierowca, świadomy tego jedzie bardzo ostrożnie, to rzadkość w tym kraju. Na koniec nawet nie chce pieniędzy, niebywałe, to już wyjątkowa rzadkość! Zdążyliśmy na autobus.

Pogoda nienajlepsza, deszcz znowu pada, mgła taka, że widoczność prawie żadna, wszak jesteśmy na wysokości około 2000 m n.p.m. ale jednocześnie jest gorąco i dość parno. Po obu stronach drogi towarzyszy nam dżungla. Przystanek na śniadanie, pogoda poprawia się i słońce już pali.
W południe wysiadamy, jesteśmy w słynnej Palenque, zostawiamy bagaże na przechowanie w małej restauracji prowadzonej przez właściciela Francuza.
Upał jest niemożliwy, duszno i parno, wielka wilgoć. Odległość 8 km do zespołu zagubionego w dżungli pokonujemy, wynajmując dwa minibusy tzw colectivo. Mają wrócić po nas po południu. Zwiedzamy w podgrupach, a ja samotnie bo nikt nie ma już cierpliwości do mojego obchodzenia z przewodnikiem w ręku każdego obiektu i jeszcze mniej do mojego fotografowania.

[Image: mexP21.jpg]

Palenque najprawdopodobniej istniała jako wioska plemienia Majów już 100 lat przed naszą erą. W wyniku rozwoju w VII w. stała się najważniejszym miastem w regionie. Z nieznanych powodów została opuszczona w X w. W XVI w. zespół budowli był już od dawna zagubiony w dżungli, pokryty bujną, tropikalną roślinnością. Teren dostępny do zwiedzania  to tylko mały fragment, całość ruin zajmuje kilka km².

Słońce w zenicie a tu trzeba wdrapać się na wysoką, największą piramidę ze Światynią Inskrypcji z interesującymi inskrypcjami. Na górze są schody w dół ... do krypty, 25 metrów niżej. Archeolodzy znaleź1i w niej sarkofag ze szkieletem władcy i drogocenne przedmioty.


[Image: mexP18.jpg]

[Image: mexP27.jpg]

Potem cofam się nieco aby zwiedzić zrujnowany pałac o wielu pomieszczeniach i skomplikowanym planie z płaskorzeźbami na ścianach. Jego wieża służyła do obserwacji astronomicznych. Wszędzie widać resztki polichromii, kolorowych stiuków, płaskorzeźby.
I nagle... spada ulewny deszcz, gwałtowna, tropikalna ulewa, ściana deszczu na tle ledwo widocznych drzew dżungli. Deszcz szybko mija ale mury nagrzane słońcem obficie parują a niebo pozostaje zachmurzone.

[Image: mexP29.jpg]

Następna po drugiej stronie ścieżki jest Piramida Słońca, za nią dwie Piramidy Krzyża.

[Image: mexP31.jpg]

Wszystkie trzy zbudowano na takim samym planie. Oczywiście nazwy nadali im współcześni odkrywcy. Zwiedzam je w deszczu, ale już tylko w lekkiej mżawce.

[Image: mexP33.jpg]

[Image: mexP30.jpg]

Drugą Świątynię Krzyża już odpuszczam i nie wdrapuję się. Wokół rozsypane są jeszcze inne, mniejsze budowle. Zbieram spadłe pamplemusy z drzew rosnących między ruinami, całkiem smaczne, trochę kwaskowe.
Jeszcze oglądam północną grupę ruin, zerkam na niewielką Świątynie Księcia i chowam się do muzeum. Gdy wychodzę deszcz znowu pada, jest ciepły, przyjemny jak prysznic.

Wracam do bramy, inni już czekają, po chwili nadjeżdżają ”nasze” 2 colectiva i zawożą nas na dworzec kolejowy na nocny pociąg do Meridy.
Jest już wieczór, na peronie siedzi kilkanaście osób z gnuśnymi minami. Okazuje się, że dziś już nie będzie pociągu do Meridy, następny dopiero... rano, o której ...?

Podpowiadam kierowniczce, że może warto wynająć dwa minibusy. Trochę się opiera, pewnie z obawy o bezpieczeństwo jazdy nocą, lecz zostaje przegłosowana. Utargowana cena jest tylko trochę wyższa od ceny biletów kolejowych. Telepiemy się całą noc, dopiero rano docieramy do hotelu w Merida na Jukatanie. Zwiedzanie miasta wychodzi nam w małych podgrupach nieco senne.

Znowu nie było nam dane długo pospać, pobudka o 5-ej. Przed hotelem już czekają taksówki, wiozą nas na dworzec autobusowy, skąd pojedziemy do zrujowanego miasta Majów w Chichen Itza. Na miejscu oddajemy bagaże do małej przechowalni, która jest jednocześnie składem rzeźb i posągów ze świątyń ! Depczę łeb pierzastego węża, przeskakuję jaguara żeby złożyć swój plecak na fragmencie fryzu. Mamy 2,5 godziny na zwiedzanie całego zespołu. To bardzo mało, szczegolnie dla mnie, ponieważ lubię spokojnie obejrzeć każdy kamień, no, prawie... Chmury wiszą nisko, słońce nie przebija się, jest wilgotno, parno, pogoda nie do zdjęć.

[Image: mexC42.jpg]

[Image: mexC45.jpg]

Chichen Itza, dawne wielkie miasto na Jukatanie wybudowane przez Majów w VI w., a od X w. znalazło się pod wpływami Tolteków. Jego obiekty achitekturalnie mocno różnią się od poprzednio zwiedzanych;  jest tu bardzo dużo posągów, rzeźb, płaskorzeźb i kolorowych fresków; króluje krwiolubny bożek Chac Mool i drapieżny Jaguar i pierzasty wąż Kukulkan.  

[Image: mexC34.jpg]   

[Image: mexC35.jpg]                                  

Zaczynamy od piramidy Castillo, schody z czterech stron, strome i wąskie na 20 – 25 cm, środkiem założono łańcuch dla ułatwienia wspinaczki. W świątyni na górze kolumny przy wejściu są mocno obtłuczone, reliefy słabo czytelne, za to wspaniały widok z góry na cały zespół. Otaczająca dżungla paruje i popiskuje głosami ptaków.

[Image: mexC36.jpg]

Oglądam kilka mniejszych obiektów, zachowane figury i reliefy. Na tyłach Świątyni Jaguara jest inna, miejsza z dobrze zachowanym posągiem jaguara w wejściu i reliefami w środku.

[Image: mexC38.jpg]

[Image: mexC39.jpg]

[Image: mexC40.jpg]

Znowu wdrapuję się po podobnych schodach do Świątyni Jaguara. Dobrze zachowane kolumny przy wejściu, jedna jakby opleciona wykutym w kamieniu, pierzastym wężem.

[Image: mexC37.jpg]

Z góry doskonale widać teren gry w pelotę, największy z zachowanych w kraju. Boisko pomiędzy wysokimi murami, tam na górze, na ścianie umieszczono kamienny pierścień, zadzieram głowę, aby go dostrzec.

[Image: mexC41.jpg]

Gracze dwóch przeciwnych drużyn musieli przerzucić dużą, ciężką kulę z lanego kauczuku ważącą 4 kg przez ten pierścień, posługując się tylko łokciami. Kapitanowi przegranej drużyny obcinano głowę. Widać to na płaskorzeźbach na ścianie boiska. To nie był sport dla przyjemności a obrzęd sakralny. Słońce już świeci, zrobiło się gorąco jak w piecu.

Świątynia Wojowników ma na szczycie posąg boga Chac Mool, leżącego na plecach  z platformą na piersi; na niej w czasie składania ofiar  kładziono żywe serce ofiary.

[Image: mexC43.jpg]

Na narożnikach i bocznych ścianach widać ciekawe rzeźby. Obok jest Świątynia 1000 kolumn, bo aż tyle ich pozostało, zadaszenia brak.

[Image: mexC23.jpg]

[Image: mexC44.jpg]

Idę do budynku Karakola widocznego z daleka, to było obserwatorium astronomiczne, łatwo poznać po kopule, częściowo uszkodzonej.

[Image: mexC46.jpg]

Świątynia Las Manjas, ściany posiadają płaskorzeźby, maski boga i ornamenty geometryczne.

[Image: mexC47.jpg]

 I już trzeba wracać.
Przemieszczamy się kolejnym autobusem, jedziemy na wschodni brzeg Jukatanu.
Obserwuję widoki przez okno, krajobraz  jest raczej płaski, gęsta ściana dżungli przytyka do szosy, prawie ocieramy się o nią. Osiedla są rzadkie; chatki owalne, ściany z pionowych drągów, wysokie strzechy z liści palmowych, wejście i wyjście na przestrzał, okien brak. Zdarzają się też nowsze domy murowane, prostokątne jak pudełka, kryte eternitem. Czasem obok takiej chaty stoi pod palmowym daszkiem masywny samochód, obowiązkowo amerykańskiej marki. Przypominam, akcja dzieje się w 1985 roku.
Kobiety o masywnych sylwetkach kręcą się przy domach ubrane w luźne, białe suknie obficie i kolorowo haftowane wokół szyji i na dole.

[Image: mex48.jpg]

Tę spokojną podróż brutalnie przerywa głośny huk z okolicy tylnego, prawego koła. Nie, to nie opona wystrzeliła to siadło zawieszenie.
Wysiadamy, ma nas stąd zabrać następny autobus... A nas jest 40-tu pasażerów z bagażami. Po naradzie obsługa postanawia jednak wieźć nas dalej. Do Puero Juarez już niedaleko. Popłyniemy z niego na wyspę Isla Mujeres.

Jest godz. 16-ta, niedziela, barka już czeka. I jak zwykle po południu zaczyna padać deszcz. Trochę kołysze nas na falach. W połowie rejsu dają nam listę pasażerów do wypełnienia i podpisania, trochę późno, moglibyśmy przecież już się potopić. Po godzinie wysiadamy w porcie na wyspie.

[Image: mex57.jpg]

Miasteczko takie sobie, domki niezbyt ładne i raczej pudłowate, jeszcze trzy ulice w prawo, trzy ulice w lewo i jesteśmy w hotelu „Caracal” .  Komfort skromny; pokoje wieloosobowe, u sufitu wisi wielki wentylator niby olbrzymi pająk, kibelki zatkane ale morze i plaża są blisko. Idziemy na zwiady, plaża duża i czysta, śliczny drobny piasek, przezroczysta woda, są knajpki i dorodne palmy. Na dodatek widzimy wspaniałe kolorowe chmury o zachodzie słońca. Obchodzimy port, dużo małych łódek, kilka dużych barek i dwa statki marynarki wojennej a po drugiej stronie ulicy – koszary. Jeszcze obchodzimy sklepiki. Zmrok zapada szybko, już o godz 18.30.

Na kolację jemy ... oczywiście ryby!

Rano pada deszcz, pada do południa z różnym nasileniem. Marzymy, że koło południa przejaśni się i pójdziemy wygrzewać się na plażę. Nic z tego, tubylcy mówią, że to będzie trzydniówka. Nuda ... Po południu nie pada ale słońca nie widać, mimo to idziemy na plażę, aby chociaż wykapąć się, bo woda ciepła.
Na kolację dla poprawienia humorów idziemy do dobrej restauracji, ładny wystrój, od stolika do stolika chodzi orkiestra i przygrywa, potrawy smaczne ; langustynki, różne ryby.
Następnego dnia pogoda wspaniała, mamy w planie całodzienną wycieczkę wraz z wyżywieniem na sąsiednią wyspę Contoy.
Rankiem stawiamy się w porcie, witają nas wielkie pelikany śpiące na słupkach, nawet nie reagują na warkot przepływających kutrów ani na nasze wrzaski. Płyniemy dość szybko, na niebie malutkie białe chmurki, woda jest zupełnie przezroczysta, dno wydaje się tuż pod statkiem, pomyłka ... jest dość głęboko. Trzy-osobowa obsługa łowi ryby na nasz posiłek, ten w cenie wycieczki... Na kawałek grubej linki z przynętą złapała się duża barakuda o metrowej długości i wagi około 5 kg.

[Image: mex55.jpg]

[Image: mex56.jpg]

Wreszcie... ziemia, ziemia na horyzoncie ! Widać  pas białych grzyw fal załamujących się na skałkach i mglisty zarys wysepki. Stajemy na kotwicy, można pływać, nurkować, wypożyczają nam odpowiedni sprzęt. Po pół godzinnym postoju płyniemy dalej do portu. Mała przystań, kilka budynków, kilka domków do wynajęcia, wokół palmy kokosowe z których dojżałe owoce spadają bez ostrzeżnia !

[Image: mex58.jpg]

Zielony wyspiarz ...

[Image: mex51.jpg]

Dostajemy posiłek; to ta barakuda upieczona na ognisku, podana z ryżem, z ostrym sosem i sałatką z pomidorów i cebuli. Potem obieramy, niestety kierunek powrotny z tego ziemskiego raju. Niebo już zasnuło się chmurami wyrosłymi z tego jednego, malutkiego, białego, niewinnego obłoczka. Deszcz już kropi, po chwili już leje i i fale nieźle nami kiwają, błyska się i słychać grzmoty. Po kwadransie burza odchodzi równie nagle jak się pojawiła i płyniemy w słońcu pod błękitnym niebem.
Pages: 1 2